"W ciemność. Star Trek" - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 06-06-2013 08:35 ()


Star Trek i Gwiezdne Wojny są jak dwie strony tej samej monety. Konflikty pomiędzy zwolennikami rycerzy Jedi, wymachującymi niszczycielskimi świetlówkami, a tak zwanymi trekkies nieodmiennie budzą we mnie skojarzenia z równie odwiecznym pytaniem: Co lepsze, Wielkanoc czy Boże Narodzenie? Być może fakt, że za sterem tajemniczego (choć bez przesady) projektu znanego jako Star Wars Episode VII zasiadł J.J. Abrams, człowiek, który przywrócił popkulturze Star Treka, wprowadzi nieco zgody pomiędzy zwaśnione grona fanów obu kosmicznych serii. Nim jednak ponownie przyjdzie nam ujrzeć znajomy napis „Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce”,  Abrams mile łechta eskapistyczne ciągoty fanów science-fiction drugą częścią filmowego rebootu przygód załogi USS Enterprise. 

Kiedy w 2009 r. Abrams tchnął nowe życie w wydawałoby się niemal kompletnie zapomniany, zmumifikowany i zmarniały zewłok bijącej niegdyś rekordy popularności (choć zdecydowanie nie w Polsce, gdzie prym wiodły Gwiezdne Wojny) franszyzy, jedynie kwestią czasu pozostawało pojawienie się w kinach kontynuacji. Zgodnie z podtytułem, najnowsza odsłona przygód Kirka, Spocka i spółki zrywa z kolorowym oraz bajecznym tonem poprzedniczki na rzecz fabuły poważniejszej, dojrzalszej i zdecydowanie mroczniejszej. 

 Gdy w wyniku pewnych, nie do końca przemyślanych, działań kapitan Kirk traci dowództwo nad USS Enterprise, pomiędzy załogą statku dochodzi do rozłamów i antagonizmów. Kiedy w terrorystycznym zamachu ginie admirał Pike, mentor Kirka, a zarazem niegdysiejszy kapitan USS Enterprise, załoga musi pokonać nie tylko diabolicznego Johna Harrisona, ale także własne słabości. Tym, którzy zastanawiają się czy ta (pseudo)psychologiczna opowieść o zemście wpłynęła na formę filmu z miejsca odpowiem – nie. Choć radosna awanturnicza opowiastka o buntowniczym młodziku stawiającym pierwsze kroki w roli oficera Gwiezdnej Floty zastąpiona została przez historię o zemście i zdradzie, to wciąż pełno w niej pretekstów do ukazania emocjonujących scen akcji i imponujących pejzaży. Na doroślejszej fabule zyskały natomiast postaci, które udało się w filmie uwypuklić w stosunku do części pierwszej. Protagoniści nabrali nieco głębi i można ich już opisać więcej niż jednym przymiotnikiem (nie oczekujcie jednak cudów, to wciąż przede wszystkim kino akcji), a interakcje pomiędzy bohaterami są przez to bardziej soczyste.

Należy w tym momencie pochwalić aktorstwo, które stoi na bardzo porządnym poziomie (co jest szczególnie widoczne w czasie słownych utarczek na liniach Kirk-Spock oraz Spock-Uhura). Na osobne słowa uznania zasługuje Benedict Cumberbatch wcielający się w rolę Johna Harrisona, człowieka, który wypowiedział wojnę Gwiezdnej Flocie, po czym z opłakanym (dla Gwiezdnej Floty) skutkiem zabrał się do dzieła. Dzięki roli Cumberbatcha, stosunkowo jednowymiarowa postać nabiera nieco głębi. I ten przyprawiający o ciarki głos. Nie skłamię, gdy powiem, że Cumberbatch brzmi jak gdyby jego głos zsyntetyzowano z próbek pobranych od Morgana Freemana, Clinta Eastwooda i Jamesa Earla Jonesa, którzy akurat siedzieli sobie na dnie studni pomrukując ponuro hymny ku czci mrocznych bóstw. 

Wyjątkowo okazale prezentuje się również oprawa audiowizualna. Czego by o filmie nie mówić, Star Trek ma swój unikalny styl. Pełny obłych kształtów i gładkich powierzchni, a tchnące swoistym retro-futuryzmem scenografie i rekwizyty mają niezaprzeczalny urok. Jest w nich coś, co  sprawia, że przywodzą mi na myśl produkty Appla, które jakiś szalony hodowca sparzył z wyobrażeniem o science fiction żywcem wyciągniętym z lat osiemdziesiątych. Nie wszystkim przypadnie do gustu, ale nie można zaprzeczyć, że podobnych próżno szukać w dobie wyciskanych jak ze sztancy i wiecznie powielanych wzorów. Oprawę audiowizualną doskonale podkreśla muzyka, która dynamicznie „komentuje” przedstawione wydarzenia oraz świetne efekty dźwiękowe, również utrzymane w swoistym stylu retro. Wspaniale wypadają również wszelakie efekty specjalne jak smugi, promienie lasera i wybuchy. Gdyby tylko nie wszechobecne flary i prześwietlenia z radością przyznałbym za efekty wizualne najwyższą notę. Niestety, zamiłowanie Abramsa do flar, efektów soczewki oraz prześwietleń jest już na tyle znane, że zamieniło się w internetowy mem. Pozwolę tu sobie na małą dygresję – boję się tego co zobaczę na ekranie, gdy bohaterowie nowych Gwiezdnych Wojen wyciągną miecze świetlne. Panie Abrams, jeżeli ktoś powiedział panu, że dzięki tym wszystkim flarom pana filmy wyglądają bardziej artystycznie to brzydko panu nakłamał. 

Mówiąc ogółem, W ciemność to naprawdę świetny film, z wyraziściej (niż w poprzedniej części) zarysowanymi bohaterami, ciekawą i nie tak znów przewidywalną intrygą, z kilkoma interesującymi zwrotami akcji oraz oszałamiającą oprawą audiowizualną. I gdyby tylko nie te nieszczęsne flary... Jednak nawet pomimo drobnych niedociągnięć obraz zdecydowanie zasługuje na uwagę i uznanie. Z całego serca polecam.

 8/10

Tytuł: "W ciemność. Star Trek"

Reżyseria: J.J. Abrams

Scenariusz: Alex Kurtzman, Damon Lindelof, Roberto Orci

Na podstawie pomysłu Gene'a Roddenberry'ego

Obsada:       

  • Chris Pine
  • Zachary Quinto
  • Zoe Saldana
  • Karl Urban
  • Simon Pegg
  • John Cho
  • Benedict Cumberbatch
  • Anton Yelchin
  • Bruce Greenwood
  • Peter Weller
  • Alice Eve

Muzyka: Michael Giacchino

Zdjęcia: Daniel Mindel

Montaż: Mary Jo Markey, Maryann Brandon

Scenografia: Scott Chambliss

Kostiumy: Michael Kaplan

Czas trwania: 129 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji


comments powered by Disqus