"Superman: Brainiac" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 12-04-2012 05:00 ()


Gdyby Richardowi Donnerowi dane było nakręcić jeszcze jeden film o przygodach Człowieka ze Stali niewykluczone, że sięgnąłby po rozpoznawalny czarny charakter o pozaziemskim rodowodzie. Nic nie można ujmować roli Lexa Luthora w interpretacji Gene’a Hackmana, ale jednowymiarowe postrzeganie potencjalnych przeciwników Supermana doprowadziło do błyskawicznego spadku zainteresowania serią.

Należy mieć przy tym na uwadze, że zbudowanie zajmującej historii o Brainiacu, niewymagającej angażowania tabunów superherosów, nie należy do rzeczy prostych. Dotychczas przybysz z Colu pojawiał się pod różnymi postaciami. Rodzimemu czytelnikowi najbardziej znany jest jako Vril Dox, a burzliwe dzieje jego odrodzenia mogliśmy poznać w maju 1991 roku. Świadomość kosmity przeniknęła do umysłu mentalisty i podrzędnego prestidigitatora Miltona Fine’a, przyprawiając Supermana o prawdziwy ból głowy, a także zwiastując kłopoty na co najmniej najbliższą dekadę.

Historia Geoffa Johnsa i Gary’ego Franka, zatytułowana po prostu „Brainiac”, odsłania prawdziwe oblicze złowrogiego kosmity. Autorzy malują portret galaktycznego uzurpatora, zdobywcy światów, stale rozwijającego się i zmierzającego do perfekcji. To ewolucja osiągana w wyniku pochłaniania niezliczonej ilości danych, przetwarzania ich oraz gromadzenia obcych cywilizacji. Tak rodzi się potęga kosmicznej istoty pragnącej ugruntować swoją dominację we wszechświecie.

Ponadto Johns niejako od podstaw ukształtował przeszłość Kryptona, zdecydowanie wiążąc losy rodzinnej planety Kal-Ela z Brainiacem. Jednocześnie zanegował wszystkie spotkania obu przeciwników, twierdząc, że cały czas mieliśmy do czynienia jedynie ze sprawną manipulacją. Brainiac przybierał różne formy, wcielał się w inne ciała, ale osobiście nigdy nie stanął twarzą w twarz z Kryptończykiem. Aż do tej pory.

Nakreślenie wizerunku Brainiaca nie kosztowało autorów zbyt wielkiego wysiłku – wystarczyło napomknąć o nim we wspomnieniach Supergirl, a także zbudować wokół niego legendę o budzącym strach bezdusznym potworze, kolekcjonerze i filantropie zmniejszającym miasta z każdego zakątku galaktyki. Gdzieś tam, wśród gąszczu metropolii znajdujących się na pokładzie jego statku, ostała się również kolebka kryptońskiej kultury – Kandor. Nieznany rozdział z przeszłości ojczystej planety Kal-Ela otworzył nowe horyzonty możliwości. Wizyta kosmity będzie miała fundamentalne znaczenie nie tylko dla Supermana, ale również i Ziemian.

Konfrontacji z Brainiacem towarzyszy raczej surowy klimat. Pojedynek nie jest wielce rozbuchany, wręcz ciśnie się na usta słowo: minimalistyczny. Dzięki pieczołowitej kresce Gary’ego Franka udało się uzyskać atmosferę grozy, często napotykaną w obliczu nieznanego zagrożenia. W komiksie trudno doszukać się zbędnych scen. Twórcy zadbali również o poboczne wątki, przywołując często Daily Planet, farmę Kentów czy nadając kolorytu drugoplanowym postaciom (np. flirtująca ze wszystkimi Cat Grant), przy czym nie zapomnieli o bardzo osobistej więzi łączącej herosa z rodziną. Poza zbawianiem świata Superman to nadal kochający mąż i syn.

„Superman: Brainiac” jest jedną z lepszych historii z Człowiekiem ze Stali ostatnich lat, a zarazem zapowiadającą ogromne zmiany w uniwersum tej postaci. Duet Johns/Frank wniósł nieco ożywienia w skostniałe opowieści o przybyszu z Kryptona, a przy okazji nie bał się dokonać radykalnej zmiany w życiu Supermana. Mocny finał jest zwieńczeniem świetnego tomu. Na pewno warto poświęcić mu kilka chwil.

 

Tytuł: „Superman: Brainiac”

  • Scenariusz: Geoff Johns
  • Rysunki: Gary Frank
  • Wydawca: DC Comics
  • Data publikacji: 03.2010 r.
  • Liczba stron: 128
  • Okładka: miękka
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 12,99 $

comments powered by Disqus