Pyrkon 2012 - relacja
Dodane: 27-03-2012 20:40 ()
Myślę, że nie będzie zbytnią przesadą, jeśli określę tegoroczną edycję Pyrkonu, który odbył się w Poznaniu w dniach 23-25 marca 2012 r., mianem rekordowej. Kiedy w niedzielny poranek, siedząc w głównym holu Międzynarodowych Targów Poznańskich, usiłowałem skreślić choć kilka refleksji na temat imprezy, usłyszałem jak ktoś przekazał wieść, że oto na konwencie było ponoć 6000 uczestników…
Byłby to absolutny rekord, bo nie przypominam sobie dotąd żadnego zlotu fanów fantastyki, który zebrałby taką rzeszę uczestników. O ich ilości niech świadczą kolejki do akredytacji, gdy w piątkowe popołudnie przybyły hordy konwentowiczów. Niestety zabrakło obsługi przy samym wejściu, która sprawnie kierowałaby uczestników do konkretnych kolejek. Dlatego dłuższy czas staliśmy w długim ogonku, by potem odkryć, że stanowisk jest kilka, jak podczas poprzednich edycji i stoi do nich wcale nie tak wiele ludzi jakby się wydawało.
Zgodnie z obyczajem praktykowanym na dużych konwentach nie obyło się bez reklamówki z mnóstwem ulotek reklamowych oraz sporą książeczką, gdzie opisano poszczególne atrakcje. Tabelka dostępna w postaci oddzielnej kartki pozwalała trzymać program cały czas przy sobie, co było na pewno sporym ułatwieniem. Nie zabrakło schematycznego planu targów, więc raczej nikt nie błądził. Kiedy dowiedzieliśmy się, że do otwarcia szkoły przeznaczonej na noclegi jest jeszcze trochę czasu, postanowiliśmy z większością lubelskiej ekipy, że poczekamy, żeby zając sobie dogodne miejsca. Przed szkołą przeznaczoną na noclegi koczowało już kilkadziesiąt osób. Do godz. 17.30., kiedy to obsługa miała wpuszczać uczestników, tłum rósł i widać było, że nie dla wszystkich starczy miejsca. Stojąc w tej ludzkiej ciżbie poczułem się jak jeden z pasażerów legendarnego „Titanica”, bo wiadomo było, że taka masa ludzi ledwo zmieści się w szkole, a przecież inni dojeżdżali aż do samego wieczora.
Humory i rosnące napięcie konwentowicze usiłowali rozładowywać wesołymi piosenkami i nawoływaniami, a wejście do szkoły nie zostało okupione połamanymi rękami czy zadeptaniem kogokolwiek. W końcu udało się zostawić rzeczy, rozłożyć karimatę i udać się na konwent. Hol główny MTP zajęły stoiska handlowe, oprócz gadżetów było też i coś dla ciała, czyli kanapki, drożdżówki, mini pizza, kawa, herbata i ukochany przez konwentowiczów chmielowy nektar, serwowany obok stoiska „Brotherhood of Beer” – znanej polskiej organizacji zrzeszające fanów fantastyki postapo. Czy to, aby czysty przypadek…?
Przez hol przemieszczał się non stop ogromny tłum uczestników ubranych całkiem zwyczajnie, jak i ucharakteryzowanych i przebranych za najdziwniejsze postaci. Nie zabrakło urodziwych pań, niekiedy prezentujących bardzo odważne stroje, co zważywszy na dość ciepłą, ale jednak wczesnowiosenną aurę, wymagało nie tylko sporej odwagi, ale i niezłego zdrowia. Koronki, gorsety, stylowa biżuteria i baaardzo głębokie dekolty, czyli retro fantastyka zwana steampunkiem w pełnej krasie. Panowie nie byli gorsi, choć niekiedy ich stój ograniczał się tylko do spodni i peleryny. Oprócz tańca brzucha dużym zainteresowaniem cieszył się pokaz sztuki walki rodem z Brazylii zwanej Capoeirą. Bardzo ciekawie wyglądało wspólne pozowanie do zdjęć, kiedy obok siebie stawali członkowie osadzonego w uniwersum SW 501-ego Legionu, obok nich zaś elfy lub bohaterowie sag skandynawskich czy fantasy z mieczami i toporami.
Na dole zatem przemieszczał się tłum, a w salach na piętrze odbywały się punkty bogatego programu. Najchętniej odesłałbym w tym miejscu do strony konwentu, ale spróbuje choć krótko scharakteryzować jakie to atrakcje przygotowano dla uczestników. Całość programu podzielono na bloki, a te z kolei na równoległe ciągi spotkań, prelekcji czy prezentacji. I tak np. były dwa równoległe ciągi spotkań w obrębie jednego bloku literackiego, dwa bloki konkursowe, games room podzielono na zwykły i turniejowy, podobnie odbywały się spotkania w ramach bloku rpg, ogólnego jeśli tak można powiedzieć, trzy bloki LARP-ów, o bloku dla początkujących, komiksowym i paru innych nie wspominając… Znajomi wspominali, że niekiedy trudno było coś wybrać, choć ciężko mi wskazać punkt programu, który można określić mianem absolutnego hitu. Godne odnotowania było na pewno spotkanie poświęcone obliczom retrofuturystyki, czyli steam i diesel punkowi, które prowadzący Krzysztof Piskorski zakończył nieco podchwytliwym pytaniem czy steampunk obumiera czy zostanie przejęty przez główny nurt kultury i doczekamy się jakiś ciekawych dzieł z nim związanych? Temat musi być bardzo na czasie, bo w sali trudno było o wolne miejsce. Były warsztaty tańca irlandzkiego, konkurs disneyowski, ponoć oblężony, można było posłuchać ciekawostek o krucjatach jak i duchach w polskich zabytkach. Odbywały się spotkania z twórcami, wydawcami i redaktorami magazynów i wydawnictw. Miłym akcentem było przypomnienie o zmianie czasu zimowego na letni, by nikt nie był zdezorientowany.
Ciekawie prezentowała się wystawa modeli SW Adama Kuleszy, znanego w fandomie modelarza, którego prace wzbogacały już niejeden konwent. „Sokół Millenium” o średnicy ponad metra i równie duży X-wing robiły na widzach ogromne wrażenie. Pokaz modeli zbudowanych z klocków LEGO zorganizowany przez grupę LUGPol był zarazem zaproszeniem do wspólnej zabawy, bo można było spróbować swoich sił budując co tylko podpowiedziała wyobraźnia. Cały czas były prezentowane duże modele maszyn budowlanych i pojazdów, które musiały robić na niejednym ogromne wrażenie. Nie zabrakło ciekawej fotografii przedstawiającej rekonstruktorów historii legendarnych Wikingów, w oryginalnych strojach, którzy oprócz tego ustawili namiot i opowiadali o swojej pasji w głównym holu targów. Były też zdjęcia ApoGirls, czyli pięknych pań w strojach i stylizacji postapokaliptycznej, jakie można było oglądać obok sklepiku pyrkonowego. Wartą odnotowania inicjatywą był kącik dla najmłodszych konwentowiczów, gdzie spragnieni prelekcji czy konkursów rodzice mogli zostawić swoje pociechy, którym fachowy personel zapewniał dobrą opiekę i zabawę, a niektóre dzieci nie chciały potem wracać z rodzicami… Dzięki stosunkowo nowoczesnemu obiektowi, konwent, a przynajmniej jego cześć, była dostępna dla uczestników, którzy przemieszczają się na wózkach i takich też można było napotkać podczas imprezy.
Na pyrkonowej scenie wystąpiły zespoły „The Merss”, „BatstaB” oraz „Percival Schuttenbach”. Rzeczywiście brzmienie tego ostatniego świetnie komponowało się z nazwą zaczerpniętą z cyklu Sapkowskiego, bo po gnomiemu było iście ciężkie. Wieczorem przygotowano dla uczestników dwa miejsca integracji, m.in. znany już z poprzednich edycji pub „Akumulatory” oraz pub „Opcja”. Również w szkole przeznaczonej na noclegi kwitło życie towarzyskie, mimo że konwentowicze gnieździli się na korytarzach i schodach, a każdy wolny metr przestrzeni starano się wykorzystać na pomieszczenie ludzi i bagaży. Takiej liczby ludzi, na tak małej przestrzeni, jeszcze nie miałem okazji do tej pory oglądać. Rozumiem teraz co czuł dowódca Fort Wagner podczas oblężenia w 1864 r.
Ogromnym zaskoczeniem była też liczba konwentowiczów w niedzielne popołudnie, kiedy to zwykle uczestnicy spieszą się by w rozsądnych ramach czasowych móc wrócić do domu. Tymczasem na tegorocznym Pyrkonie do godziny 15.00 na głównym holu było jeszcze sporo osób, mimo że część wystawców demontowała swoje stoiska. Tegoroczną edycję Pyrkonu zapamiętam na pewno na długo. Zarówno pod względem punktów programu, jak i liczby uczestników ciężko będzie go przebić. Powiem krótko: niech żałują Ci, co nie byli.
comments powered by Disqus