"Trzej muszkieterowie 3D" - recenzja

Autor: Maciek Poleszak Redaktor: Motyl

Dodane: 22-10-2011 21:02 ()


Gdyby Uwe Boll nigdy się nie urodził, to najprawdopodobniej do Paula W.S. Andersona należałby tytuł najbardziej znienawidzonego przez wszystkich graczy świata reżysera. "Mortal Kombat" i pierwszy "Resident Evil" to filmy słabe, które jednak mogą się podobać na tyle, żeby całkiem miło wspominać seans. Jednak większość filmów Anglika to dziełka złe. I to nie tak-złe-że-aż-dobre, tylko przeważnie tak-złe-że-co-ja-robię-w-kinie. "Aliens vs. Predator"  i produkowane seryjnie sequele RE kolejno wyznaczały dno w jego karierze, która po koszmarnym "Afterlife" zaczęła walić w nie głową i dziwnym trafem - udało jej się odbić.

Stawiając sprawę jasno już na samym początku: "Trzej muszkieterowie" to film zły. Oglądając go można odnieść wrażenie, że równie dobrze jego reżyserii mógłby podjąć się niezmordowany Michael Bay, gdyby tylko operował mniejszym budżetem i miał jeszcze mniej talentu do pokazywania na ekranie czegokolwiek, co nie jest wyrzuconym w powietrze po uderzeniu przez gigantycznego robota, sypiącym iskrami i kawałkami karoserii, wybuchającym samochodem. Jak w filmach Baya, liczy się tutaj przede wszystkim akcja, eksplozje, urodziwe kobiety i efekty specjalne, a dialogi wrzucono do scenariusza jakby mimochodem. I tak jak u Baya - dopóki na ekranie dzieje się dużo i widz nie ma czasu zastanawiać się o co tak naprawdę chodzi, film ogląda się świetnie. Najważniejsze jest to, że sceny akcji zrealizowano z pomysłem i nawet pokusiłbym się w tym miejscu o stwierdzenie, że w niektóre naprawdę włożono serce. Niestety, Anderson Bayem nie jest, więc niektóre ujęcia wyglądają świetnie zarówno pod względem wizualnym jak i koncepcyjnym, ale obok nich sporo jest scen prezentujących wymuszony oraz niepotrzebny efekt 3D, gdzie bohaterowie wyglądają jak papierowe wycinanki nałożone na niezbyt pasujące tło. 

  Jak już wspomniałem sceny dialogowe w "Trzech muszkieterach" znalazły się tylko dlatego, że film oparty jest podobno na książce, której reżyser pewnie i tak nie czytał. W końcu nie trzeba znać powieści Dumasa, żeby wiedzieć kim są Atos, Portos i Aramis, a resztę spokojnie można sobie dopowiedzieć samemu, dodając na ten przykład latające żaglowce, karabiny maszynowe, miotacze ognia i inne cuda techniki wykreowane na papierze (a przynajmniej film chce, żebyśmy w to uwierzyli) piórem Leonarda Da Vinci. Trochę dziwię się, że to piszę, ale... taka konwencja jest całkiem oryginalna i zwyczajnie sprawdza się na ekranie. Do tej pory niewiele filmów korzystało z legendy narosłej wokół najsłynniejszego malarza i wynalazcy Renesansu, a żaden nie korzystał z niej w tak efekciarski sposób. Czyżby pomysł na wykorzystanie realiów fantastycznego XVII wieku zrodził się w głowie scenarzysty po partyjce "Rise of Legends" lub ukończeniu "Assassin's Creed: Brotherhood"?

  Koniec dygresji i wracamy do tematu. Idąc do kina nie spodziewałem się (chociaż w założeniu miało chodzić w filmie o spiski i intrygi... jasne), że przedstawienie szermierki słownej przyćmi szermierkę właściwą. "Skoro więc treść dialogów jest przewidywalna i nudna, to niech przynajmniej patrzy się na to dobrze" pomyślał reżyser i wziął się za to, za co mu płacą. Wszystkie aktorki w obsadzie miały ułatwione zadanie, bo już samo wciśnięcie ich w ładne ubrania pozwala śledzić wymianę zdać bez większej irytacji. Do ról muszkieterów udało się natomiast skompletować całkiem charyzmatyczną ekipę aktorów, którzy nawet gdyby mieli zagrać w "Bitwie Warszawskiej", wypadliby całkiem nieźle. Jedynie d'Artagnan sprawia wrażenie kompletnego kretyna z przerostem ambicji, który do pewnego momentu chce pojedynkować się z każdą napotkaną osobą, a wolne chwile spędza na nieumiejętnym flirtowaniu z dworskimi damami i rozmowach z lalusiowatym Ludwikiem XIII o sprawach sercowych. Gdzieś tam przewija się jeszcze pułkownik Hans Landa w roli kardynała Richelieu, który w swoich knowaniach jest tak przerysowany, że od bycia pierwszą samoświadomą postacią filmową w karierze Paula Andersona dzieli go tylko jeden krok i spojrzenie prosto w kamerę. Nie mogło również zabraknąć pociesznego grubaska w komediowej roli, szkoda tylko, że komedia również jest na poziomie filmów Baya. Scena szczurzego seksu z "Bad Boys II" nie zostaje całe szczęście przebita, ale kilka razy trzeba wgryźć się w oparcie fotela rząd niżej, żeby zdusić krzyk rozpaczy.

  Na koniec zostawiłem sobie jeszcze prawdziwą perełkę i, nie boję się tego słowa, aktorskie objawienie "Trzech muszkieterów" - Orlando Blooma. Facet dostał do zagrania czarny charakter, a gra go w taki sposób, jakby jedynymi wytycznymi od reżysera były słowa "jesteś Anglikiem i jesteś zły". W efekcie z twarzy Buckinghama ani na sekundę nie schodzi szyderczy uśmiech a każdy jego krok zdaje się mówić "jestem nonszalancki, ale też nie do końca". Kiedy Bloom w końcu się już odzywa, słuch widza zaatakowany zostaje przeciągłymi i niespiesznymi zdaniami wypowiadanymi z niepodrabialnym akcentem zawieszonym gdzieś pomiędzy amerykańskim, angielskim i chyba-jednak-jakimś-innym. Cały obraz tej postaci jest tak rozbrajająco zły, że... nie sposób oderwać od niej wzroku, a każda sekunda jej bytności na kinowym ekranie zbliża oglądającego do katharsis. Takie role zdarzają się raz na kilka lat.     

  Powtarzając: "Trzej muszkieterowie" to film po prostu zły. Mimo to bawiłem się na nim nadspodziewanie dobrze. Czasem zaskakiwał pozytywnie (sceny akcji), czasem negatywnie (te inne sceny akcji), a czasem oba zaskoczenia łączyły się ze sobą w dziwne kombinacje testując moją cierpliwość i poczytalność. W taki sposób Paul Anderson nakręcił swój najlepszy (obok "Event Horizon") film. I tak jak w przypadku "Transformers" widownia podzieli się na dwie "frakcje" - tych, którzy wyszli z kina zadowoleni i tych, którzy fanów obrazu będą wyzywać od idiotów. 

słabe 7/10

 

Tytuł: "Trzej muszkieterowie 3D"

Reżyseria: Paul W.S. Anderson

Scenariusz: Andrew Davies, Alex Litvak         

Obsada:

  • Logan Lerman
  • Milla Jovovich
  • Matthew Macfadyen
  • Ray Stevenson
  • Luke Evans
  • Orlando Bloom
  • Christoph Waltz
  • Mads Mikkelsen
  • Juno Temple
  • Til Schweiger

Muzyka: Paul Haslinger

Zdjęcia: Glen MacPherson

Montaż: Alexander Berner

Scenografia: Paul D. Austerberry

Kostiumy: Pierre-Yves Gayraud

Czas trwania: 110 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...