"Drive" - recenzja
Dodane: 24-10-2011 15:06 ()
Poznajcie bohatera, który jest w stanie wycisnąć wszystko z samochodu. Ryan Gosling to Clint Eastwood kierownicy. Samotny, milczący twardziel ujeżdżający metalowego rumaka. Kreowany przez aktora bohater ma nerwy ze stali, a jego osobliwe pojęcie honoru w połączeniu z pewną nonszalancją sprawia, że „Drive” zamienia się w prawdziwą ucztę kinomana.
Kierowca to postać wielowymiarowa, zbudowana w dużej mierze z kontrastów. Widz poznaje go jako profesjonalnego pomagiera złodziei, kierującego się dziwacznym kodeksem zawodowym, by po chwili ujrzeć go z zupełnie innej strony. Ujmujący uśmiech, umiejętność dawania namiastki rodzinnego ciepła dziecku, sąsiadują w duszy drivera z bezwzględną brutalnością. Bardzo ciekawym zabiegiem jest uczynienie z głównego bohatera „everymana”. Skromny mechanik samochodowy, pozbawiony przeszłości i imienia, a jednocześnie kaskader będący magikiem czterech kółek. Widz ma możliwość identyfikowania się z kierowcą, a jego uniwersalny wymiar stawia problem granicy między dobrem i złem, chaosem i ładem w ludzkiej duszy.
Duże brawa należą się Ryanowi Goslingowi za udźwignięcie wymagającej roli. W filmie niemal pozbawionym dialogów, o bardzo spokojnym, wyważonym tempie przerywanym jedynie silniejszymi akcentami, niezwykle trudno było wykreować tak złożonego bohatera. Dzielnie wtórują mu postaci dalszego planu. Słodka, naiwna Irene (Carey Mulligan) urzeka dziecinnym wdziękiem. Ron Perlman jako Nino to skończony prymityw, który w bardzo przekonujący sposób wzbudził moją antypatię. Za to jego kompan – Bernie (Albert Brooks) – stanowi intrygującą mieszankę bestialstwa i intelektu, okraszonych odrobiną elegancji. Aktorstwo stanowi mocny punkt produkcji, oszczędnymi środkami budując bardzo wyraziste emocje.
Produkcja przypomina swym klimatem kultowe filmy lat 80. Wrażenie to uzyskano dzięki bardzo dobrej, perfekcyjnie zgranej z kolejnymi sekwencjami muzyce (w pamięć zapada szczególnie nastrojowy utwór „A real hero”). Także stroje, charakteryzacja i wnętrza nawiązują do tych czasów. Jako że akcja filmu rozgrywa się w Los Angeles udało się reżyserowi nawiązać do kilku zjawisk popkultury, m.in. jedna ze scen toczy się na torze, na którym kręcono pamiętny wyścig z „Grease”.
Choć obraz jest ekranizacją, w dodatku czerpiącą pewne elementy z określonego momentu historycznego, reżyserowi udało się uniknąć wtórnej kalki. Na uwagę zasługują zwłaszcza zdjęcia i gra światłem. Długie, wolne ujęcia graniczą tu z szybkim montażem, skrajnie statyczne, niemal fotograficzne sceny z krótkimi eksplozjami akcji. Całości dopełnia bardzo precyzyjne operowanie światłem, którego natężenie i barwa zmieniają całkowicie charakter poszczególnych sekwencji, dostosowując się do aktualnego stanu emocjonalnego głównego bohatera czy też po prostu podnosząc walory estetyczne danego ujęcia.
Wprawdzie „Drive” nie należy do filmów łatwych, miejscami może nawet nużyć widza pewnymi „dłużyznami”, oglądałam go z zapartym tchem. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zachęcić do wybrania się na seans. Zapnijcie pasy i wyruszcie na przejażdżkę z prawdopodobnie najlepszym (a na pewno najtwardszym) kierowcą na świecie.
8/10
Tytuł: "Drive"
Reżyseria: Nicolas Winding Refn
Scenariusz: Hossein Amini
Na podstawie powieści "Drive" Jamesa Sallisa
Obsada:
- Ryan Gosling
- Carey Mulligan
- Bryan Cranston
- Albert Brooks
- Oscar Isaac
- Christina Hendricks
- Ron Perlman
Muzyka: Cliff Martinez
Zdjęcia: Newton Thomas Sigel
Montaż: Matthew Newman
Scenografia: Beth Mickle
Kostiumy: Erin Benach
Czas trwania: 100 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...