"Dzieci demonów" - fragment

Autor: J.M. McDermott Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 21-01-2012 09:30 ()


 

 

ROZDZIAŁ I

 

 

 

Mój mąż i ja umieściliśmy głowę z ciała, które znaleźliśmy, na wysokiej skale, gdzie zawsze będzie na nią padało światło słońca i księżyca. Za życia nosił mundur ludzi króla, lecz wśród przodków miał demona i splamił ziemię w miejscu, gdzie umarł. Mój mąż i ja modliliśmy się nad tą głową do bogini Erin i unosiliśmy oczy ku niebu, ku niej. Pościliśmy i pościliśmy, cały dzień. Piliśmy jedynie wodę, gdy księżyc wyłonił się zza chmur. Modliliśmy się i modliliśmy. W półmroku poranka Erin zesłała mi wizję. Zawyłam z bólu. Gdzie jest moje ciało?!! – wrzasnęła czaszka. Gdzie jest Rachel?!

 

On i Rachel się kochali. Ona go porzuciła. On umarł, goniąc ją.

 

Zapytałam męża, czy umarłby dla mnie. Powiedział, że nie.

 

Jona powiedziałby to samo, aż do chwili, gdy uświadomił sobie, co zrobił.

 

Jego umysł był teraz moim. Mogłabym przetrząsnąć jego wspomnienia, gdybym wiedziała, czego szukać, wniknąć w życie ludzi wokół niego, tak jak on ich znał. Mogłam przeniknąć swoimi oczami do jego świata. Ręka jego ludzkiej matki na jego twarzy, jego dni i bezsenne noce, jego wielka miłość, to wszystko unosiło się na powierzchni świata. Wejrzałam w lesiste wzgórza, widząc, którędy chodził pośród nich – jak widział mój dom i jak tęsknił za własnym.

 

Mąż dotknął mojej ręki. Nawet gdy byliśmy ludźmi, mówiliśmy do siebie pod postacią wilków. Jakiś trop?

 

Jego matka była człowiekiem. Jego ojca już nie ma. Żyje jeszcze jedno dziecko demona. Nie, dwoje dzieci.

 

A więc do jego miasta, by chodzić za jego wspomnieniami. Nasienie Elishty musi zostać doszczętnie wypalone, nieważne, kim jest ani kim było. Ci zrodzeni z takiej krwi plugawią życie na każdym kroku.

 

Jak on się nazywał?

 

Jona. Jest jeszcze dwoje – Rachel Nolander i… Drugie imię mam na końcu języka.

 

Oni mogą nas doprowadzić do reszty. Nie spiesz się. Przypomnisz sobie to imię. Wszystko sobie przypomnisz.

 

***

 

Mój mąż i ja znaleźliśmy ciało opodal niewysokiego klifu. Najpierw je poczuliśmy, coś wypaliło dziurę w zapachu słoneczników. Potem zobaczyliśmy – leżało twarzą do ziemi, do połowy zagrzebane w błocie, sztywne i zimne.

 

Wszystko co żywe umarło tam, gdzie rozlała się skażona krew. Małe czerwone grzyby, śmiertelnie trujące, wyrosły tam niczym kurzajki. To trujące ciało miało na sobie mundur ludzi króla.

 

Mój mąż zmarszczył czoło. Ostatnim razem był tylko jeden. Nie miał braci ani sióstr. W miarę poszukiwań tych dwoje pozostałych może zaprowadzić nas do kolejnych.

 

Mój ukochany odnalazł jednego dawno temu, gdy był młody, a ja jeszcze się nie urodziłam. Po tym, jak go zabił, przez wiele miesięcy chorował z powodu trucizny we krwi tego człowieka. Wypaliła mu wszystkie włosy na głowie. Patrzę na niego i nie potrafię go sobie wyobrazić bez długich srebrnych włosów spadających na plecy.

 

Opowiadał mi historie ze wspomnień tego demona, o życiu wiedzionym w ukryciu, w zaułkach miasta i na górskich zboczach. Ten czort zjawiał się w mieście tylko po to, by kraść klatki z gołębiami i małe gołąbki. Lubił ptaszki, lubił obserwować, jak latają. Gdy go znaleziono, wszystkie jego ptaki trzeba było zabić i spalić. Nie można było pozwolić, by jastrzębie i koty złapały je i rozniosły zarazę ze spoconych dłoni demona głaszczących gołębie pióra.

 

Dzieci demonów nie pojawiały się już często. Bezimiennych Elishty zapędzono głęboko pod ziemię, gdzie nie mogli płodzić dzieci z ludzkimi matkami. Tego znaleźliśmy już jako dorosłego mężczyznę, martwego na ziemi, niczym pamiątkę dawno minionych czasów. Oderwaliśmy głowę od reszty ciała za pomocą grubego rzemienia. Musieliśmy uważać, by nasza skóra nie zetknęła się z jego krwią. Umieściliśmy głowę na wysokiej skale w pełnym świetle słońca i księżyca, a Erin obdarzyła mnie umysłem demonowego pomiotu.

 

***

 

Mój mąż i ja narzuciliśmy na siebie wilcze skóry, gdy powróciliśmy na miejsce znalezienia ciała. Z nosami przy ziemi węszyliśmy wszędzie dookoła, szukając śladów, które pobudziłyby moją świadomość – inne ciało, zgubione narzędzie albo coś cennego, czyjś zapach, jakikolwiek ślad budzący wspomnienia Jony. Zapach Rachel był dla niego wszystkim. Jej trop wiódł na północ, wciąż na północ. Tutaj nie znaleźliśmy już nic innego. On nie był z lasów, jak my.

 

Mrówki nie mają dusz, które mogłyby stracić. Im oddaliśmy skażoną głowę. Wsadziliśmy dwie czerwone królowe w jej rozdziawione usta i pobłogosławiliśmy obydwie, by przyspieszyć narodziny ich głodnych córek. Gdy pozostaną nagie kości, wokół zasadzimy wytrzymałe mniszki, by wchłonęły najgorszą część jadu z ziemi. Zbierzemy pierwsze pokolenie mniszków, nim rozprzestrzenią swoje białe nasiona. Potem zasadzimy słoneczniki. Pierwsze wyrosną małe i pokryte kolcami, ale następne będą się miały lepiej. Kilka pokoleń później kwiatów nie trzeba będzie już palić.

 

Kiedyś słoneczniki tutaj znów będą wysokie jak człowiek i słodko pachnące.

 

***

 

Poprowadziliśmy naszą watahę wilczych braci na północ, wzdłuż drogi, tropiąc najeźdźców do krańca naszego terytorium, podążając za śladem Rachel. Zatrzymaliśmy się na skraju zdewastowanego pola. Czerwona dolina była granicą naszych ziem. To tutaj zakończyła się wojna. Śmiercionośna magia powstrzymała obie armie, a człowiek, który rzucił czar, lord Sabachthani, ogłosił zwycięstwo swojego miasta. Czar ten zniszczył całe życie wszędzie tam, gdzie rozlał się po ziemi. Zdmuchnięty piasek, barwy wyblakłej czerwieni przypominającej zaschniętą krew, zatruwał glebę na granicy królestw. Mój mąż i ja zatrzymaliśmy się na czerwonej linii granicznej doliny. Tutaj służyliśmy królestwu ludzi. Nie mogliśmy pobiec przez dolinę razem z wilkami. Wataha podąży dalej już bez nas, polując na północy. Mój mąż i ja jesteśmy Wędrowcami Erin, nie prawdziwymi wilkami. Musieliśmy zostać w tyle, by przeczesać wspomnienia Jony w poszukiwaniu symptomów skazy w tym królestwie. Żałosnym wyciem żegnaliśmy naszą wilczą brać i tuman kurzu wzbijany ich łapami. Nie mogliśmy opłakiwać ich odejścia. Mieliśmy ważne zadania, w imię Erin Błogosławionej. Mój mąż i ja zasadziliśmy nowe nasiona na obrzeżach piasku. Ścięliśmy rośliny, które obumarły, nim zdążyły rozkwitnąć. Posialiśmy trawę w czerwonym błocie, tam gdzie woda spływająca ze wzgórz stała w martwych piaskach. Ta zadawniona rana będzie musiała poczekać. Musimy znaleźć demonowy pomiot i nowe skazy na tych ziemiach, nietłumione przez wzgórza i czas.

 

Niedaleko stąd stała wieża strażnicza. Tutejsi ludzie króla byli uprzejmi, nic ponadto. Powiedzieli, że zanim znaleziono ciało, doszło do jakiejś niewielkiej potyczki. Były ofiary. Te znalezione w pobliżu wieży odesłano do rodzin na pochówek i nikt nie zachorował od ich ciał. Tylko tyle wiedzieli. Młodzi mężczyźni, co do jednego, śmiertelnie znudzeni. Chcieli, żebyśmy sobie poszli, by mogli dalej grać w karty, rzucać kośćmi i wszczynać między sobą bójki. Nie byliśmy z ich świata. Zapytali, czego chcemy. Spełnili nasze prośby. Gdy odchodziliśmy, odwróciłam się i zobaczyłam, jak się garbią i pocierają szyje. Umysł Jony nie znał żadnego z tych mężczyzn. W mieście to się zmieni. Ludzie króla wzajemnie się znali.

 

Mrówki miały już wtedy dość czasu, by zrobić swoje. Wraz z mężem wróciliśmy do ogryzionych przez nie kości, by zabrać nagą czaszkę. Podniosłam ją delikatnie na kawałkach juty obwiązanych wokół dłoni. Umieściliśmy ją w wiklinowym kufrze.

 

Ściągnęłam resztki munduru z kości demona, by w razie czego dać miastu dowód jego proweniencji. Odzienie było mocno zniszczone przez demonową krew, ale ostało się dość, by było rozpoznawalne. Zanim się do tego zabrałam, owinęłam ręce żołnierskimi skórzanymi pasami. Wiedziałam, że zostałam skażona, ale nic nie poczułam. Uniosłam jego czaszkę do góry, obróciłam w dłoniach. Gdybym nie wiedziała, że należała do demonowego pomiotu, i gdybym nie czuła zapachu skazy, uznałabym ją za normalną ludzką. Prawie nie była zdeformowana. Widocznie dzieliło go kilka pokoleń od protoplasty. Ale wspomnienia wciąż tkwiły tam, gdzie dusza wtopiła się w demonową skazę w kościach. Muszę mieć ją blisko przy sobie, żeby dotrzeć do resztek jego świadomości.

 

Mundur również wsadziliśmy do kufra.

 

Mój mąż włożył kufer do worka. A worek do większej skrzyni z solidnej dębiny. A skrzynię umieścił na kawałkach grubej juty rozciągniętych między dwiema żerdziami. Zaciągniemy to z powrotem do miasta.

 

Po drodze owijaliśmy dłonie w nasączoną olejkiem jutę, jakbyśmy zostali poparzeni. Namaszczaliśmy ręce świętym olejkiem każdego dnia, póki skaza nie znikła.

 

Miasto przycupnęło nad zatoką obok długiego półwyspu, który arystokraci przecięli kanałem, by utworzyć wyspę, odgradzając się od reszty mieszkańców. I któż mógłby ich winić? Wszędzie indziej cuchnęło gównem, dymem i rybami. Te tereny na stałym lądzie należą do naszej krainy, ale nigdy nie zapędzamy się tam bez powodu. Kościół Imama jest tam silniejszy niż nasz, a oni nie chcą, żeby wilki biegały po ulicach. W tym zadaniu dadzą nam wolną rękę – oczyścimy demonową skazę i zniszczymy wszystkich nosicieli, którzy jeszcze pozostali. Gdyby to oni znaleźli ciało, z chęcią sami by się tym zajęli, ale my byliśmy w tym lepsi. Możemy naciągnąć wilcze skóry na plecy i rozpocząć polowanie.

 

Mój mąż i ja nie chcieliśmy opuszczać lasów, lecz wzywały nas obowiązki. Zostawiliśmy więc kości demona pod opieką wilczych watah tego regionu, by w swej mądrości przez jakiś czas dbały o nie bez nas, lojalnych Wędrowców Erin Błogosławionej.

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...