"Szafirowe liście" - I miejsce w konkursie "Paradoksalny prozaik"

Autor: Paulina Łoś Redaktor: Kilm

Dodane: 22-04-2012 12:23 ()


 

SZAFIROWE LIŚCIE

 

Zielona łąka, błękitne niebo, fioletowe kwiaty. Upajający zapach majowej łąki rankiem, rosa na źdźbłach trawy, coraz cieplej grzejące słońce.

Ree znowu był w domu.

Jak dziecko zbiegł z górki, śmiejąc się głośno i wesoło. Nie obawiał się, że ktoś go usłyszy, nie przejmował się tym. Cieszył się tą chwilą. Jego radość stała się jeszcze większa, gdy ujrzał spróchniałe, poskręcane drzewo – wspomnienie ze swojego dzieciństwa. Nie mógł się nadziwić, że jeszcze tam stało. Drzewo, które kiedyś dzięki niemu nosiło szafirowe liście.

Miał na sobie białą koszulę, ale zastanawiał się tylko chwilę. Zrzucił ją przez głowę i podbiegł prosto do powykrzywianego jesionu, który przez starość prawie nie miał już na sobie zieleni. Mięśnie na jego plecach napięły się, kiedy chwycił jedną z gałęzi i wspiął się na Szafirowe Liście. Cały jego grzbiet zdobiły wytatuowane cętki, które falowały rytmicznie, gdy wdrapywał się coraz wyżej i wyżej. Wreszcie, znalazł się tak wysoko, że zeschłe konary z trudem utrzymywały jego ciężar. I wówczas, sam nie wiedząc dlaczego, posmutniał.

„Nie ma powrotu do przeszłości”, pomyślał.

Do głowy zaczęły napływać mu ponure myśli. Radość z powrotu w rodzinne strony przyćmiły nowe zmartwienia. Nie przyjechał tu na wczasy, ani po to, by powspominać. Musiał uciekać. A to miejsce było jedynym, gdzie spodziewał się znaleźć schronienie.

Jego uwagę przykuł cichy i delikatny odgłos kroków, tłumiony przez kwietny dywan łąki. Odchylił nieco gałąź, na której jakimś cudem znajdowało się trochę zielonych liści i jednym okiem spojrzał na nadchodzącą osobę.

Ubrana była w zwiewną sukienkę w wyblakłym już kolorze brzoskwini. Jej długie, złociste włosy w lekkim nieładzie powiewały przy delikatnym wietrzyku. Dziewczyna w jednym ręku trzymała notatnik, a w drugim koc. Rozglądała się spokojnie, wypatrując miejsca, w którym mogłaby wygodnie usiąść. O dziwo, upatrzyła je sobie w cieniu jesionu – tego samego, na którym siedział teraz Ree. Zaskoczyło go to, że nie zauważyła jego obecności. Ani jego białej koszuli, rzuconej gdzieś w pobliżu.

Ale dziewczyna pochłonięta była czymś innym. Gdy tylko rozłożyła koc i usiadła, zabrała się do pisania w notatniku. Co jakiś czas przykładała ołówek do ust, zastanawiając się, a potem znów przystępowała do pisania, z jeszcze większym zapałem.

W tym czasie, Ree nie poruszył się ani o milimetr. Patrzył z góry na to, co się działo. Z tej wysokości nie dostrzegał liter, lecz domyślał się, jakiego rodzaju jest to twórczość. Gdy dziewczyna przerwała swoje zajęcie na dłuższy czas, jak gdyby wyczerpało się jej natchnienie, Ree zdecydował się zejść. Starał się to zrobić jak najdyskretniej, ale w ostateczności prawie spadł tuż przed nią, opierając ciężar ciała na rękach.

Dziewczyna pisnęła zaskoczona i szybko przyłożyła dłoń do ust. Jej szafirowe oczy stały się ogromne ze zdziwienia. Nie była w stanie wykrztusić ani słowa.

Ree podniósł się i otrzepał, a potem uśmiechnął przyjaźnie.

– Przepraszam – zaczął. – Zawsze lubiłem tu przychodzić, ale nie sądziłem, że ty nadal to robisz. Wciąż piszesz wiersze? – zapytał, wbijając w nią spojrzenie głębokich, zielonych oczu.

– Kim ty… – dziewczyna urwała, marszcząc brwi. Notes trzymała tak, jakby chciała się nim zasłonić. Ree uśmiechnął się, widząc to.

– Nie poznajesz mnie? – Uniósł jedną brew, a potem odwrócił się, by mogła ujrzeć jego wytatuowane plecy.

– Reeneath?… – szepnęła zszokowana. – Jaguar? – Ten szok na jej twarzy również z jakiegoś powodu bawił chłopaka. – Co ty tutaj robisz?

– Teraz? – spytał niewinnie. – Wspominam – Wzruszył ramionami.

Dziewczyna zarumieniła się delikatnie.

– Dlaczego wróciłeś?

Ree nie odpowiedział. Postąpił kilka kroków i podniósł z ziemi swoją koszulę, a następnie narzucił ją na siebie. Kilka razy poruszył rękoma, aby lepiej się ułożyła.

Dziewczyna wpatrywała się w niego wyczekująco.

– Jakoś nie cieszy cię mój widok – mruknął w końcu chmurnie. – Zmieniłaś się, Jagódko – dodał niespodziewanie.

Jagoda rzuciła swój notatnik na koc i zmrużyła oczy, jakby raziło ją słońce. Skrzyżowała ręce.

– Ty też, Ree – powiedziała. – Widzieliśmy się cztery lata temu, ale dopiero teraz wiem, jakimi byliśmy wtedy dzieciakami. Nie obchodziło nas nic, prócz wędrówek, wycieczek, odkrywania nowych dróg do tych samych miejsc. Czy to wakacje, czy szkoła, byliśmy nierozłączni. Wspaniały był z ciebie przyjaciel. Do czasu, Ree – rzekła poważnie, a chłopak słuchał jej z uwagą i odrobiną skrępowania. – Do czasu, kiedy stwierdziłeś, że ta wioska to dla ciebie zbyt mała przestrzeń. Dla ciebie, Ree! – prawie krzyknęła, głosem pełnym jakiegoś żalu. – Ty przecież możesz stworzyć sobie dowolną przestrzeń, jakiej zapragniesz!

Ree skrzywił się, słysząc to. Nie rozumiała, że najpierw potrzebował tę przestrzeń ujrzeć. Odezwał się jednak dopiero, kiedy był pewien, że skończyła.

– Mógłbym cię przepraszać, ale byś mi nie uwierzyła – zaczął. – Wiesz, że lubię żartować, czy też, jak wolisz – kłamać. Przyznaję, że nie żałuję wyjazdu, choć cieszę się z powrotu w te strony. Sama oceń, czy mówię prawdę. – Uśmiechnął się zadziornie, tak, jak to robił najczęściej.

– Paradoks kłamcy – wymamrotała, unosząc mimowolnie kącik ust. – No niech ci będzie – ująłeś mnie tą swoją gadką. – Westchnęła, a jej twarz nabrała promiennego wyglądu. – Nie myśl sobie tylko, że o wszystkim zapomnę – zastrzegła.

– Wcale na to nie liczę – odparł z powagą.

– Dobrze. W takim razie teraz powiedz mi, co cię tu sprowadza. Chciałeś się zobaczyć z babcią?

– Z babcią? Ach, tak… Zapomniałem, że chciała bym przed śmiercią jeszcze ją odwiedził. – Podrapał się w głowę. – Zajrzę do niej, ale nie po to tu wróciłem. Wróciłem, ponieważ mam problemy.

– Nic nowego, Ree – odparła Jagoda z ironicznym uśmieszkiem. – Zawsze je miewałeś.

– Tym razem to nie problem w stylu przemalowania na czerwono kota sąsiada…

– Fakt, prawie wypadło mi to z głowy – wtrąciła, chichocząc.

Ree rozejrzał się wokoło, ale wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. I chociaż przez chwilę poczuł się tu bezpiecznie, wznowił czujność.

– Chodźmy do babki – zaproponował dziewczynie. – Opowiem ci po drodze.

 

*

Mężczyzna siedział za biurkiem, wbijając wzrok w ekran komputera i po raz kolejny oglądał ten sam film. Nagranie z kamery w klubie pokazywało na pozór zwykłą scenę: grupa ludzi w zadymionym pomieszczeniu, podskakujących w rytm głośnej muzyki, oświetlona przez kolorowe światła. Po chwili jednak, sytuacja ulega zmianie. Ktoś zaczyna piszczeć, światła gasną, a kamera ukazuje zupełnie odmienną scenerię. Jakby kadr wycięty z innego filmu.

Mężczyzna w okularach zmarszczył brwi widząc, jak zamiast nocnego klubu, na ekranie pojawia się kwitnąca łąka. Ludzie nie wiedzą, co się dzieje, rozglądają się nerwowo, szukają wyjaśnienia. Nagle, ni stąd, ni zowąd, wszystko wraca do normy. Muzyka znowu gra głośno, dym unosi się na sali; tylko ludzie pozostają w szoku i wymieniają ze sobą uwagi.

Ten szczegół nie uszedł uwadze mężczyzny przed komputerem: jeden z obecnych w klubie, zaraz po całym zajściu, rusza znienacka w kierunku wyjścia. Robi to bez zastanowienia, jakby odruchowo. Porusza przy tym ustami, jak gdyby mamrotał pod nosem jakieś przekleństwo.

Mężczyzna w okularach uśmiechnął się szeroko. Jak dobrze, że ochroniarz oddał mu ten film. To nie lada odkrycie. Jeśli prawdziwe, warte być może nawet Nagrody Nobla. W jakiej kategorii? Cóż, zapewne trzeba będzie stworzyć nową. Kategorię „zjawisk nadprzyrodzonych”.

Naukowiec zatarł ręce i szybko sięgnął po słuchawkę. Wybrał numer.

– To ja, doktor Kornecki. Znajdźcie mi tego młodego człowieka, o którym rozmawialiśmy i aresztujcie. Nie mówicie od razu, o co jest podejrzewany. Jeśli jest tak, jak myślę – zacznie uciekać. To potwierdzi moją tezę. Jego dane wysyłam wam mailem. I póki co, nie życzę sobie rozgłosu dla tej sprawy.

 

*

– Ree, jak mogłeś wpakować się w coś takiego?! – Jagoda załamała ręce. – Klub? Nie poznaję cię…

Znaleźli się przed domem babki Ree. W rzeczywistości, była ona jedynie jego przybraną rodziną, ponieważ znalazła go w lesie jako samotne, bezbronne niemowlę, porzucone na pastwę losu. Wychowała chłopaka jak syna, czy też raczej, ze względu na jej wiek, jak wnuczka. A chociaż kochała go całym sercem, z trudem przychodziło jej znosić jego wybryki, zwłaszcza, gdy w grę wchodziły jego dziwne umiejętności. Trzeba dodać, że babka znalazła Ree już z tatuażem na plecach oraz niewielką kartką z imieniem oraz jego tłumaczeniem z obcego języka. Reeneath oznaczało Jaguar. Cętki na plecach wszystko wyjaśniały.

– Naprawdę cię nie poznaję – powtórzyła Jagoda, z ręką na klamce. – A gdzie ten chłopak z długą, czarną czupryną, który łaził ze mną po drzewach i obiecywał, że nigdy, przenigdy nie pozwoli nikomu ściąć swoich włosów?

Ree wyszczerzył zęby i pchnąwszy drzwi, odpowiedział:

– Też cię nie poznaję. Chyba nigdy nie nosiłaś sukienek. Gdzie więc jest mój najlepszy przyjaciel, z którym łaziłem po drzewach? – zapytał retorycznie. – Zresztą, sama widziałaś, że łażenia po drzewach wcale nie porzuciłem…

Weszli do środka. Dom był bardzo stary, drewniany i z trudem mieścił kilka osób. Wewnątrz pachniało charakterystycznie – powidłami, kurzem i lipową herbatą.

Babcia siedziała w wiklinowym krześle, obok okna. Słychać było jej pochrapywanie. Ree i Jagoda stąpali głośno od progu, aby nie wystraszyła się, widząc ich od razu przed sobą. Ale sen staruszki był wyjątkowo mocny. Dopiero po kilku słowach wypowiedzianych przez Jagodę, otworzyła oczy.

Na początku nie poznawała wnuczka, lecz kiedy uśmiechnął się wesoło i uścisnął ją razem z krzesłem, jej broda zatrzęsła się i wyrzekła:

– Widzę, że dotrzymałeś obietnicy, Ree. To znaczy, że chyba już powinnam umierać. – Posłała mu bezzębny uśmiech, a on, znając jej żarty, odrzekł:

– Pamiętam, babciu, jak opowiadałaś, że osobiście znałaś Mieszka I. Doprawdy, dziwi mnie, dlaczego ty jeszcze żyjesz.

Staruszka ponownie zatrzęsła brodą, zamlaskała, a wokół jej oczu pogłębiły się zmarszczki.

– No cóż, mój drogi Ree, coś trzeba robić do śmierci… Ale mam do ciebie małą prośbę. – Chwilę zajęło jej wygramolenie się z fotela, przy czym musiała jej w tym pomóc Jagoda. Następnie oparła się całym ciężarem ciała na ramieniu wnuka i powiedziała ochryple: – Wiesz dobrze, że zawsze mnie to przerażało, ale przed samym końcem chciałabym to zobaczyć… Pokaż mi… pokaż mi miejsce, w którym byłam podczas miodowego miesiąca. Widziałeś zdjęcie. Zdołasz to zrobić?

Ree ściągnął ciemne brwi i zamyślił się głęboko.

– Babciu – rzekł poważnie – wtedy trwała okupacja…

– Ja wiem – kobieta machnęła lekceważąco pomarszczoną ręką.

– W takim razie zgoda. Do wieczora. Tylko… uważaj na siebie. Wiesz, czym to grozi, jeśli…

Kobieta pokiwała głową. Wówczas jej oczy zamroczyły się nagle, a powieki opadły. Staruszka osunęła się bezwładnie na krzesło, jak nieprzytomna. Jagoda drgnęła niespokojnie, ale Ree uścisnął jej dłoń pokrzepiająco. Babcia znalazła się tam, gdzie chciała.

Gdy wyszli na zewnątrz, okazało się, że piękna pogoda przeminęła, a jej miejsce zastąpił deszcz. Spojrzeli na siebie i bez słowa wybiegli w stronę łąki, na której spotkali się dziś po raz pierwszy od czterech lat. Po drodze wskakiwali w każdą kałużę, na jaką natrafili. Zupełnie nie przeszkadzało im to, że są cali mokrzy. Ree nie wyobrażał sobie wspanialszego powrotu w rodzinne strony.

– Pod Szafirowe Liście? – zasugerował.

Jagoda przytaknęła entuzjastycznie. Złote włosy przykleiły jej się do twarzy, a wypłowiała sukienka przemokła do suchej nitki. Dziewczyna uśmiechnęła się i ruszyła biegiem, podczas gdy on, zaskoczony, pozostał nieco z tyłu.

Stary jesion już na nich czekał, wyciągając prawie zupełnie nagie gałęzie w ich stronę. Jagoda przyskoczyła do niej i skuliła się pod najszerszym konarem. Ree wpadł w jakiś niecodzienny stan. Był radosny, jak nigdy i jakiś otumaniony jednocześnie, jakby znajdował się we śnie. Nie odrywał wzroku od przyjaciółki, dlatego niebezpieczeństwo spostrzegł w ostatniej chwili.

Dwóch mężczyzn w czarnych kamizelkach i z karabinami wynurzyło się nagle zza drzewa. Jeden z nich chwycił Jagodę za nadgarstki i unieruchomił, przyciskając do pnia. Dziewczyna krzyknęła, ale zatkano jej usta. Drugi napastnik ruszył biegiem w stronę chłopaka i wrzeszczał coś, czego Ree nie słyszał.

Sam nie wiedział, kiedy to się stało. W następnej sekundzie pomiędzy nim, a nadbiegającym mężczyzną wyrosła przepaść tak głęboka, że na próżno by szukać dna. Strach na twarzy Jagody był widoczny z daleka; Ree dostrzegł w jej oczach zdziwienie tym, czego dokonał. Wyrazu twarzy napastników ocenić nie mógł, ponieważ mieli na głowach kominiarki. Ale w okamgnieniu zdał sobie sprawę, że mężczyzna, który chciał go zaatakować, nie zdąży wyhamować przed przepaścią.

I w istocie, nie zdążył. Jego krzyk poniósł się echem, gdy spadał. Ree nie potrafił nic na to poradzić; stał jak odrętwiały. Nie panował nad wyobraźnią. Wówczas napastnik trzymający Jagodę przeraził się nie na żarty i puścił dziewczynę, aby wymierzyć karabin w stronę chłopaka. Ree instynktownie rzucił się na trawę. Rozbrzmiały strzały.

Przez dłuższą chwilę chłopak obawiał się podnieść głowę, lecz kiedy usłyszał wołanie Jagody, zerwał się z miejsca. Prócz niej jednak, nikogo w okolicy nie było. Przepaść również zniknęła.

– Reee! – szlochała dziewczyna, obejmując pień drzewa, jak gdyby obawiała się upadku. – Ree, nie chcę spaść, jak oni… Ten drugi… też wpadł!

Ree rozejrzał się uważnie i nie dostrzegł ani śladu miejsca, jakie przed chwilą stworzył. Ostrożnie przeszedł przez teren, w którym niedawno ziała przepaść. Nogi miał jak z drewna i głowę chyba też, bo nie mógł zebrać myśli. W jego umyśle tłukła się tylko jedna, bardzo bolesna: „Zabiłem troje ludzi… Przepraszam, babciu”. Potem zemdlał.

Sam nie wiedział, czy to tylko sen, czy też rzeczywisty świat stworzony przez jego umysł. Znajdował się w cieniu starego, poskręcanego drzewa, którego szafirowe liście powiewały na wietrze, połyskując. Nad sobą ujrzał twarz dziewczyny. Jej oczy, w kolorze identycznym, jak liście, wpatrzone były w niego, ale przebłyskiwała w nich zaduma, może smutek. Ree poczuł ochotę obejrzenia tego wszystkiego z wysokości, wdrapania się na drzewo. Chciał się podnieść, lecz usłyszał głos dziewczyny:

– Niech tak zostanie, Ree. Niech zostanie jak najdłużej. Nie budźmy się z tego snu.

 

 

Autor: Paulina Łoś

Opiekun: Grażyna Burda

II LO im. Marii Konopnickiej w Zamościu

 


comments powered by Disqus