"Dwie karty" Agnieszki Hałas - fragment drugi

Autor: Agnieszka Hałas Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 04-04-2011 19:37 ()


 

Fragment II

 

Wieża wznosiła się na północ od portu, wysmukła i biała na tle poszarpanych szarych skał.

Na jej szczycie znajdował się niewielki taras, wyposażony w lunetę do obserwacji astronomicznych. Trzy postacie w białych szatach wpatrywały się w usiane gwiazdami niebo.

– Hiroth świeci coraz jaśniej – powiedziała Iglendis ar Vanth, wyciągając rękę. – Co to oznacza według teorii mistrza Tarvusa, Reohanie?

Jej uczeń przymknął oczy, przywołując z pamięci odpowiednią stronę z księgi.

– Że żywioł ognia dominuje teraz w prądach Zmroczy nad innymi żywiołami. Jest to okres sprzyjający prowadzeniu wojen, wszelkim niepokojom oraz dramatycznym wydarzeniom.

– Do jakiej konstelacji należy Hiroth?

– Do Stosu.

– Co oznacza nazwa tej gwiazdy?

– Smoczy Jeździec.

– Bardzo dobrze – skinęła głową Iglendis. – Teraz zanotuj pozycje Hiroth, Asel i Melegeris względem Gwiazdy Północnej. Później wyliczysz, w jakiej konfiguracji w stosunku do materialnego świata znajduje się królestwo salamander oraz wytłumaczysz, w jaki sposób wynika to z układu sfer.

Reohan ar Vithanare, wysoki, jasnowłosy młodzieniec, który wkrótce miał przystąpić do trudnych egzaminów na stopień akolity, posłusznie sięgnął po przyniesioną tabliczkę i rysik.

Iglendis popatrzyła na Opiekuna Miasta. Demetheos ar Kel nadal stał bez ruchu, patrząc w niebo.

– Hiroth istotnie świeci wyjątkowo jasno – powiedział cicho. – To niepokojące. Zwłaszcza w połączeniu z pewnymi informacjami, jakie uzyskałem dzisiaj od salamander. Moja córko, czy patrole w Podziemiach nie zauważyły w ostatnich dniach niczego niepokojącego?

– Nie, mistrzu. – Iglendis natychmiast poczuła, że ogarnia ją napięcie. Teraz już wiedziała, czemu Demetheos wezwał ją razem z uczniem do swojej wieży.

– Zgodnie z tym, co mówią salamandry i co potwierdzają moi szpiedzy, w mieście grasuje co najmniej jeden wysłannik Otchłani – kontynuował sędziwy mag.

– Czy wiadomo, jaką ma misję?

Demetheos zerknął na ucznia, który skończył już notować pozycje gwiazd na tabliczce i przysłuchiwał się rozmowie, wiedząc, że gdyby jego obecność była niepożądana, zostałby odesłany.

– Ty także słuchaj uważnie, uczniu. Zdaniem salamander, Otchłań ma na oku pewien niebezpieczny przedmiot, który znajduje się w mieście, lecz nie wiadomo, gdzie i w czyich rękach. Jest to szklana kula, wewnątrz której uwięziono stado ifrytów.

Reohan westchnął mimo woli. Iglendis zasępiła się.

– Moja córko, dołożyłem starań, aby wyśledzić kulę – podjął Demetheos. – Ponad wszelką wątpliwość znajduje się ona gdzieś w Podziemiach. Homunkulusy gończe poszukują jej na mój rozkaz, lecz istnieje obawa, że wysłannik Otchłani dotrze do niej pierwszy. Dlatego musicie za wszelką cenę go ująć. Jeszcze dziś roześlij po Podziemiach dodatkowe patrole. Niech sprawdzają zarówno zamieszkane, jak i niezamieszkane korytarze. Każda żywa istota, która wyda im się podejrzana, czy będzie to człowiek, czy odmieniec, czy zwierzę, ma zostać pochwycona i sprowadzona do was. Czy chciałeś o coś spytać, uczniu? – Uniósł brew, bo Reohan istotnie wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć.

Młodzieniec lekko się speszył.

– Czy nie lepiej byłoby śledzić wysłannika, kiedy już wpadniemy na jego trop? Wówczas moglibyśmy za jednym zamachem zgarnąć i jego, i kulę.

Demetheos potrząsnął głową.

– Nie, za duże ryzyko. Trzeba jak najszybciej wyeliminować wysłannika, a równolegle szukać kuli.

– Jak każesz, mistrzu. – Iglendis skłoniła się.

Owinęła się szczelniej białym płaszczem. Czuła chłód. I wcale nie dlatego, że od morza wiał wiatr, szumiąc w gałęziach drzew otaczających wieżę.

Czerwonawa gwiazda Hiroth, Smoczy Jeździec, migotała nad zachodnim horyzontem jak ziarenko żaru.

 

* * *

 

Nazwa Doliny Złota na pierwszy rzut oka była myląca – w jej krajobrazie dominowały niegościnne czarne skały, bezwodne kotliny oraz urwiska, gdzie gnieździły się sępy.

Lecz pod górami znajdowały się jaskinie pełne rozmaitych cudów, jakkolwiek niekoniecznie takich, które przypadłyby do gustu śmiertelnikom, choćby i najbardziej chciwym. Charooz, władca Doliny Złota, lubował się w kosztownościach, ale kosztownościach szczególnego rodzaju. Więził dusze w złotych klatkach, wewnątrz rzeźb oraz olbrzymich drogich kamieni. Nawet wśród możnych Otchłani miał opinię snoba.

W swoim dominium najchętniej przybierał postać smoka o karmazynowo-złotych łuskach i czerwonych ślepiach, a mieszkał nie w pałacu, tylko w skalnej pieczarze. Sypiał na posłaniu z monet i klejnotów, a służących nie posiadał, bo im nie ufał.

Pod sklepieniem jaskini unosiła się chmara uwięzionych błędnych ogników. Ich blade światło migotało na piętrzących się pod ścianami skarbach.

Charooz raz jeszcze uważnie przeczytał raport szpiega. Potem odłożył pergamin i zasępił się, myśląc, że chyba jednak nie docenił Sul-Berith i jej niekonwencjonalnych posunięć.

W Otchłani od tysiącleci trwała bezustanna rywalizacja, graniczące ze sobą Doliny stale toczyły boje. Siła każdej z nich zależała przede wszystkim od liczby pochłoniętych dusz, a te trzeba było zdobywać z zachowaniem zasad, tak bowiem funkcjonowała magia spajająca ojczyznę demonów. Nie wystarczyło po prostu zabić śmiertelnika, aby zdobyć jego duszę – to byłoby zbyt proste. Istniały prawa ustanowione dawno temu przez bogów, które chroniły tę hałastrę z ciała i krwi. Dlatego jedna zgrabnie poprowadzona intryga w świecie ludzi mogła znaczyć więcej niż cała kampania wojenna na dole.

Starano się podstępnie nakłaniać śmiertelników do dobrowolnego zaprzedania się w niewolę. Jednak o wiele efektywniej było wykorzystać kogoś – człowieka lub dowolną istotę niebędącą demonem – do zabijania na rzecz Otchłani. W ten sposób demony obchodziły prawo bogów. Magia Otchłani i magia materialnego świata zazębiały się w wystarczającym stopniu, żeby pozwolić na taką, jakże zdradziecką dla ludzi, furtkę.

Może bogowie po prostu tego nie przewidzieli.

Charooz zamyślił się. Stado ifrytów... Gdyby plan Sul-Berith się powiódł, rywalka bez wątpienia mogła liczyć na duże korzyści w krótkim czasie.

Demon zaczął węszyć wśród stert kosztowności, aż znalazł to, czego szukał – złoty posążek przedstawiający kobietę w długiej sukni. Tchnął nań gorącym smoczym oddechem i trzykrotnie wypowiedział imię.

– Jestem, panie – przemówił posążek głosem jego nowej agentki z materialnego świata. – Słucham cię.

Charooz wydał rozkazy, udzielając tak szczegółowych wskazówek, jak było to możliwe.

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...