"Abraham Lincoln: Łowca wampirów" - recenzja
Dodane: 02-09-2012 18:34 ()
Gryźć albo nie gryźć - oto jest pytanie. Z uwagi na chroniczny brak krwistych pomysłów Hollywood zaczyna sięgać po gatunkowy mashup z nadzieją, że znajdzie rozwiązanie na malejące zainteresowanie stereotypowymi filmami akcji czy fantasy. Abraham Lincoln jako łowca wampirów? Jedni krzykną: tak!, inni powiedzą – ale bzdura. Nie mam nic przeciwko takiej mieszance, jednakże musi być ona zrobiona z głową i przede wszystkim okraszona masą absurdu, który pozwoli rozkoszować się idiotyzmami na ekranie.
Niestety twórcom wariacji na temat szesnastego prezydenta USA ta sztuka zanadto się nie powiodła. Powód raczej błahy: rozterki Lincolna, jego misja i walka z synami nocy zostały ukazane zbyt poważnie w filmie, gdzie co piąty mieszkaniec Ameryki może się poszczycić dodatkowym uzębieniem. Obok znanych haseł propagujących wolność dla wszystkich obywateli, walka z wampirami, którzy zadomowili się na południu Stanów Zjednoczonych powinna zostać ukazana w krzywym zwierciadle historii. Jednak wyszło całkiem odwrotnie, jakoby to krwiopijcy byli największym zagrożeniem dla rodzącego się w bólach państwa.
Akcja obrazu rozpoczyna się w 1818 r. Matka Abrahama umiera na tajemniczą chorobę, jednak chłopak wie, że prawdziwą przyczyną jej śmierci jest ugryzienie przez wampira. Po latach, wiedziony chęcią zemsty postanawia wyrównać rachunki z zarządcą odpowiedzialnym za utratę najważniejszej osoby w jego życiu. Niedoświadczonego młokosa ratuje z opresji Henry, który od lat trenuje ochotników do walki z krwiopijcami. Jak się nie trudno domyślić jego kolejnym uczniem zostaje Lincoln. Uzbrojony w siekierę wyrusza w nocy na łowy. W Springfield poznaje Mary Todd, swoją przyszłą żonę, tu również zaczynają dojrzewać jego poglądy polityczne i z czasem zamienia oręż z siekiery na słowa.
Obraz Timura Bekmambetowa zawodzi na całej linii. Każdy kto nastawia się na bezpardonową konfrontację Lincolna z wampirami zawiedzie się, bowiem jedyna scena napakowana akcją rozgrywa się w finale. Nie przeszkadza nawet jej kiczowatość i absurdalność – to można zrzucić na karb przyjętej konwencji, zastanawia natomiast brak podobnych scen wcześniej. Jak łatwo się domyślić, młody Lincoln powinien wywijać siekierą aż miło, zostawiając za sobą stosy trupów i ziemię zwilżoną krwią wampirów. Autorzy postanowili, że odpowiednim momentem na przegięcia wszelkiej maści będzie okres, gdy prezydent osiągnie już dostatecznie zaawansowany wiek, tak po pięćdziesiątce. Zapewne wtedy będzie niepokonany dla hord wygłodniałych, nieśmiertelnych i sprawniejszych od niego przeciwników.
Drugim zarzutem jest potraktowanie serio misji eksterminacji wampirów w USA. Płomienne, patriotyczne przemowy przyszłego prezydenta, jego zaangażowanie w zniesienie niewolnictwa, w końcu zjednoczenie podzielonego kraju w momencie, gdy za wszelkie zło na tej pięknej, amerykańskiej ziemi odpowiadają istoty z piekła rodem (armia południa zasilana krwiopijcami), wywołują uśmiech politowania. Innego w filmie nie doświadczymy, bowiem humor w obrazie Bekmambetowa jest towarem deficytowym, tak samo jak gra aktorska. W produkcji nie ma ani jednej roli, która zapadałaby na dłużej w pamięć. Benjamin Walker gra typowego drwala z dość tępawym wyrazem twarzy, Rufus Sewell po raz n-ty wciela się w szwarccharakter w rutynowy dla siebie sposób, a Dominic Cooper i Anthony Mackie nikną gdzieś przytłoczeni miałką fabułą.
Miłośnicy efektów specjalnych nie zawieszą też oka na trójwymiarowych szarżach. Wyobraźnia nie poniosła twórców, toteż zaprezentowali jedynie standardowy zestaw rzeczy „wypadających” z ekranu, tudzież efektownych kopnięć i ciosów. Postarali się za to o niezwykle głupi pościg po kłębach wierzchowców, który razi przede wszystkim sztucznością i niedopracowaniem. Ponadto autorzy nawet nie wysilili się, aby podkreślić w którym kierunku zmierza ich dzieło, bo nie jest to ani parodia, ani horror. Wampiry w obrazie paradują bez lęku w dzień i noszą okulary przeciwsłoneczne. Posrebrzane ostrze siekiery i srebrne kule (bardziej kojarzone z wilkołakami) to główny asortyment do walki z demonami, bo o wodzie święconej, krzyżach czy czosnku zapomniano.
Seth Grahame-Smith, twórca scenariusza i literackiego pierwowzoru, nie wykorzystał nadarzającej się szansy pokazania jednej z najważniejszych postaci w amerykańskiej historii w roli protoplasty Van Helsinga. Autor nie ma natomiast sobie równych w pisaniu dyrdymałów, które po przełożeniu na celuloid wcale nie zyskują na wartości. Dla tych kilku ściętych głów i jednej widowiskowej sceny nie warto marnować czasu, wystarczy obejrzeć film na DVD. Natomiast z utęsknieniem czekam na podobne projekty, na przykład Ronald Regan – pogromca kosmitów czy Kaczor Donald i bursztynowa afera.
3/10
Tytuł: "Abraham Lincoln: Łowca wampirów"
Reżyser: Timur Bekmambetow
Scenariusz: Seth Grahame-Smith
podstawie powieści Setha Grahame'a-Smitha
Obsada:
- Benjamin Walker
- Dominic Cooper
- Anthony Mackie
- Mary Elizabeth Winstead
- Rufus Sewell
- Marton Csokas
- Jimmi Simpson
Muzyka: Henry Jackman
Zdjęcia: Caleb Deschanel
Montaż: William Hoy
Scenografia: François Audouy
Kostiumy: Carlo Poggioli, Varvara Avdyushko
Czas trwania: 105 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus