"Kowboje i obcy" - recenzja
Dodane: 12-08-2011 23:12 ()
Nie ukrywam, że zestawienie ze sobą kowbojów i przybyszów z kosmosu to pomysł elektryzujący wyobraźnię. Z jednej strony zapowiada coś naprawdę wyjątkowego, z drugiej napawa obawą przed czymś zupełnie niestrawnym. Film „Kowboje i obcy” plasuje się gdzieś na pograniczu dobrego smaku - dostrzec w nim można zarówno dobre sekwencje, jak również całkowicie zmarnowane zamysły. Mimo wszystko uważam, że warto poświęcić na niego jeden z wakacyjnych wieczorów. Może któryś z tych chłodniejszych i deszczowych.
Scenariusz filmu został osadzony na motywach komiksu pod tym samym tytułem. Stustronicowy album miał swoją premierę w 2006 roku, można zatem powiedzieć, że Hollywood dość szybko zdecydowało się na ekranizację pomysłu niekoniecznie znanych szerszej publiczności twórców pracujących dla Platinum Studios. Celowo używam słowa „pomysł”, ponieważ trudno mówić o wiernym przeniesieniu rozpisanej i rozrysowanej przez nich fabuły na duży ekran.
Akcja zawiązuje się wokół samotnego gringo, który budzi się bez pamięci gdzieś na prerii. Na przegubie jego prawej dłoni znajduje się dziwna bransoleta - jednoznacznie wskazująca na technologię nie pasującą do świata przedstawionego. Kiedy nieznajomy trafia do pobliskiego miasteczka, wplątuje się w nie do końca zrozumiały dla niego ciąg niekorzystnych okoliczności. A do tego niebawem na niebie pojawiają się statki kosmiczne... Brzmi zachęcająco?
Przyglądając się obsadzie filmu nie sposób nie zauważyć, że Daniel Craig gra w nim postać bardzo podobną agentowi 007 - nieustępliwego twardziela o błękitnych oczach. Można tym samym przypuszczać, że rola w „Kowbojach i obcych” była dla niego treningiem przed trzecim filmem o przygodach Jamesa Bonda, w którym niebawem wystąpi. Z drugiej strony, całkiem do twarzy mu w kowbojskim kapeluszu, z którym nie rozstaje się nawet w kąpieli...
Idąc dalej, nie do końca wydaje mi się zrozumiałe, dlaczego Harrison Ford został obsadzony w roli negatywnego bohatera - na pierwszy rzut oka antypatycznego właściciela ziemskiego. Z biegiem czasu jego postać staje się jak najbardziej pozytywna, podobna rolom, które aktor odgrywał wcześniej i z których zasłynął, ale wcale nie jest to przekonujące (tym bardziej, że w udziale przypada mu grać tym razem drugie, a nawet trzecie skrzypce). Podobnie jest zresztą z innymi łotrami, którzy w obliczu konfrontacji z obcą cywilizacją stają się równi tym, którzy od początku zdawali się stać po „właściwej stronie”.
Pozostając przy ocenie aktorów, rozczarowała mnie zupełnie drugoplanowa rola Olivii Wilde, aktorki znanej z serialu „Dr House”, która w zasadzie statystuje męskim kreacjom. Przenosiny z małego ekranu na duży mogą być dla niej ciężkim wyzwaniem, choć kto wie... Jej filmowa kariera zaczyna chyba nabierać rozpędu. Na marginesie chciałbym jeszcze dodać, że zdecydowanie najciekawszą i najbardziej wyrazistą epizodyczną rolę odegrał w obrazie młody Paul Dano.
Jeśli spojrzeć na listę płac scenariusz faktycznie wygląda na robotę kilku autorów. Wynikają z tego pewne niekonsekwencje w budowaniu klimatu, co ma związek z próbą połączenia zbyt wielu motywów naraz. Otóż obraz Favreau chce jednocześnie naśladować najlepsze gatunkowo westerny, a chwilami jest to wręcz pastisz filmów o obcych. Oprócz tego wystarczy wspomnieć pojawiających się w pewnym momencie - jakżeby inaczej - Indian. Bardzo szybko można dojść wniosku, że ich obecność zaznaczono dla zasady.
Trzymając się kwestii pieniędzy, niekoniecznie dobrze wypada animacja przybyszów z obcej planety. A może to kwestia pokazywania ich w pełnym świetle na tle górzystych terenów Ameryki Północnej? Niemniej nie przekonały mnie zaprezentowane w filmie potwory, natomiast wszystkim widzom do gustu mogą przypaść ładne zdjęcia – szczególnie krajobrazów.
Muzyka Harry'ego Gregsona-Williamsa wydaje się być bliższa klimatom „Opowieści z Narnii” niż westernu, a jednak jestem zdania, że kompozytor wykonał dobrą robotę. Utwory znajdujące się na ścieżce dźwiękowej są nie tylko przyjemne dla ucha, ale dobrze ilustrują wydarzenia mające miejsce na ekranie. Szczególnie, gdy mamy do czynienia ze zdjęciami plenerowymi.
Mam nieodparte wrażenie, że pomysł na bohatera posługującego się pozaziemską technologią w scenerii Dzikiego Zachodu, miał zdecydowanie większy potencjał, zresztą początek filmu naprawdę nieźle rokował na przyszłość. Niestety chyba zbyt szybko na planie pojawiają się kosmici, co - choć zapowiadane w tytule, zwiastunach i plakatach - mogłoby zostać nieco odwleczone w czasie, by lepiej nakreślić przedstawiane postaci i role, jakie mają do odegrania. Wtedy konfrontacja z nimi mogłaby wypaść zdecydowanie lepiej, ale naprawdę trudno gdybać.
„Kowboje i obcy” to film niewymagający od widza szczególnej uwagi. Momentami można się pośmiać, to fakt, ale naprawdę trudno oczekiwać czegoś wyjątkowego. Gdyby Harrison Ford miał tutaj do odegrania nieco ważniejszą rolę, mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że mamy do czynienia ze spin-offem cyklu o przygodach Indiany Jonesa, bo miejscami omawiana fabuła ma trochę wspólnego z prowadzonymi nie tak dawno temu na ekranach kin poszukiwaniami Kryształowej Czaszki. I niestety nie jest to w żadnym wypadku korzystne porównanie.
5/10
Tytuł: "Kowboje i obcy"
Reżyseria: Jon Favreau
Scenariusz: Mark Fergus, Hawk Ostby, Roberto Orci, Alex Kurtzman, Damon Lindelof
Na podstawie komiksu Scotta Mitchella Rosenberga
Obsada:
- Daniel Craig
- Harrison Ford
- Olivia Wilde
- Sam Rockwell
- Adam Beach
- Paul Dano
- Noah Ringer
Muzyka: Harry Gregson-Williams
Zdjęcia: Matthew Libatique
Montaż: Dan Lebental, Jim May
Scenografia: Daniel T. Dorrance, Scott Chambliss
Kostiumy: Mary Zophres
Czas trwania: 118 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...