"Prometeusz" - recenzja

Autor: Piotr Bednarek Redaktor: Motyl

Dodane: 25-12-2012 16:17 ()


W mitologii Prometeusz był tytanem, który ulepił człowieka z gliny i skradł bogom ogień, aby jego twór mógł przetrwać. Tę historię znamy wszyscy. Trochę mniej znana jest postać Prometeusza reprezentująca ludzkie dążenie do wiedzy, a zwłaszcza takiej, która może ze sobą nieść niezamierzone i tragiczne w skutkach konsekwencje. Wystarczy tylko wspomnieć podtytuł najsławniejszej powieści Mary Shelley, "Frankenstein albo: Współczesny Prometeusz" lub obejrzeć najnowszy film Ridleya Scotta.

Przede wszystkim, „Prometeusza” nie należy traktować jako prequel „Ósmego pasażera Nostromo”. Reżyser w udzielanych wywiadach podkreślał, że oba filmy poza kilkoma szczegółami nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. „Prometeusza” należałoby raczej postawić w jednym rzędzie z „Odyseją kosmiczną”, „Gwiezdnymi wojnami” czy „Bliskimi spotkaniami trzeciego stopnia” niż z filmem o pierwszym kontakcie ludzkości z ksenomorfami. Pamiętając przy tym, że ten odbył się w konwencji horroru czy też slashera, którego wielką zaletą była gęsta, mokra i duszna atmosfera statku Nostromo, doskonale wpisana w bardzo popularne wówczas kosmiczne realia. Zawód czeka zatem na widzów spodziewający się od „Prometeusz” cech obrazu mającego przede wszystkim straszyć i szokować.

Historia rozpoczyna się od sceny, w której obserwujemy obcą istotę, o humanoidalnych kształtach, stojącą nad urwiskiem potężnego wodospadu. Po chwili postać wypija dziwną substancję i w agonii spada w błękitną otchłań rzeki. Widzimy jak jej DNA rozsypuje się, po czym buduje nowe żyjące komórki. Cała fabuła filmu opiera się właśnie na tym wydarzeniu. W roku 2089 para naukowców (Elizabeth Shaw i Charlie Holloway) odkrywa mapę wskazującą skąd mogli przybyć obcy. Później przenosimy się już na statek kosmiczny - Prometeusz, który zmierza w kierunku tajemniczej planety i jej księżyców, być może skrywających tajemnicę pochodzenia człowieka. Niestety, jak można było się spodziewać, nie otrzymamy gotowej odpowiedzi na pytanie, dlaczego i po co ktoś powołał nas do życia. Spotkany przez naukowców w końcówce filmu kreator nie jest skłonny do jakichkolwiek wyjaśnień. Wyraźną inspiracją dla reżysera były tutaj teorie Ericha von Dänikena. Upraszczając, twierdził on już w latach 60. XX wieku, że Ziemia była odwiedzana przez obcą cywilizację, a dowodem na to miały być choćby tajemnicze rysunki na pustyni Nazca, widoczne dopiero z dużej wysokości.

Scott celowo uczynił centralną postacią nie samą Elizabeth Shaw, ale też Davida, androida stworzonego przez korporację, fundatora kosmicznej wyprawy. Kiedy bohaterka wraz z innymi naukowcami szuka odpowiedzi na nurtujące ją pytania, David, postępując zgodnie ze swoim programem, zrobi wszystko, by uratować swojego stwórcę, Petera Weylanda. Spiskuje, ukrywa swoje prawdziwe cele, używa podstępu, działa wbrew jakimkolwiek moralnym zasadom. W końcu to David powoła do życia obcego, który zalęgnie się później w ciele doktor Shaw. Wykonując polecenia jednego człowieka, bez mrugnięcia okiem, zamienia naukową ekspedycję w piekło. Pokazując przy tym jak chęć poznania oraz dążenie do wiedzy, łatwo zmanipulować i skierować w zupełnie niepożądanym kierunku. Scott używając postaci robota posuwa się o krok dalej niż Shelley. David nie jest obłąkanym potworem szukającym zemsty na swym twórcy. Wręcz przeciwnie, jest perfekcyjnie zaprojektowany i pod każdym względem przewyższa człowieka. Potworem czyni go nie jego natura, lecz twórca - Weyland, który od początku w wyprawie do gwiazd upatruje wyłącznie ucieczki przed własną, nieuniknioną śmiercią. Mimo to David wzbudza sympatię widza. Bohater wykreowany przez Michaela Fassbendera jest też, w moim odczuciu, najbardziej barwną postacią. Cytując fragmenty kultowych filmów oraz upodabniając się do swoich ulubionych postaci sprawia, że jeszcze łatwiej umyka widzowi fakt, że jest on głównym antagonistą. Dopiero, gdy Weyland umiera, a David staje się wolny, ma miejsce kluczowa scena filmu. Ocaleni wyruszają odkryć prawdę, teraz już na własną rękę. Postać Davida jest świetnym przykładem tego, jak technologia w rekach potężnej korporacji, może doprowadzić do katastrofy.

Wizualnie, film olśniewa od pierwszej sceny ukazującej tajemniczy wręcz krajobraz pierwotnej Ziemi, przez doskonale zaprojektowane wnętrza statku przywodzące na myśl „Odyseję Kosmiczną”, po wspaniale prezentujący się księżyc LV 223. Ridley Scott doskonale bawi się konwencją SF, perfekcyjnie wykorzystując najnowsze technologie. Na słowo pochwały zasługują też przepiękne zdjęcia Dariusza Wolskiego i nienaganny montaż Pietro Scalii.

Jedynym, gorszym elementem filmu Scotta może być scenariusz, który w opinii wielu jest nielogiczny. Jednak te braki można przyjąć z przymrużeniem oka. Wydaje mi się, że twórca „Łowcy androidów” świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie uniknie niedopowiedzeń w historii o załodze kosmicznego statku, która wyrusza w poszukiwaniu odpowiedzi na odwieczne pytania ludzkości, a kończy jak zwykle, rozwalając wszystko z wielkim hukiem. Stąd biorą się niedocenione sceny „kiczowate” (np. naukowiec głaszczący kosmicznego węża czy piloci statku krzyczący przed śmiercią - „bez trzymanki!”) czy druga końcówka oddająca hołd pierwszym częściom „Obcego”. Są to zabiegi celowe, a nie jak sądzą niektórzy, totalne wpadki. Świetnie się to wszystko wpisuje w konwencję kina rozrywkowego. Tym bardziej cieszy fakt, że reżyserowi udało się wpleść między to wszystko trochę głębszego sensu. Postać Davida, którą opisałem, to tylko jedna z możliwych interpretacji „Prometeusza”. Shaw, Holloway, kapitan Janek czy Vickers również mają swoje historie do opowiedzenia. Wszystko to ujęto w ramy świeżej koncepcji kina SF, w której Ridley Scott umiejętnie łączy dobrą i widowiskowa zabawę z elementami dającymi do myślenia, co obecnie rzadko można powiedzieć o wysokobudżetowym kinie z tego gatunku.

 

Tytuł: "Prometeusz"

Reżyseria:  Ridley Scott

Scenariusz: Jon Spaihts, Damon Lindelof

Obsada:

  • Noomi Rapace
  • Michael Fassbender
  • Charlize Theron
  • Idris Elba
  • Sean Harris
  • Kate Dickie
  • Rafe Spall
  • Logan Marshall-Green
  • Benedict Wong
  • Guy Pearce

Muzyka: Marc Streitenfeld

Zdjęcia: Dariusz Wolski

Montaż: Pietro Scalia

Scenografia: Arthur Max

Kostiumy: Janty Yates

Czas trwania: 124 minuty


comments powered by Disqus