"Carrie" - recenzja
Dodane: 22-10-2013 22:00 ()
W perspektywie ostatniej dekady trudno powstrzymać się od jednej refleksji na temat współczesnego kina – jesteśmy zalewani remake’ami. Dotyczy to zwłaszcza znanych i utytułowanych dzieł, jakby producenci chcieli na siłę wciskać nam reinterpretację klasyki gatunku. Niemal zawsze obraz poddany gruntownemu liftingowi nie jest w stanie sprostać oryginałowi. W przypadku „Carrie” niestety jest podobnie.
Przed seansem zastanawiałem się, czy potrzebna nam nowa wersja filmu, który jest doskonały? Czasami można się spierać, niektóre obrazy brzydko się zestarzały bądź też warto odświeżyć je nowej generacji widzów. Uważam jednak, że akurat w przypadku „Carrie” oryginał wciąż pozostaje jednym z najbardziej udanych obrazów grozy, który bez wstydu można pokazywać kolejnemu pokoleniu. Po obejrzeniu remake’u autorstwa Kimberly Peirce podtrzymuję tę opinię.
Wśród zagorzałych miłośników prozy Stephena Kinga od lat panuje spór o najlepszą ekranizację powieści mistrza grozy. Zdania są podzielone między zwolenników „Lśnienia” a entuzjastów „Carrie”. Prawdę powiedziawszy obie produkcje znajdują się na szczycie horrorów wszech czasów, jednak celuloidowy szlak dziełom Kinga przetarł obraz Briana De Palmy. Dzięki wszechstronnemu reżyserowi ekranizacja nie przepadła gdzieś w natłoku ówczesnych horrorów. Przełom lat 70. i 80. to dla kina grozy prawdziwy złoty okres. W tamtym czasie powstawały dzieła, które fascynują do dziś stanowiąc inspirację dla kolejnych pokoleń twórców.
Remake „Carrie” dla znających poprzednią wersję może być nieco rozczarowujący. Siedząc w kinie odczuwa się uczucie deja vu. Obraz stanowi niemalże kopię produkcji z 1976 r. Poza kosmetycznymi zmianami w rodzaju: grę w siatkówkę przeniesiono z boiska na basen, zamiast strącenia popielniczki mamy eksplodujący baniak z wodą, itp. oraz dodaniem kilku scen, autorzy nie pokusili się o własne pomysły na pokazanie historii zakompleksionej i wyszydzanej przez szkolne koleżanki bohaterki. Mimo że w filmie widać ducha nowoczesności, a zdobycze współczesnej techniki stanowią kolejne narzędzie do upokarzania Carrie, to już dom White’ów pozostał identyczny jak ten sprzed niemal czterdziestu lat. Czy reżyserka chciała złożyć hołd dziełu De Palmy, czy też przenosząc akcję w teraźniejszość zapomniała zadbać o mieszkanie maturzystki?
Kimberly Peirce w przeciwieństwie do twórcy „Nietykalnych” postawiła na wyjątkowy dar głównej bohaterki. O ile Carrie w interpretacji Sissy Spacek podchodziła do swoich umiejętności z rezerwą, bowiem wywoływały one u niej takie samo przerażenie jak u innych, o tyle Chloe Moretz pławi się i rozkoszuje telekinezą jakby grała w filmie superbohaterskim. Brian De Palma starał się wgłębić w skomplikowaną psychikę Carrie, pokazać dokładnie targające nią emocje, przez co unikalne zdolności stają się manifestacją skumulowanego gniewu bohaterki. W przypadku remake’u wygląda to zgoła inaczej. Położono większy nacisk na efekty, które de facto w żaden sposób nie wpłynęły na atrakcyjność obrazu.
Oba filmy dzieli jeszcze jeden znaczący element. Sissy Spacek swoją unikalną urodą wprowadzała aurę tajemniczości, z jednej strony nadając granej przez nią postaci niewinnego charakteru, z drugiej jej ataki paniki i niepokoju potrafiły siać strach. De Palmie udało się te sceny wydatnie podkreślić, a także zintensyfikować napięcie poprzez ścieżkę dźwiękową autorstwa Pino Donaggio, który stworzył niezapomniany, przeszywający dreszczem motyw muzyczny. Występ Spacek elektryzował i przykuwał uwagę, szczególnie gdy mimika aktorki całkowicie zastygała, oczy błyszczały, a jej twarz przybierała wyraz pozbawionej jakichkolwiek emocji bezwzględnej morderczyni. Młodziutkiej Chloe Moretz nie udało się zbliżyć do poziomu Spacek, jej występ jest poprawny, lecz jak na film grozy aktorka za bardzo przypomina słodką nastolatkę zagubioną wśród szybciej dojrzewających rówieśniczek (paradoksalnie rola bliska tej z „Kick-Assa 2”). Nie mam wielkich zastrzeżeń do ścieżki dźwiękowej Marco Beltramiego, ale mogę powiedzieć, że nie zwróciłem na nią większej uwagi, po prostu była w filmie. Z kolei muzyka Pino Donaggio stanowi jedną z niewielu upiornych kompozycji tak dosadnie ilustrujących uczucie niepokoju i rosnące napięcie.
Podsumowując, „Carrie” A.D. 2013 jest obrazem lepszym niż się spodziewałem, z dwoma niezłymi kreacjami, zwłaszcza nawiedzonej purytanki w interpretacji Julianne Moore. Jednak jego ocenę ewidentnie obniżają: odarcie z atmosfery grozy, która w oryginale co chwila dawała o sobie znać, a także bezbarwne występy aktorów drugiego planu. W filmie z 1976 r. obok Spacek udanie debiutował John Travolta czy znana z „RoboCopa” Nancy Allen. W dziele Peirce drugi plan nie istnieje, to tylko nazwiska, którym zapłacono za statystowanie. Zamiast odświeżać nieśmiertelne klasyki warto szukać nowych tytułów do ekranizacji. Mimo wyraźnie zasygnalizowanej chęci kontynuacji, wątpię by „Carrie” powróciła w kolejnej odsłonie.
4/10
Tytuł: "Carrie"
Reżyser: Kimberly Peirce
Scenariusz: Roberto Aguirre-Sacasa, Lawrence D. Cohen
Na podstawie powieści Stephena Kinga "Carrie"
Obsada:
- Chloë Grace Moretz
- Julianne Moore
- Judy Greer
- Portia Doubleday
- Alex Russell
- Gabriella Wilde
- Ansel Elgort
- Barry Shabaka Henley
- Zoë Belkin
Muzyka: Marco Beltrami
Zdjęcia: Steve Yedlin
Montaż: Nancy Richardson, Lee Percy
Scenografia: Carol Spier
Kostiumy: Luis Sequeira
Czas trwania: 94 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus