"Roman Barbarzyńca" - recenzja
Dodane: 26-07-2012 17:20 ()
Głośno reklamowane animacje, sygnowane logiem potentatów w postaci Pixara czy DreamWorks, z rzadka niepokojone są przez pozycje wyprodukowane w europejskich studiach. Trudno konkurować z wytwórniami, których dzieła są rozpoznawalne niemal na każdym kroku. Taka sytuacja nie zraża jednak Duńczyków, którzy co jakiś czas starają się podjąć rywalizację z utytułowanymi rywalami zza wielkiej wody.
Ich najnowsze dziecko – „Roman Barbarzyńca” – to prześmiewcza i zabawna parodia kina fantasy skierowana nie do końca do najmłodszego widza. Polski dystrybutor zagalopował się nieco i zdubbingował film, który jak wynika już z samej kategorii wiekowej nie jest przeznaczony dla dzieci. Niestety zabieg ten zabił zapewne większość gagów, bowiem polska ścieżka językowa wydaje się być znacznie złagodzona.
Jak głoszą podania, waleczne plemię niepokonanych barbarzyńców zrodziło się z krwi legendarnego Crona, który w pojedynkę rozprawił się z siłami zła, niestety przypłacając ten heroiczny wyczyn swoim życiem. Jednak jego potomkowie mają się całkiem dobrze, łupiąc kogo tylko popadnie. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszcza się w pobliże ich osady, bowiem może skończyć się to nie tylko serią siniaków i guzów. Muskularni mężczyźni i nie mniej musku… hojnie obdarzone przez naturę niewiasty, w przerwach na bijatyki ucztują bądź wyciskają siódme poty doskonaląc swoje ciała.
Tytułowy Roman odbiega od wizerunku idealnego barbarzyńcy. Gdy jego pobratymcy napinają bicepsy, a biusty wojowniczek są niczym imadła, on ma mięśnie jak z waty, cherlawą posturę, a toporem sprawniej posługuje się jego babcia. Przynosi wstyd walecznej braci. Niestety to właśnie na tego wymoczka spada ciężar uratowania swojego plemienia z rąk upiornego Zamordora, który pragnie wskrzesić pradawne zło, czyli potwornego Zula. W wyprawie po Wszechściemiu będzie mu towarzyszyć osobliwa galeria bohaterów – zawodzący bard Wrzaskier, wojownicza (prawie księżniczka) Ksenia, a także nie ukrywający swoich skłonności do płci męskiej - elf Lameras.
Jak nie trudno się domyślić, „Roman Barbarzyńca” stanowi parodię kina spod znaku magii i miecza. Sam tytuł jasno daje do zrozumienia, że oglądamy pastisz Conana, którego ścieżki skrzyżowały się z niedobitkami drużyny pierścienia oraz niezmordowaną wojowniczkę z przygód Herkulesa. Na grupę nierozgarniętych bohaterów czyhają przeróżne niebezpieczeństwa, nie tylko ze strony pachołków Zamordora, ale także żądnych erotycznych uniesień Amazonek. Przed wątłym i chuderlawym Romanem niezwykle bolesna i wyboista droga do osiągnięcia celu.
Twórcy podeszli do tematu stereotypowo, urozmaicając wyprawę ratunkową sporą ilością przaśnych żartów, erotycznych podtekstów czy, co w komediach amerykańskich uchodzi za element obowiązkowy, dowcipów kloacznych. Stężenie humoru niskich lotów sprawia, że „Roman Barbarzyńca” z parodii z potencjałem stał się jedynie masową rozrywkę. W dodatku z doczepioną na siłę łatką marnego 3D. Szkoda, bowiem była szansa na inteligentną grę z widzem i udany pastisz gatunku fantasy. Niemniej jeżeli komuś nie przeszkadzają za bardzo sprośne żarty, a wręcz jest ich cichym wielbicielem, na seansie będzie się bawił przednio.
4/10
Tytuł: "Roman Barbarzyńca"
Reżyseria: Kresten Vestbjerg Andersen, Thorbjørn Christoffersen Philip Einstein
Lipski
Scenariusz: Thorbjørn Christoffersen
Obsada (głosy):
- Anders Juul
- Hadi Ka-Koush
- Lærke Winther Andersen
- Brian Lykke
- Lars Mikkelsen
- Peter Aude
- Lars Bom
- Ole Thestrup
- Brigitte Nielsen
Muzyka: Nicklas Schmidt
Montaż: Per Risager
Czas trwania: 89 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus