"Ambassada" - recenzja
Dodane: 30-10-2013 21:57 ()
Źle się dzieje z Juliuszem Machulskim. Zasadniczo nie powinno się chyba zdradzać swojego nastawienia do filmu już w pierwszym zdaniu tekstu i zachować choćby namiastkę czegoś w rodzaju suspensu, ale czasami po prostu nie da się ściemniać. "Ambassada" cierpi niestety na kilka uprzykrzających seans przypadłości, a widz siedzący w fotelu sali kinowej cierpi po prostu. Ale po kolei.
Podobnie jak w przypadku "Ile waży koń trojański?" Machulski sięga w swojej nowej produkcji po wątek podróży w czasie. Mamy budynek, który stoi na miejscu zniszczonej przed laty ambasady Trzeciej Rzeszy, windę będącą łącznikiem pomiędzy dniem dzisiejszym a tym samym dniem w roku 1939. oraz młode małżeństwo, które przez przypadek wsiada do wspomnianej windy w odpowiedni sposób, odkrywając to połączenie. Dla skomplikowania wydarzeń akcja dzieje się pod koniec sierpnia, zaraz po rocznicy podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, tuż przed wybuchem II wojny światowej.
Pomysł sam w sobie nie jest zły, a w rękach kogoś lepiej czującego temat mógłby zamienić się w prawdziwy samograj. Jednak "Ambassada" stara się być komedią z całych sił, bez oglądania się na sens i spoglądania za siebie. Najbardziej boli to, że głównymi bohaterami (z perspektywy których mamy poznawać znajdujące się do drugiej stronie windy czasy dawno minione) uczyniono postaci nieciekawe, nieznośne i nijak nie dające się polubić. Melania i Przemek to zupełnie płaskie stereotypy. On jest sztywnym, zachowującym powagę pisarzem, który przez cały film z irytacją poszukuje spokoju, aby móc pisać książkę. Ona jest zbzikowaną aktorką, która nie bierze niczego na poważnie, traktując całe życie jak zabawę. Ktoś pomyślał najwyraźniej, że w celu otrzymania komizmu wystarczy skonfrontować ze sobą przeciwności nie zauważając, że kino ma już na karku trochę więcej niż dekadę i ktoś wcześniej mógł już wpaść na podobny pomysł.
Dobry scenariusz cechuje się tym, że nijak nie jesteśmy w stanie wyjąć z niego ani jednej sceny aby nie zaburzyć odbioru całości. "Ambassada" jest zupełnym tego przeciwieństwem i składa się prawie w całości ze scen niepotrzebnych, nie wnoszących niczego do historii oraz, co najgorsze, często zupełnie nieśmiesznych (choć ich zamierzenie było pewnie zupełnie inne). Przykład: Przemek w ciszy zlicza kwoty rachunków i paragonów poukładanych równiutko na stole. Jednak nagle z boku pojawia się Melania, która zaczyna grać na saksofonie strasząc w ten sposób Przemka. Cięcie. Pełna losowość nie mająca niemal żadnego odniesienia do reszty filmu i żart, który próbuje być śmieszny wyłącznie przez swoją losowość. Inny przykład: odwiedzający rok 2012. Ribbentrop spostrzega w pokoju głównych bohaterów gitarę, po czym bierze ją do ręki, odgrywa kawałek klasycznego utworu i z sentymentem wspomina, że zawsze chciał zostać muzykiem. Jego rolę odgrywa Nergal z Behemotha. Boki zrywać.
Nie pomaga również fakt, że grający główne role aktorzy są zupełnie nienaturalni i gdyby w swoich scenach staraliby się być jeszcze bardziej ekspresyjni i żywiołowi, musieliby zamienić się w postacie z japońskiego anime. A może po prostu przez cały czas seansu krzyczą, bo wydaje im się, że występują w teatrze i chcą, aby siedzący w ostatnich rzędach ludzie dobrze ich usłyszeli? Nie wiem. Trochę lepiej wypada drugi plan, ale do euforii daleko. Debiutujący na ekranie Nergal dobrze wygląda w mundurze, ale kiedy ma pokazać na twarzy emocje inne niż "srogie spojrzenie i zmarszczona brew" ewidentnie zaczyna się gubić. Jakkolwiek dziwnie i niepokojąco by to nie brzmiało - sympatycznie w podwójnej roli Hitlera wypada Robert Więckiewicz, zarówno tego wrzeszczącego z mównicy jak i tego czytającego w odosobnieniu książki Karola Maya.
Chciałbym, naprawdę chciałbym napisać coś dobrego o "Ambassadzie". Dlaczego? Bo mimo wszystko oglądając zakończenie można pokusić się o stwierdzenie, że ktoś chciał włożyć w tę produkcję serce. Jednak nawet ono nakręcone jest słabo i dobrze wygląda jedynie na papierze. To zupełnie tak, jakby Machulski zaczął wymyślać ten film od końca - zobaczył oczami wyobraźni ostatnią scenę i dopiero potem zaczął zastanawiać się jak do niej doprowadzić. Napisał więc pretekstową historię, wypełnił film garścią epizodycznych, niepotrzebnych scen i wyszedł kręcić na plan filmowy. A w trakcie kręcenia nie udało się niemal wszystko co tylko mogło się nie udać, bo nad techniczną warstwą filmu można jedynie pochylić się z żalem, żeby nie kontynuować wiązanki smutnych narzekań.
Ten przebłysk dobrej woli i pasji na końcu filmu sprawia, że cały seans odbiera się jeszcze gorzej niż gdyby po prostu obcowało się z filmem złym. Niestety.
2/10
Tytuł: "Ambassada"
Reżyseria: Juliusz Machulski
Scenariusz: Juliusz Machulski
Obsada:
- Magdalena Grąziowska
- Bartosz Porczyk
- Robert Więckiewicz
- Adam "Nergal" Darski
- Aleksandra Domańska
- Ksawery Szlenkier
- Jan Englert
Muzyka: Bartosz Chajdecki
Zdjęcia: Witold Adamek
Montaż: Rafał Listopad
Scenografia: ojciech Żogała
Kostiumy: Ewa Machulska
Czas trwania: 105 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus