"Prometeusz" - recenzja druga
Dodane: 27-07-2012 09:06 ()
Kiedy parę lat temu usłyszałem, że Ridley Scott postanawia wrócić do zapoczątkowanego przez swój własny film uniwersum Obcego, w głowie pojawiły mi się dwie myśli. Pierwszą było optymistyczne: "to może się udać, właściwy człowiek na właściwym miejscu". Można było liczyć na zachowanie spójności wizji, bardziej niż profesjonalny poziom wykonania i ciekawe rozwinięcie wielu niedopowiedzeń klasyka z 1979 roku. Drugą myślą było trochę bardziej sceptyczne: "ale tak naprawdę... po co?"
W ciągu swojego życia niemal wszystkie dzieła i dziełka popkultury dochodzą do takiego etapu, w którym zwyczajnie należy przestać je eksploatować. Dopóki unosi się nad nimi pewna mgiełka niepewności, dopóty intrygują i fascynują, a kiedy ktoś stara się wycisnąć z nich ostatnie soki i wprost dopowiedzieć wszystko, najczęściej kończy się to wielkim rozczarowaniem. Nie ma znaczenia, czy chodzi tu o najsłynniejszego kanibala-dżentelmena, którego młodość poznajemy w "Hannibalu. Po drugiej stronie maski" czy komiksowego superbohatera z "X-Men Geneza: Wolverine". To co powinno zostać w cieniu wyciągnięto na pierwszy plan i "odczarowano". I szczerze mówiąc chciałbym, żeby to właśnie to było największym grzechem "Prometeusza"...
Nikogo nie trzeba raczej przekonywać, że przedstawiona w najnowszym filmie Scotta historia, poszukiwania przez ludzi Przyczyny (tak, z wielkiej litery) swojego istnienia, ma ogromny potencjał, a w efekcie mogłoby powstać dzieło zadające ważne pytania, które w przyszłości mogłoby być stawiane w jednym rzędzie z "2001: Odyseją kosmiczną" Kubricka. Dodajmy do tego, że akcja jest ukazana częściowo z perspektywy androida, czyli postaci, która bierze udział w poszukiwaniu twórców swoich twórców, oglądając i komentując wszystko z boku. "Prometeusz" błyszczy na poziomie realizacyjnym, jest to jeden z najlepiej wyglądających filmów paru ostatnich lat. Przepiękne zdjęcia, scenografia, oświetlenie, kostiumy i efekty specjalne potęgują świetnie nakreślone w pierwszej połowie filmu wrażenie spotkania z nieznanym.
Niestety, okazuje się, że najlepsze co mogło spotkać "Prometeusza" w trakcie premiery to awaria projektora w okolicach siedemdziesiątej minuty seansu. Wtedy w pamięci pozostałyby jedynie pozytywne wspomnienia. W drugiej połowie filmu zaczyna dziać się więcej, a scenariusz zaczyna przypominać skrypt do pretekstowego slashera dziejącego się w realiach SF tylko przy okazji. Sens podróży i początkowe pytania rozmywają się, pojawia się wiele nowych pytań, na które nikt nie raczy dać odpowiedzi, poważni naukowcy zaczynają zachowywać się jak grupka nieświadomej żadnego zagrożenia młodzieży, a pewne postaci zaczynają działać bez cienia logicznej motywacji, ku konsternacji widzów. Tutaj najbardziej uwidacznia się, że za scenariusz odpowiedzialny jest Damon Lindelof, współtwórca "Zagubionych". "Prometeusz" w swojej budowie i wykorzystaniu środków, które stosuje do zainteresowania publiczności bardzo przypomina epizod serialu. Pojawia się bardzo wiele znaków zapytania, a wszystkie wątpliwości pozostają nierozwiane przygotowując grunt pod realizację kontynuacji. Tyle tylko, że w przypadku serialu na kolejny odcinek czekamy tydzień, a na ewentualny sequel "Prometeusza" poczekamy parę lat.
Jako prequel "Prometeusz" także sprawdza się raczej słabo. Najbardziej bolesne jest to, że nie wnosi on do tematu praktycznie nic ciekawego - albo nie rozwija pewnych kwestii zapominając o nich już paręnaście minut po otwarciu filmu, albo rozwija je w sposób banalny i szybko ulatujący z pamięci. A gdyby wyrzucić z niego nazwisko Petera Weylanda i zmienić wygląd statku, który badają bohaterowie, nowy film starszego z braci Scottów nie miałby praktycznie nic wspólnego z jego poprzednikiem.
Na koniec chciałbym jeszcze odnieść się do pewnego argumentu wytaczanego przez osoby, które z kina wyszły zadowolone. Twierdzą one, że "Prometeusz" ma tyle samo niedopowiedzeń co pierwszy "Obcy", ale o tym się nie wspomina, bo nie wypada krytykować klasyka z końcówki lat siedemdziesiątych. Nie wiemy skąd pochodzi Obcy, nie wiemy dlaczego jego jaja były przewożone na statku rozbitym na LV-426, nie wiemy kim jest przytwierdzony do fotela pilota Space Jockey, nie wiemy gdzie leciał, itd. Wszystko to było jedynie pretekstem do wprowadzenia Obcego na pokład Nostromo. Różnica polega jednak na tym, że pierwszy "Alien" był rewolucyjny, a piszę to nie darząc tego filmu szczególną sympatią (wolę części 2. i 3.). Ridley Scott przeniósł gotycki horror w futurystyczną scenografię, a projekt Obcego i pomysł na jego cykl rozwoju były czymś absolutnie oryginalnym. Pretekstowa (ale również stylowa) pierwsza połowa dąży w końcu do pokazania czegoś nowego.
A co w drugiej połowie prezentuje "Prometeusz"? Powielanie schematów, dziurawy scenariusz, w którym da się zakwestionować prawie każdą linijkę i gonitwę z zombie... I jedynie odbierające mowę zdjęcia Dariusza Wolskiego sprawiają, że warto ten film zobaczyć.
5/10
- Przeczytaj także pierwszą recenzję "Prometeusza"
Tytuł: "Prometeusz"
Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: Jon Spaihts, Damon Lindelof
Obsada:
- Noomi Rapace
- Michael Fassbender
- Charlize Theron
- Idris Elba
- Sean Harris
- Kate Dickie
- Rafe Spall
- Logan Marshall-Green
- Benedict Wong
- Guy Pearce
Muzyka: Marc Streitenfeld
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Montaż: Pietro Scalia
Scenografia: Arthur Max
Kostiumy: Janty Yates
Czas trwania: 124 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus