"Ta, na której opiera się świat" - II miejsce w konkursie "Paradoksalny prozaik"
Dodane: 25-04-2012 10:48 ()
TA, NA KTÓREJ OPIERA SIĘ ŚWIAT
Polana otoczona była ze wszystkich stron gęstym, nieprzeniknionym lasem. Wszędzie panował mrok, jedynie nikły blask zawieszonego na niebie księżyca oświetlał odciśnięte w śniegu ślady damskich butów. Na samym środku polany stał mężczyzna w średnim wieku. Powoli otworzył oczy, były podkrążone jakby nie spał przez bardzo długi czas. Spojrzał przed siebie. Czuł ogromną samotność, jednak rosnący strach powoli zaczynał ją zagłuszać. Nie pamiętał wydarzeń ostatnich dni, jednak coś w jego umyśle głośno krzyczało. Uciekaj… Mężczyzna popatrzył na śnieg, zimno zdawało się go obezwładniać. Oplatało jego sylwetkę, przenikało do środka z każdym wdechem, coraz mocniej. Coś czaiło się w tym lesie. Czekało, aż on wykona pierwszy ruch. Gwałtowny ucisk w czaszce. Jak wtedy, gdy zabrało go pogotowie. Ten sam ból, to samo uczucie bezradności. Pan Pandera upadł na kolana, teraz już pamiętał. Teraz on potrzebuje pomocy. Szybko wstał trzymając się jednocześnie za głowę i pobiegł w głąb lasu. Gdzieś tam musi być miasto, pomyślał…
***
Na przystanek przyjechał autobus o numerze bocznym 2309. Drzwi od strony kierowcy, jak zawsze o tej porze roku, były niebezpiecznie uchylone. Reszta niemiłosiernie skrzypiąc otwierała się z trudem. Z pojazdu wysiadła niezbyt ładna dziewczyna, w równie brzydkim mundurku. Szła człapiąc jednym butem z odklejoną podeszwą, wzbudzając niesmak wśród innych przechodniów. Nikt jednak się do niej nie odezwał, nawet robotnicy przy drodze nie zaczepili tego niewinnego skądinąd dziewczątka. Szła jeszcze kawałek do skrzyżowania, gdzie skręciła w prawo. Ze skrzypnięciem otworzyła drzwi biblioteki i zniknęła w środku budynku. Wewnątrz panował przyjemny półmrok, jedynie niewielkie okna oświetlały stoliki do czytania. Miejsce pachniało starym drukiem, zapach ten być może uciekał z archiwum w piwnicy, do którego nikt nigdy nie wchodził. Dziewczyna podeszła do stolika, wyciągnęła zeszyty, z jednego wypadła karta biblioteczna, nigdy nie używana, bez wpisanej pozycji żadnej książki. Widniało na niej tylko imię i nazwisko nabazgrane niewyraźnie, bardzo niechlujnym charakterem pisma. Napis dumnie głosił: „Marcelina Roszczenko 23 września 2003. Dziewczyna, która ma nudne życie.” To ostatnie zdanie dopisała sama.
Marcelina czuła, że ktoś wszystko co ją spotka zaplanował z góry, bez jej wiedzy, świetnie się przy tym bawiąc. Sama była szara i niezauważalna, w szarym i nijakim stroju, w szarej i nudnej rzeczywistości. Dziewczyna zamknęła zeszyt. Przed oczami mignęły jej średniowieczne dynastie, to nie był czas dla królów. Wstała. Marcelina postanowiła po raz pierwszy w życiu wypożyczyć książkę. Rozglądała się, szukając czegoś, co by ją zainteresowało, raczej z marnym efektem. Minęła obszerny dział literatury romantycznej, gdy zobaczyła na końcu pomieszczenia dwa niezatytułowane działy, odgrodzone od innych niską furtką. Była uchylona, jakby zachęcała żeby przez nią przejść. Marcelina położyła wolną rękę na klamce, w drugiej trzymała torbę z zeszytami. W oczy rzuciła jej się wąska książeczka wciśnięta pomiędzy inne opasłe tomy. Miała czarną obwolutę i nie była zatytułowana. Malwinie zaświeciły się oczy. Ręka dziewczyny sama wyciągnęła się aby dotknąć książki.
- Czego tam szukasz? – Jakiś damski głos zaskrzeczał jej do ucha. Bibliotekarka patrzyła znad wąskich oprawek okularów, bił od niej chłód kogoś, kto nie ma uczuć. – To nie jest miejsce dla takich jak ty.
Dziewczyna zastygła w bezruchu, czas zdawał się zatrzymać. W jej głowie pojawił się szept:
- Weź ją, będziesz kimś innym…
- Chcę być kimś innym… - Marcelina chwyciła mocno książkę, nie zastanawiając się dłużej odepchnęła stojącą jej na drodze starszą panią i uciekła. Tylko jej niebieskie pióro poturlało się gdzieś pod tajemniczy regał. Policzki piekły ją ze wstydu, kiedy biegła pomiędzy półkami. Ludzie patrzyli na nią po raz pierwszy ze szczerym zainteresowaniem. Marcelina Roszczenko ukradła książkę z biblioteki. Tego jeszcze nie było…
***
W autobusie panował tłok. Wszyscy pasażerowie wciśnięci do formy, niczym jedna masa. Pan Pandera gwałtownie otworzył oczy. Skąd się wziął w tym miejscu? Rozejrzał się dookoła, jednak widok skutecznie zasłaniał mu gruby chłopak stojący tuż przed jego nosem. Mężczyzna z niesmakiem odwrócił się plecami do niego, kiedy zobaczył resztki śniegu na swoich butach.
- Przecież jest środek lata! – Krzyknął raczej do siebie niż do kogoś z pasażerów. Jakaś kobieta zmierzyła go wzrokiem. Pan Pandera zaczął kierować się na przód pojazdu. Ludzie kiwali głowami z dezaprobatą, kiedy usiłował się przecisnąć. Poczuł nieprzyjemną wilgoć kiedy włożył komuś palec w oko, był już jednak zbyt daleko aby zareagować. Stanął tuż przed szybą kierowcy, gdy zupełnie niespodziewanie drobna postać wybiegła na ulicę. Kierowca nie zdążył zwolnić. Pojazd uderzył całym impetem wyrzucając w powietrze ciało biegnącej dziewczyny. Pan Pandera wylądował na asfalcie wśród potłuczonego szkła z okropnym bólem w ramieniu, jakiś chłopak leżał tuż obok niego z dziwnie wykręconą nogą. Krew sączyła się spod niego cienką strużką okalając głowę. Prawdopodobnie to on wybił mu bark. Mężczyzna rozejrzał się wkoło. Ludzie dosłownie wylewali się z autobusu, część z nich się nie ruszała. Wszystko działo się jak w kiepskim filmie akcji. Wszędzie panował chaos. Jedynie zbierający się tłum gapiów stał spokojnie przyglądając się ze znudzeniem wypadkowi. Pan Pandera nie wiedział co się z nim dzieje, oczy zaszły mu białą mgłą. Zanim osunął się na ziemię dostrzegł jeszcze tylko czarną książkę, która leżała teraz w miejscu ciała dziewczynki.
***
Pan Pandera usiadł opierając się o ścianę, nie był do końca pewny jak udało mu się uciec ratownikom medycznym. Pulsowanie w skroni nie dawało mu jednak spokoju, zaczynał żałować, że nie dał sobie pomóc. Zrezygnowany otworzył książkę, którą zgubiła dziewczyna. W środku zapisane było gdzieś w środku tylko kilka stron. Mężczyzna zaczął czytać o wydarzeniach, które miały miejsce przed chwilą. Jego nazwisko zapisane było na kartach.
- Ta dziewczyna nazywa się Marcelina. To chyba jakiś żart. – Krzyknął. – Kto tu jest?! O co tu chodzi?!
Nikt jednak mu nie odpowiedział. Zły na cały świat postanowił iść się napić. Pan Pandera szedł utykając, co groteskowo wyginało jego sylwetkę. Wiedział, że nie może się denerwować, guz znowu uciskał go w czaszkę.
- Przepraszam, co pan myśli o Marcelinie?
- Coś ty powiedział?! – Pan Pandera złapał chłopaka za kurtkę i szarpnął nim.
- Pytałem tylko co pan myśli o budowie nowego centrum, robimy ankietę… Podpisze pan? – Wydukał podając niebieskie pióro.
- Tak, tak przepraszam. – Mężczyzna popatrzył na kartę na której napisane było: „Marcelina. Łazienka. Metro Nowy Świat.” – To jest ta wasza ankieta?!
- Ale co się stało… - Chłopak zawołał za biegnącym w stronę metra mężczyzną.
***
Marcelina stała w łazience. Była sama, zza drzwi dochodził dźwięk odjeżdżających pociągów. Nie miała pojęcia co robiła w tym miejscu. Nie mogła sobie przypomnieć kim jest. Dziewczyna popatrzyła w lustro, nie było to zwykłe odbicie. Po drugiej stronie stał mężczyzna w średnim wieku. Pan Pandera patrzył na nią. Właściwie nie był pewny co do swoich decyzji. Wszedł do damskiej łazienki na stacji Metro Nowy Świat tak jak opisała to książka. Marcelina musi być gdzieś tutaj. Rozejrzał się po wyłożonym zielonymi kafelkami pomieszczeniu. Pod stopami miał brudną podłogę, której chyba nikt nigdy nie czyścił. Między szczelinami płytek nagromadził się brud, który w połączeniu z wilgocią panującą wszędzie przeraźliwie śmierdział. Pandera czuł ten smród, co dodatkowo go wkurzało. Złote kocie oczy mignęły mu tylko w pamięci. Poczuł ukłucie głęboko w czaszce, to było to czego tak bardzo się bał. Nie chciał znowu dostać wylewu. Mężczyzna spojrzał z powrotem w lustro. Tym razem stała tam dziewczyna.
- Ty… ty jesteś Marcelina?
- Musisz mi pomóc. On chce mnie tam zamknąć. – Marcelina dotknęła szklanej powierzchni, nachylając się jednocześnie nad umywalką. Miała całkiem ładny dekolt. – Teraz nic nie jest takie jak powinno…
- Co ty nie powiesz. Kto to jest „on”? Co mam zrobić?!
Nagle na blat przed dziewczyną wskoczył mały kotek. Marcelina wyciągnęła do niego rękę, nie patrząc już na Pana Panderę mówiła dalej:
- On ma władzę nad naszą rzeczywistością… - Ręka Marcelina zaciskała się coraz mocniej na małym zwierzątku miażdżąc mu płuca. Kot zamiauczał, pazurami drapał zostawiając głębokie rany na ręce dziewczyny. – To od jego woli wszystko zależy. – Jej głos nabrał niższej barwy, a kotka uniosła do góry przystawiając sobie do ust. – Ja tego nie chcę… on mnie zmusza…
Marcelina odwróciła się bokiem do mężczyzny. Uśmiech pojawił się na jej twarzy. Szeroki uśmiech szaleńca. Otworzyła usta obnażając zęby. Głowę obróciła w stronę kota, po czym odgryzła mu głowę. Moment ten zdawał się trwać całą wieczność. Rozlewająca się na podłogę, ściekająca po łokciu, na ubranie i po twarzy krew nie była czerwona. Lecz czarna i smolista, tak gęsta i nienaturalna, przyprawiała o mdłości. Krew bulgotała wypalając dziury w podłodze. Postać odrzuciła resztę ciała zwierzęcia w kąt pomieszczenia wyjąc z bólu. Wstrząsana konwulsjami załamała się pod własnym ciężarem. Jej ciało wiło się i przeobrażało tworząc niepodobną do niczego masę, aż w końcu szarość skóry ustąpiła cętkowanej sierści. Krzyk nie ustawał lecz był coraz bardziej przeszywający. Ludzka czaszka zmieniała kształt na bardziej zwierzęcy, szczęka wydłużyła się, a w środku niej wyrosły nowe ostre kły. Kończyny wyrównały długość, a dłonie i stopy uformowały się przy dźwięku łamanych kości. Z tyłu ogon przeszywał ze świstem powietrze. Po drugiej stronie lustra już nie stała Marcelina, lecz wielki warczący jaguar. Zwierzę wyszczerzyło zęby pochylając się nieco do przodu. Tylne łapy jak katapulta wystrzeliły jaguara w stronę Pana Pandery. Mężczyzna zakrył twarz rękami w jego stronę poleciały tysiące szklanych kawałków. Upadł na podłogę, ale nigdzie nie było śladu zwierzęcia.
- Mam tego dość! To jakiś paradoks! – Nagle z kabiny wyszła niewysoka kobieta.
- Pan to zrobił? – Lecz mężczyzna już wybiegł na peron, nie oglądając się na roztrzaskane lustro.
***
Słońce było już wysoko na niebie. Pan Pandera zamknął oczy. Jeszcze tak niewyspany i zły nie był nigdy, a przynajmniej nie pamiętał tego na tyle wyraźnie, aby przytoczyć teraz w retrospekcji. Bał się zamknąć oczy w obawie, że znowu zobaczy jaguara. Kręgosłup bolał go od siedzenia na dworcu, a ręka od samodzielnego nastawienia po wypadku autobusu. Krwawiące rany na twarzy zdążyły już się zasklepić, pozostał tylko ból. Dziś Pan Pandera nie miał najmniejszej ochoty występować przed spieszącą do metra publicznością. Z ostatniego żebrania zostało mu trochę drobniaków.
- Starczy na dziś – Powiedział do siebie po czym zawołał kelnerkę.
- Och, cześć Pandera. Wiesz… szef nie chce żebyś tutaj przychodził. Sądzi, że odstraszasz klientów. Przepraszam, chciałam mu wytłumaczyć…
- Ela. Przestań tyle gadać tylko przynieś mi kawę. Wypiję i sobie pójdę.
Kobieta popatrzyła na niego smutnym wzrokiem, weszła do baru. Po chwili przyszła niosąc tacę z kawą i ciastem.
- Na mój koszt. Tylko pamiętaj co obiecałeś. Masz iść jak zjesz. - Jej ton nie znosił sprzeciwu. Pan Pandera odprowadził ją wzrokiem, Ela nadal go kochała. Mężczyzna nie miał jednak głowy do takich spraw, bynajmniej nie teraz. Wyciągnął książkę, która gniotła go w bok. Tym razem była pusta. Ani słowa o Marcelinie lub kimś innym. Mężczyzna wziął niebieskie pióro i bez nadziei napisał trzy słowa na otwartej stronie:
- „Marcelina, gdzie jesteś?” - Pan Pandera zastukał w stolik, właśnie zdał sobie sprawę co zrobił. Czy oczekiwał jakiejś odpowiedzi…
- „wiem, gdzie jest Marcelina” – mężczyzna przetarł oczy, to przecież było zupełnie niemożliwe. Chociaż po ostatnich wydarzeniach nic już go nie zdziwi. Serce zaczęło mu szybciej bić i drżącą ręką napisał:
- „pomożesz mi ją znaleźć?”
- „nie”
- „co mam zrobić?”
- „paktować” - Więcej już nikt nic nie napisał.
***
Dzień zbliżał się już do końca, kolejna pochmurna noc zawieszona będzie nad miastem. Nic nie zwiastowało logicznego zakończenia sprawy z Marceliną. Rzeczywistość stawała się coraz bardziej rozmyta. Pan Pandera szedł ulicami Warszawy, w głowie kłębiły mu się tysiące myśli. Przechodził właśnie obok biblioteki, kiedy usłyszał szept. Ten sam co zawsze, przerażający. Mężczyzna nie mógł się oprzeć jego mocy. Wszedł do budynku, drzwi same się za nim zamknęły.
- Proszę pana już zamykamy. Ale… proszę przejść dalej i usiąść sobie przy stoliku. – Powiedziała bibliotekarka metalicznym głosem. Była niczym marionetka, oczy miał przysłonięte mgłą.
- Musi pan wiedzieć, że poznanie czyjegoś imienia pozwala zabrać go razem z sobą. – Szepnęła zmienionym głosem.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, usiadł tylko jak poleciła mu kobieta, wyciągnął książkę bez tytułu. Pierwsza strona zapisana była pismem odręcznym „Ta, na której opiera się świat”. Pan Pandera czuł, że wszystko rozgrywa się według jakiegoś scenariuszu . A on i Marcelina są głównymi aktorami. Wtedy właśnie zaczął pojawiać się tekst. Powoli litera za literą formowały się zdania. Wszystko co do tej pory się zdarzyło, każdy moment, zapisane były na pożółkłych kartach. Na końcu zaś pojawiło się pytanie. Mężczyzna wiedział, że skierowane było do niego.
- „jak się nazywasz?”
- „Franek Pandera” – Ostatnich liter już nie pamiętał. Poczuł tylko zimny powiew wiatru. Zobaczył las…
***
Słońce już całkowicie schowało się, ustępując miejsca granatowej nocy. Stara kobieta zgasiła światło w bibliotece. Szła wolnym krokiem trzymając w rękach czarną książkę. Westchnęła cicho i odstawiła ją na półkę pomiędzy opasłe tomy na niezatytułowanej półce.
-Marcelino, odprowadzę cię do drzwi…
Autor: Paulina Maciejec
Opiekun: Agata Adamowicz
50 LO w Warszawie
Powiązane artykuły:
"Szafirowe liście" - I miejsce w konkursie "Paradoksalny prozaik"
comments powered by Disqus