„New Avengers" tom 2: "Sentry” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 19-10-2011 19:52 ()


„Człowiek, którego nie było” – tak wypadałoby zatytułować niniejszy komiks, gdyby nie przewrotni bracia Coen, którym zamarzyło się zawłaszczenie tego sformułowania na rzecz jednego z swych filmów. Sentry – centralna osobowość drugiego tomu „New Avengers” – sprawił, że zapomnieli o nim nie tylko jego towarzysze walki o „wolność, sprawiedliwość i amerykański styl życia”, ale też on sam oraz my – czytelnicy.

Brzmi intrygująco? Nawet jeśli nie to proszę zawierzyć na słowo, że Brian Michael Bendis, scenarzysta bezdyskusyjnie wybitny, także i tym razem dał się poznać jako twórca błyskotliwy, nieszablonowy i oferujący swoim czytelnikom misternie skonstruowaną fabułę. Okoliczność, że do potrzeb tworzonych przezeń perypetii Nowych Mścicieli zaadaptował gotowy koncept swego kolegi po fachu, Paula Jenkinsa, w niczym nie umniejsza zarówno Bendisowi, jak i rozpisanej przezeń opowieści.

Czytelnicy, którym dane było zapoznać się z premierowym tomem tegoż cyklu zapewne pamiętają scenę, w której Sentry (czy może raczej Robert Reynolds) jakby od niechcenia dał popis ogromu posiadanej przezeń mocy (miało to miejsce podczas wywołanej przez Electro rozróby w więzieniu dla superprzestępców na wyspie Raft). Nic zatem dziwnego, że przedstawiciele na nowo sformowanych Mścicieli nie zamierzają przejść obojętnie wobec osobnika o tak znacznym, a zarazem niepokojącym potencjale. Co więcej, mimo że Sentry zdaje się obstawać po stronie – jak to swego czasu określił niejaki Victor Creed – aniołów, to jednak z miejsca widoczne zachwianie emocjonalne tej postaci jeszcze bardziej frapuje przedstawicieli Avengers. Tym bardziej, że jedynym tropem wiodącym ku rozwikłaniu tajemnicy Sentry’ego są… komiksy z jego udziałem.

Nie zdradzając nazbyt wiele z toku fabuły wypada dodać, że jej dalsze partie rozgrywają się w dużej mierze na płaszczyźnie umysłowości tytułowego bohatera. Stąd też nieprzypadkowo znaczny udział w tej opowieści ponętnej Emmy Frost, całkiem nieźle znanej wielbicielom mutantów Marvela. Na tym jednak nie koniec gościnnych występów, bowiem niegdysiejszej członkini Hellfire Club sekundują zarówno jej koledzy z X-Men, Fantastic Four, Inhumans, wszędobylski i niemal zawsze świetny Dr Strange (aż żal, że brak perspektyw na solowy tytuł z jego udziałem), wiecznie nabzdyczony Namor oraz oczywiście S.H.I.E.L.D., kierowana przez nową, sceptycznie ustosunkowaną wobec superbohaterów panią naczelnik. Wbrew pozorom ów niewątpliwy natłok trykotu na centymetr kwadratowy rozładowano z dużą umiejętnością niwelując tym samym ryzyko przesytu.

Jak to zwyczajowo bywa z tytułami sygnowanymi logo „Domu Pomysłów” także i w tym przypadku nie mogło zabraknąć obowiązkowych nawalanek. W pierwszej upust swej furii daje mało u nas znany Wrecker, jeden ze standardowych „sparing-partnerów” Thora. Jednak status głównej gwiazdy tej konfrontacji sprytnie zawłaszczyła Spider-Woman. Druga ze scen walki to klasyczny przykład starcia w marvelowskim stylu z cyklu „giga-potwór kontra hanza trykociarzy”. Jak na przerabianą do bólu sztampę rzecz wypada mimo wszystko całkiem widowiskowo.

Sedno znakomitej jakości tej fabuły zawiera się przede wszystkim w jej głównym wątku, czyli zagadce Sentry’ego. Kim jest ów osobnik dysponujący potęgą miliona eksplodujących słońc? Jakim sposobem świadectwo jego istnienia przeniknęło do umysłu komiksowego scenarzysty pozostając jedynym śladem egzystencji herosa? Na pierwszy rzut oka zdawać się może, że mamy tu do czynienia z kolejną parafrazą mitu Supermana. A jednak Bendis (oraz wspierający go Jenkins), mimo że operujący dobrze znanymi motywami, zgrabnie omija pułapkę schematyzmu ocierając się chwilami niemal o poetykę niektórych utworów Philipa K. Dicka. I chociaż strukturę niniejszej fabuły trudno uznać za szkatułkową, to sekwencje rozgrywające się pośród meandrów zwichrowanej umysłowości Roberta Reynoldsa poprowadzono wręcz perfekcyjnie. Okoliczność, że nie obyło się przy tym bez drobnej dozy ironii z konwencji tego tytułu (zwłaszcza w kontekście łotra o jakże wyszukanym imieniu Generał) stanowi potwierdzenie pisarskiego kunsztu Bendisa. Jak to zazwyczaj bywa w przypadku tego scenarzysty, także i tym razem nie zabrakło przekonujących dialogów. Za ich sprawą ewentualny czytelnik może zyskać poczucie, że ma do czynienia z pełnowymiarowymi osobowościami – nawet jeśli obecność części postaci (np. Reeda Richardsa czy Namora) jest czysto symboliczna.

Tym razem w roli ilustratora perypetii Avengers obsadzono Steve’a McNivena, twórcę niegdyś na usługach wydawnictwa CrossGen, a zarazem grafika odpowiedzialnego za warstwę graficzną - w mniemaniu wielu przełomowej - „Civil War” (swoją drogą kolejnego tytułu w planach Muchy). Pełna szczegółów, elegancka kreska zapewne zachwyci niejednego, tym bardziej, że istotnie mamy tu do czynienia z rzetelnie wykonanym zleceniem. Trudno jednak wyzbyć się poczucia nadmiernej syntetyzacji wynikłej z użytkowania przez grafika komputera jako głównego narzędzia praca. Niby całość sprawia wrażenie efektownego dopełnienia udanej fabuły, a jednak mimo wszystko lekturze towarzyszy poczucie obcowania nie tyle z przejawem autentycznego kunsztu ilustracyjnego, co raczej ze zdigitalizowanym rzemiosłem. Pomijając Sentry’ego czy Masterminda gestykulacja większości obecnych tu postaci pozostawia niestety sporo do życzenia. A i tło z reguły potraktowano z aż nazbyt daleko idącą umownością.

Natomiast plansze sporządzone przez weterana komiksowego fachu, jakim jest bez wątpienia Sal Buscema wzbudzają niemałą nostalgię za epoką, gdy gry sieciowe i konsole egzystowały co najwyżej w umysłach co bardziej przenikliwych fantastów, a komiksy niepodzielnie władały duszami nastolatków. Tej części czytelników, którzy pamiętają czasy TM-Semic raczej nie trzeba przedstawiać tegoż twórcy. Tym jednak, którzy po raz pierwszy zetkną się z przejawami jego twórczości wypada nadmienić, że wspomniany ma w swoim dorobku udział przy realizacji dziesiątków tytułów, a jego wersje Hulka, Thora czy Spider-Mana zyskały uznanie tak krytyków, jak i szerszej publiki. Niemniej trafnym rozwiązaniem jest sięgnięcie po stylistykę rodem z klasycznych komiksów Marvela (zwłaszcza w wykonaniu nieprzypadkowo zwanego „królem” Jacka Kirby’ego), nadającą stosowny klimat scenom retrospekcyjnym.

Reasumując – „Sentry” to jedna z najsprawniej opowiedzianych historii superbohaterskich ostatnich lat, które doczekały się polskiej edycji. Złośliwcy mogliby orzec, że przecież nie było tego zbyt wiele, bo i rynek nam ponoć karleje. Za sprawą wydawnictwa Mucha Comics ostatnimi czasy zrobiło się pod tym względem jakby nieco gęściej. I oby tak dalej.

 

 

Tytuł: „New Avengers" tom 2: "Sentry”

  • Scenariusz: Brian Michael Bendis i Paul Jenkins
  • Rysunki: Steve McNiven i Sal Buscema
  • Tusz: Mark Morales i John Dell
  • Kolory: Morry Hollowell i Laura Martin
  • Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Mucha Comics
  • Data publikacji: 01.10.2011 r.
  • Okładka: twarda
  • Format: 170x260 mm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Stron: 96
  • Cena: 59 zł

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...