Drugi fragment "Battlefield 3: Rosjanin"
Dodane: 16-04-2012 16:23 ()
Dima staje twarzą w twarz z porywaczami Katii – córki Bułganowa. Mieszkanie, w którym ma dojść do wymiany pieniędzy na dziewczynę, za chwilę zostanie zasłane trupami. Dwa zresztą już tam są. Czy Dimie uda się zrealizować zlecenie rosyjskiego miliardera? Czy zdoła wyjść cało z opresji, zabierając ze sobą i córkę Bułganowa, i jego pieniądze? Przeczytajcie i posłuchajcie, jak były as Specnazu ocenia w myślach predyspozycje psychiczne i fizyczne swoich wrogów, budując tym samym przewagę nad nimi. W tym fragmencie padną też po raz pierwszy złowrogo brzmiące litery: L, W, R, O. Dima jeszcze nie wie, że z całym złem kryjącym się za tym skrótem przyjdzie mu się zmierzyć już całkiem niedługo.
Andy McNab & Peter Grimsdale
Battlefield 3
ROSJANIN
Przekład: Przemysław Bieliński
Moskwa, 2014
Część 2
Winda nie działała, drzwi miała uchylone, między nimi tkwił zgnieciony wózek sklepowy. Dima schował wysuwaną rączkę walizki i podniósł bagaż. Na schodach śmierdziało szczynami. Nawet o tej porze cały budynek huczał od rapu i domowych awantur. Gdyby przyszło do wymiany ognia, nikt by nawet nie zwrócił na to uwagi. Minął go chłopiec, najwyżej dziesięcioletni, z płaskim grzbietem nosa i nalanymi policzkami, zdradzającymi alkoholowy zespół płodowy. Z kieszeni bluzy z kapturem wystawała mu kolba pistoletu, a na gołej, białej dłoni widniał tatuaż ze smokiem.
Chłopak przystanął, zerknął na torbę, potem na Dimę, zastanawiając się nad czymś. Oto kwiat postsowieckiej młodzieży, pomyślał Dima. Przyszło mu do głowy, że może jednak powinien był zabrać broń. Chłopiec, nie zmieniając wyrazu twarzy, poszedł dalej.
Metalowe drzwi do mieszkania zahuczały głucho, kiedy w nie załomotał. Nic. Załomotał raz jeszcze. W końcu uchyliły się na pół metra, ukazując lufy dwóch pistoletów, miejscowy odpowiednik wycieraczki z napisem „witaj”. Dima cofnął się, żeby tamci zobaczyli walizkę. Obaj mieli twarze zakryte kominiarkami. Odsunęli się, wpuszczając go do środka. W mieszkaniu było ciemno; świece na stole świeciły upiornym blaskiem. W suchym, gorącym powietrzu wisiał odór smażeniny i potu.
Jeden z mężczyzn przystawił Dimie pistolet do czoła, a drugi, niższy, obszukał go, przy okazji ściskając mu genitalia. Dima powstrzymał się całą siłą woli, żeby go nie kopnąć. Wysłał surowe polecenie swojej nodze, rozkazując jej pozostać na ziemi, a sam w tym czasie gromadził tyle informacji, ile tylko mógł. Niższy mężczyzna miał prawdopodobnie pod trzydziestkę, był leworęczny, utykał na lewą nogę, która wyginała się niezgrabnie, prawdopodobnie po zranieniu w podbrzusze albo biodro. Dobrze wiedzieć. Drugi, wyprostowany i wysoki, blisko dwumetrowy, wyglądał na młodszego i sprawniejszego, ale będąc terrorystą, źle się odżywiał i zaniedbał ćwiczeń. Widok ich twarzy bardzo by Dimie pomógł, ale w swoim zawodzie nauczył się oceniać charaktery po ruchach i mowie ciała. Maska była oznaką słabości, to jeszcze jedna przydatna wskazówka. A lekkie drżenie wycelowanego w niego pistoletu to wynik braku doświadczenia.
– Wystarczy.
Głos dobiegł z półmroku, z głębi pomieszczenia, po nim zaś rozległ się cichy, nowotworowy śmiech, z miejsca rozpoznawalny. Oczy Dimy przyzwyczaiły się do ciemności. Pokój był pusty, nie licząc niskiego stołu, na którym zauważył świece, pudełka po pizzy, trzy puste puszki po bałtice, dwa stare pistolety automatyczne APS Stieczkina i kilka zapasowych magazynków. Za stołem stała wielka, czerwona, plastikowa kanapa, wyglądająca, jakby trafiła tu z taniego burdelu.
– Postarzałeś się, Dima.
Kanapa zaskrzypiała. Wacaniew dźwignął się na nogi, pomagając sobie laską. Dima ledwie go poznał. Włosy miał siwe i potargane, lewą połowę twarzy pokrywały rozległe oparzenia; ucho prawie zniknęło pod błyszczącą, czerwoną blizną, sięgającą łukiem kącika ust. Wacaniew puścił laskę i rozłożył ramiona, rozstawiając sękate palce. Dima podszedł, dał się objąć. Wacaniew ucałował go w oba policzki, potem się odsunął.
– Niech ci się przyjrzę. – Szczerzył się szeroko, brakowało mu połowy górnych zębów.
– Przynajmniej spróbuj zachowywać się jak terrorysta. Mówisz jak moja babka.
– Masz zaczątki siwizny.
– Przynajmniej mam jeszcze wszystkie zęby i oboje uszu.
Wacaniew zarechotał i pokręcił głową; jego czarne oczy prawie schowały się w fałdach policzków. Dima widywał ludzi we wszystkich stadiach między życiem a śmiercią – Wacaniew wyglądał na bliższego tego drugiego. Westchnął przeciągle i przez chwilę znów byli towarzyszami, zjednoczonymi Sowietami, braćmi broni w walce o Wielką Sprawę.
– Historia nie była dla nas łaskawa, Dima. Wypijemy za dawne czasy?
Teatralnym gestem Wacaniew wskazał opróżnioną do połowy butelkę na stole.
– Ja już nie piję.
– Zdrajca.
Dima spojrzał w prawo i zobaczył dwa trupy – dwie kobiety na wpół przykryte dywanem – u tej, która jeszcze miała twarz, dostrzegł przesadny makijaż jak u lalki.
– Kto to?
– Poprzednie lokatorki. Zalegały z czynszem.
Wrócili do teraźniejszości. Wacaniew odsunął się i odsłonił skulony kłębek na kanapie.
– Pozwól, że przedstawię ci naszego gościa.
W Katii z najwyższym trudem można było rozpoznać dziewczynę ze zdjęć w kolorowych czasopismach, które pokazano Dimie. Zszargana bluza z kapturem praktycznie zakrywała jej twarz – niezdrowo plamistą, spuchniętą od płaczu i wyczerpania. Gałgan bandaża na lewym palcu wskazującym był szary, zwieńczony brązowoczerwoną plamą. Spojrzała pustymi oczami na Dimę, a on poczuł dziwne ukłucie żalu.
– Może wstać? Nie zamierzam jej nieść po tych schodach.
Wacaniew zerknął na dziewczynę.
– Chodzi i mówi, i może teraz ma lepsze pojęcie o tym, jak żyje druga połowa.
Katia skupiła wzrok na Dimie, po czym jej spojrzenie wolno przesunęło się na drzwi po lewej i wróciło na niego. Zapamiętał, żeby jej potem podziękować – jeśli miało być jakieś „potem”.
Wskazał walizkę. Chciał, żeby jak najszybciej zaczęli liczyć.
– Zrobiłeś się chciwy na starość, Wacaniew. A może to twoja emerytura?
Wacaniew popatrzył na pieniądze i z namysłem pokiwał głową.
– Tacy jak ja i ty, Dima, nie przechodzą na emeryturę. W przeciwnym razie co byś tu robił, w tej zapomnianej przez Boga i ludzi dziurze, o tak nieludzkiej porze?
Patrzyli na siebie przez chwilę, zniknęły dzielące ich lata. Wacaniew złapał Dimę za ramię.
– Dima, Dima! Musisz iść z duchem czasu. Świat się zmienia. Zapomnij o przeszłości, zapomnij nawet o teraźniejszości. To, co nadchodzi, wszystko zmieni. Uwierz mi.
Zakaszlał chrapliwie, ukazując puste dziąsła tam, gdzie kiedyś były zęby.
– Nadeszło to, co Amerykanie nazywają Końcem Czasów. Ale to nie to, co mają na myśli. Nie będzie tu żadnego Boga, to na pewno. Cztery litery: L, W, R, O. Pora odświeżyć swój farsi, przyjacielu.
Służyli razem w Iranie podczas wojny z Irakiem, jako towarzysze i rywale. Dima zorganizował uwolnienie Wacaniewa z rąk Irakijczyków, ale ci zdążyli wcześniej przetrącić mu kręgosłup i powyrywać paznokcie. Pozostawali ze sobą w kontakcie jeszcze po rozpadzie Związku Radzieckiego, ale Wacaniew zapadł się pod ziemię, kiedy Rosjanie zajęli Grozny. Teraz stali twarzą w twarz w mieszkaniu martwej dziwki, najemnik i terrorysta – przedstawiciele dwóch profesji, zyskujących rosnącą popularność.
Nagle Dima obrócił się. Dwaj w kominiarkach podskoczyli. Schylił się, rozpiął walizkę, a potem zamaszystym gestem cinkciarza pokazującego towar odrzucił wieko, odsłaniając równo ułożone dolary. Bułganow chciał je dostać z powrotem, ale to mogło być już zadanie dla Krolla. Kominiarki patrzyły z zachwytem. Dobrze, kolejne oznaki niewinności. Wacaniew nawet nie rzucił okiem.
– Nie przeliczysz?
Wacaniew zrobił urażoną minę.
– Uważasz, że nie ufam staremu towarzyszowi?
– To pieniądze Bułganowa, nie moje. Na twoim miejscu obejrzałbym każdy banknot. Z obu stron.
Wacaniew uśmiechnął się na ten żart i skinął głową na swoich chłopaków, którzy uklękli i zaczęli ochoczo wyciągać ciasno upakowane pliki. Atmosfera w pomieszczeniu trochę się rozluźniła. Dima zobaczył, że spod dywanu, którym przyrzucono martwe dziwki, wylała się ciemna plama.
Niższy Czeczen schował pistolet, ale drugi położył swój na podłodze obok siebie. Niecałe dwa metry od Dimy. Dima żałował, że nie wie, kto lub co jest w drugim pokoju, ale – teraz albo nigdy.
– Muszę się wysikać. Gdzie jest kibel?
Skoczył do przodu, jakby potykając się o stolik, który przewrócił się na bok. Upadł ciężko na młodszego mężczyznę. Ten złożył się wpół jak książka. Lądując, Dima sięgnął oburącz po pistolet na podłodze; jedną ręką namacał spust, drugą przeładował i, nie podnosząc broni, strzelił do wyższego, raniąc go w udo. Trafiony odskoczył w tył, wystawiając się lepiej na strzał. Nasada jego nosa eksplodowała krwawymi strzępami. Nie wyciągając pistoletu spod siebie, Dima strzelił w krocze mężczyzny, na którym leżał; poczuł szarpnięcie i tamten znieruchomiał. Natychmiast przetoczył się po otwartej walizce z pieniędzmi do kąta po przekątnej pokoju od otwartych drzwi. Obejrzał się i zobaczył, że kanapa jest pusta. Wacaniew zgiął się nad przewróconym stołem, próbował laską sięgnąć jeden z pistoletów. Dima stracił całą sekundę; resztki poczucia braterstwa powstrzymywały go od naciśnięcia spustu. W końcu opanował się i wpakował Wacaniewowi kulę w bark.
Katii nigdzie nie było widać. Musiała uciec do drugiego pokoju. Schowała się tam, czy została wciągnięta? Dima nie musiał długo czekać. Dziewczyna pojawiła się w drzwiach, z głową odchyloną do tyłu i twarzą ściągniętą w konwulsjach strachu. Tuż za nią – druga twarz, na wpół ukryta, jeszcze młodsza. Nie było wątpliwości, kto to: te same czarne oczy co u ojca, tyle że osadzone w ślicznej buzi porcelanowej lalki. Dima szybko skalkulował: córka Wacaniewa, Nisza, jego jedyne dziecko, urodzone przez ostatnią żonę, musiała mieć… szesnaście lat. Miała wybór, mogła polecieć do Ameryki z matką, wkrótce poszłaby na Harvard. Tymczasem była tutaj, wciągnięta w desperackie plany ojca. Dima zerknął na Wacaniewa; tamten patrzył szeroko otwartymi oczami na córkę, stojącą za pieniędzmi, których już nigdy nie dane będzie mu wydać.
Dima spojrzał Niszy w oczy. Chowała się za Katią, jedną ręką mocno trzymała zakładniczkę za włosy, drugą przystawiała jej do gardła nóż do chleba. Minęło pół sekundy. Dima już to przerabiał. Miewał cele młodsze niż Nisza. Ośmiolatek w północnym Afganistanie, trzymający kałasznikowa, jakby był z nim zrośnięty; dziewczynka, wyszkolona snajperka, wysłana, żeby zabić własnego ojca – informatora. Zapędził ją w kąt na dachu, budynek za nimi płonął, a on po raz ostatni spróbował ją nakłonić do zmiany stron. Ale ona jasno dała do zrozumienia, że brzydzi ją taki pomysł, i uparła się, że bez walki się nie podda.
Kolejne pół sekundy. Nie było tu żadnej alternatywy, żadnej możliwości perswazji czy negocjacji. Kiedyś jej ojciec był dla niego jak brat; Dima trzymał nawet Niszę na rękach, gdy była mała. Najlepsze, na co mogła liczyć, to że Dima nie ma już tak dobrego oka, jak kiedyś, i że trafi Katię, a wtedy wszyscy będą zbiegami.
Dima podniósł rękę. Przyszło mu to z ogromnym trudem, jakby walczył z jakimś podziemnym polem siłowym. Nisza stała trochę na lewo od Katii, z twarzą w połowie schowaną za swoją zakładniczką. Dima strzelił w bok, domyślił się, że Nisza wskoczy za swoją ludzką tarczę, a potem wystrzelił drugi raz na prawo od głowy Katii, trafiając Niszę w ruchu. Dziewczyna puściła zakładniczkę, która osunęła się w przód, sama zaś poleciała w tył, w ciemność. Dima posłał jeszcze jedną serię do drugiego pokoju, a potem, przeszedłszy przez chaos śmieci, szczątków i martwych ciał, wziął Katię na ręce.
W nagle zaległej ciszy usłyszał szybki oddech jednego z Czeczenów. Odwrócił się, gotowy posłać mu kulę, kiedy z zewnątrz dobiegło go szuranie czyichś nóg. Podniósł wzrok w chwili, gdy drzwi do mieszkania eksplodowały. Trzy lufy kałasznikowów, tuż za nimi trzy sylwetki: twarze zupełnie niepotrzebnie uczernione, nowe hełmy i kamizelki kuloodporne, nietknięte jeszcze żadną akcją. Antyterroryści wydziału bezpieczeństwa wewnętrznego, słynący z niekompetencji. Zamarli na widok tego, co zastali. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
– Jest tam – powiedział Dima, wskazując Wacaniewa, ale nie odrywając wzroku od mężczyzn. Słyszał, jak Wacaniew próbuje wstać, jak ochryple szepcze: „Dima, Dima, nie pozwól im mnie zabrać”.
Jeden z antyterrorystów podszedł bliżej, opuszczając broń.
– Dima Majakowski, idziesz z nami.
– Z czyjego polecenia?
– Dyrektora Paliowa.
– Jestem aresztowany?
– Nie, jesteś umówiony.
– Mógłbym zgłosić się później? Jestem trochę zajęty.
W drzwiach za nimi pojawił się Kroll.
– Przepraszam, nie dałem rady cię uprzedzić. Mam zabrać towar?
Na słowo „towar” jeden z antyterrorystów utkwił wzrok w pieniądzach. Szturchnął drugiego, który zmierzył wzrokiem Katię jak część zdobyczy. Dima rąbnął go w twarz jego własną bronią. Drugi zastanawiał się właśnie, czy zaryzykować ciepłą posadkę za walizę pełną dolarów, więc Dima miał dość czasu, by wbić mu kolbę kałasznikowa w krocze.
Obejrzał się na Wacaniewa i skinął mu głową. Spojrzał na pozostałych.
– Jeszcze chwilę.
Obrócił się z powrotem do starego towarzysza i wpakował mu kulkę w głowę.
comments powered by Disqus