"Frankenstein: Agent of S.H.A.D.E." Vol. 1: "War of the Monsters" - recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 14-05-2013 06:22 ()


Mało kto wie jak silna jest tradycja grozy w komiksach DC Comics. Jeszcze zanim Alan Moore zaczął pisać "Potwora z Bagien", a Neil Gaiman "Sandmana" to w tym uniwersum królowały niegdyś takie tytuły jak „House of Mysteries”, przepełnione atmosferą horroru. Mało tego, podobnie jak Marvel w latach 60, DC już wcześniej przenosiło klasyczne monstra na karty komiksów, aby superbohaterowie mieli godnych oponentów. Jednym z nich był Frankenstein z powieści Mary Shelley, którego spopularyzował film z wytwórni Universal w ubiegłym wieku. Co ciekawe, do uniwersum DC wprowadzili go Edmond Hamilton i Bob Kane już w 1948 roku na kartach „Detectve Comics”, gdzie był głównym wrogiem… Batmana.

Frankenstein pojawiał się w komiksach z DC Comics jeszcze w latach 70., kiedy to Len Wein sprzymierzał go z hrabią Draculą, by obaj ramię w ramię walczyli z Supermanem, Mrocznym Rycerzem oraz Phantom Strangerem. Prawdziwą jednak sławę Frankenstein zyskał jednak dopiero w 2005 roku, gdy Grant Morrison wykorzystał go w trakcie realizowania swojego preludium do „Final Crisis”, ogromnej historii ukazującej potencjalny koniec świata, triumf zła nad dobrem, inwazję obcych oraz śmierć Batmana z rąk Darkseida.

Wprowadzając monstrum do świata DC, Morrison zrewanżował się nieco Wachowskim, którzy wykorzystali wiele jego wątków z „The Invisibles” w trylogii „Matrix”. Frankenstein Morrisona zaś czerpie dużo z serii „Doc Frankenstein” Wachowskich i legendarnego Geoffa Darrowa, gdzie potwór tworzy „dosłownie” historię – jest kowbojem na Dzikim Zachodzie oraz żołnierzem na polach II Wojny Światowej. Z tą jednak różnicą, że potwór szalonego Szkota jest wagabundą śledzącym inne stwory, będącym na usługach tajnej organizacji ratującej ludzkość przed zjawiskami nadnaturalnymi, działającej jeszcze zanim w ogóle pojawili się Batman i Superman. Ogólnie rzecz mówiąc, komiksowy Frankenstein to facet od brudnej roboty, noszący ze sobą miecz Michała Archanioła, zabijający monstra wszystkim co popadnie.

Taki pomysł na Frankensteina przyjął się na tyle mocno wśród komiksowych fanów, że DC Comics zdecydowało się puścić w obieg oddzielną serię z przygodami jego oraz tajnej organizacji, dla której pracuje. Seria ruszyła jako jeden z drugoligowych cyklów grozy w ramach inicjatywy „New 52”, odświeżającej najważniejsze marki wydawnictwa i otwierającej je na nowych czytelników, zaciekawionych bardziej grami komputerowymi i nowymi mediami. Tym samym powstał „Frankenstein: Agent of S.H.A.D.E.”, za który odpowiedzialni są Jeff Lemire (autor czujący się świetnie zarówno w historiach obyczajowych dziejących się na dalekich prowincjach, jak i opowieściach superbohaterskich) oraz Alberto Ponticelli, znany do tej pory z „Unknown Soldier” vol. 2 – serii wojennej dla dorosłych, opowiadającej o afrykańskich zbrodniach i spaczeniach. Trzeba przyznać w tym miejscu, że Lemire’owi oraz Ponticelliemu wyszedł ciekawy materiał na letni blockbuster – straszny, groteskowy, zabawny, ze zwrotami akcji i niepokornymi (anty)bohaterami. Trudno bowiem inaczej nazwać potworów ratujących w ostatniej chwili ludzkość przed apokalipsą i innymi szkaradami. Zwłaszcza, ze ludzkość…. nic o tym nie wie.

Fabuła przypomina trochę historię pisaną na LSD – gdzieś w zapomnianej przez boga mieścinie nieopodal Waszyngtonu otwiera się międzygalaktyczny portal, z którego uciekają bestie i mordują ludzi. S.H.A.D.E., sekretna organizacja militarna na usługach rządu USA zajmująca się zjawiskami paranormalnymi, wywołuje Frankensteina z urlopu. Nie dość, że każą mu się zmniejszać do minimalnych rozmiarów, aby zmieścił się w mikroskopijnej siedzibie organizacji, to dodatkowo dowiaduje się, że od tej pory pracuje zespołowo. Jego kompanami są jego dawna żona Lady Frankenstein, latający wampir, wilkołak, egipska mumia oraz szalona pani doktor, przypominająca Abe Sapienia z „Hellboya”. Oni wszyscy muszą się zmierzyć z zagrożeniami, z którymi ani ludzkość ani superherosi nie mogliby sobie poradzić.

Lektura tego komiksu przypomina przejażdżkę kolejką górską, gdzie na trasie jest pełno tuneli ze straszydłami i makabrą. To wymarzony materiał do zrealizowania dla takich reżyserów jak Guillermo Del Toro czy Tim Burton (aczkolwiek komiks eksploduje kolorami, nie jest tak stonowany i gotycki jak filmy autora „Vincenta” i „Edwarda Nożycorękiego”). Dzieje się dużo, z rozmachem, aczkolwiek trzeba przyznać, że krew leje się strumieniami, a w powietrzu latają ciała dziwnych stworów. Ilość przemocy w tej serii jest porażająca, ale jest przedstawiona w sposób pastiszowy, podobny do ostatniej reaktywacji „Mortal Kombat” na konsole. Lemire zabiera nas w nieprawdopodobną przygodę między wymiarami, gdzie potwory zwalcza się nie tylko w USA, ale też i w Wietnamie, a nawet w kosmosie! Dopieszcza to jeszcze ciętymi ripostami szefa organizacji, świetnymi dialogami pomiędzy członkami drużyny S.H.A.D.E. oraz intrygującymi wątkami pobocznymi. Scenarzysta buduje swoje fabuły w taki sposób, aby nikt nie czuł się bezpieczny w tych historiach nawet przez chwilę. Tutaj niepokój i niebezpieczeństwo są na porządku dziennym.

Gorzej wypada sprawa z rysunkami. Alberto Ponticelli do tej pory świetnie spisywał się w estetyce dramatycznej, wojennej. Potrafił pokazać tragedię ludzi, którzy w wyniku konfliktu zbrojnego stracili wszystko. Umiał ukazać nieprawdopodobne żywoty osób, które często żyły w skrajnie ciężkich warunkach. Tutaj jednak, często nie potrafi unieść epickości niektórych batalii z potworami. Owszem, rysuje dość brawurowe rozkładówki i żeby utwierdzić dynamizm sekwencji nie stosuje nawet ramek komiksowych. Wszystko to jednak czynione jest niezgrabnie, w pośpiechu, wręcz szkicowo. Nie zrozumcie mnie źle – gdyby ta seria była rysowana hiperrealistycznie to byłaby nie do zniesienia w trakcie lektury. Nikt bowiem nie czytałby takiego komiksu dla naturalistycznie oddanych stert ciał potworów. Mimo to brakuje tutaj często wykończeń w anatomii postaci i w tłach architektonicznych. Zbyt wiele rzeczy jest umownych, a z racji pośpiechu kreska wygląda momentami topornie.

Choć „Frankenstein, Agent of S.H.A.D.E. Vol. 1: War of the Monsters” nie jest jakimś wybitnym komiksem grozy, to jest za to doskonałą, popcornową rozrywką, która została doprawiona czarnym humorem oraz zwrotami akcji nieobrażającymi inteligencji czytelnika. Fani horroru zakochają się w Frankensteinie zawodowcu, przypominającym Arnolda Schwarzeneggera po kilku nieudanych operacjach plastycznych. Zwolennicy pulpy zaś będą mieli frajdę w wyłapywaniu aluzji do filmów z Hammer studios, Universal oraz do klasycznych interpretacji potworów czy to z kina czy z serialu. Czytelnicy przygód o superbohaterach zaś na dobre zatracą się w tempie akcji, przy którym niekiedy należałoby odprawić anielski orszak. Jeżeli chcecie się rozerwać, dobrze bawić, to polecam lekturę tego komiksu.

 

Tytuł: " Frankenstein, Agent of S.H.A.D.E. Vol. 1: War of the Monsters"

  • Scenariusz: Jeff Lemire

  • Rysunek: Alberto Ponticelli

  • Wydawca: DC Comics

  • Kolor: José Villarrubia - 'José Antonio Villarrubia Jimenez-Momediano'

  • Liternictwo: Pat Brosseau

  • Okładka:  J.G. Jones, Hi-Fi Colour Design

  • Data wydania: 26.06.2012

  • Stron: 160

  • Rozmiar: B5

  • Oprawa: Miękka

  •  Papier: Kredowy

  • Druk: Kolor

  • Cena: US $14.99

Komiks możecie kupić w sklepie MULTIVERSUM

 


comments powered by Disqus