"Jack i Jill" – recenzja
Dodane: 06-02-2012 20:28 ()
Historia kinematografii zna takie przypadki… Jak śpiewał niegdyś Krzysztof Cugowski: „Scenarzysta forsę wziął, potem zaczął pić i z dialogów wyszło dno, zero, czyli nic.” Nie dodał jednak do owej piosenki kilku istotnych i jakże adekwatnych obecnie wersów. Do opisu najnowszego działa spółki Steve Koren & Adam Sandler, które od kilku dni gości w naszych kinach, zabrakło mu bowiem fragmentów typu ‘tu aktorzy ciężko chorzy’ oraz ‘reżyseria jak histeria: mierna, bierna i felerna’. Porzucając jednak te częstochowskie rymy trzeba stwierdzić z całą stanowczością – „Jack i Jill” to film podręcznikowo wręcz zły. Bazuje na ogranych motywach (przebieranki Eddiego Murphy’ego rodem z „Grubego i chudszego” bądź „Norbita”), serwuje dowcipy pierdziano-kloaczne (patrz: przykład powyżej), a z produkcji podobnego sortu czerpie to, co najgorsze i najbardziej prymitywne.
Spokój ducha Jacka Sadelsteina (Adam Sandler), szczęśliwego męża i ojca oraz zdolnego pracownika agencji reklamowej, burzą dwie porażające nowiny. Pierwszą jest wyzwanie zawodowe - aby nie stracić kontraktu, który przynieść ma ogromne profity, Jack musi nakłonić do występu w niezbyt wyszukanym spocie reklamowym samego Ala Pacino. Czy trudno będzie wykonać tę misję? Owszem. Jednak ogarnięcie drugiej z iście egipskich plag, jakie spadną na tegoż bohatera jawi się już jako prawdziwy armagedon. A jest nim… przyjazd jego koszmarnie nieporadnej, irytującej tak zachowaniem, jak i samym głosem przypominającym skrzeczenie najsłynniejszej z „Niań” tudzież „Pomocy domowych” siostry bliźniaczki – Jill (ponownie Adam Sandler, tym razem w mało stylowych damskich ciuszkach). Jak łatwo można się domyślić, Jack zrobi niemalże wszystko, byle tylko pozbyć się tego uciążliwego gościa. Rzecz jasna im większe będą jego starania, tym wprost odwrotnie proporcjonalnie do nich osiągnie efekty.
Ten, kto oczekuje pełnych humoru i dowcipu akcji dywersyjnych typu Kevin contra Harry & Marv wymierzonych odpowiednio w każde z bliźniąt, myli się o stokroć. Pseudokomizm, na jaki obliczony został ten film, uderza w widza tak wysublimowanymi środkami wyrazu, jak żarty z religii, narodowości czy osób starszych. Co więcej, ‘bawi’ do łez serwując widzom pod nosy aromatyczne plamy z potu na pościeli czy też uderzając w ich uszy odgłosami z toalety rodem spotęgowanymi przez system dźwięku dolby surround. Ani to śmieszne, ani zgrabne, ani nawet na poziomie o cal choćby wyższym niż klepisko w jaskini trolla.
Dlatego też obecność aktora tak utytułowanego, zdolnego i szanowanego jak Al Pacino razi w tym filmie ze zdwojoną siłą. Mało, że grając samego siebie, ukazuje swą osobę w tragicznym świetle, bo jako egocentrycznego, zblazowanego gwiazdora, któremu się poprzewracało w… tym i owym (o zgrozo i pomimo moich usilnych prób po prostu nie da się tego podciągnąć pod popis autoironii lub też pokaz dystansu do siebie!), to na dodatek ujawnia smutną prawdę – choćby się niegdyś grało gangstera z budząca respekt wśród gawiedzi blizną na twarzy bądź też syna samego Capo di tutti Capi, czasem trzeba pojawić się w filmie po prostu dla pieniędzy. Nie widzę żadnego innego powodu, dla którego Pacino miałby przyjąć ten angaż.
Obym była złym prorokiem, ale mam przejmujące wrażenie, że dzięki „Jackowi i Jill” Sandler i Pacino znaleźli się na najlepszej drodze do Złotych Malin. I o ile ten pierwszy takową nominację potraktuje zapewne zwykłym machnięciem ręki, drugi z nich może to odczuć dotkliwie i poważnie odchorować. ‘Malinka’ dzieląca półkę ze Złotymi Globami, Oscarem, nagrodami Bafta oraz Emmy to przecież niezły bigos. A o niestrawność w przypadku takiej ‘potrawki’ wszak nietrudno.
Tytuł: "Jack i Jill"
Reżyseria: Dennis Dugan
Scenariusz: Steve Koren, Adam Sandler
Obsada:
- Adam Sandler
- Al Pacino
- Katie Holmes
- Elodie Tougne
- Rohan Chand
- David Spade
Muzyka: Rupert Gregson-Williams
Zdjęcia: Dean Cundey
Montaż: Tom Costain
Kostiumy: Ellen Lutter
Czas trwania: 91 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...