"Sucker Punch" - recenzja

Autor: Jan Gorliński Redaktor: Motyl

Dodane: 28-03-2011 23:29 ()


Snyder po zrobieniu trzech porządnych adaptacji, zabrał się za swój własny projekt. Tytułem wstępu powiem, że nie mogę się doczekać Supermana w jego wykonaniu. Po pierwsze - ktoś inny napisze scenariusz. Po drugie, opóźni to realizację jego kolejnych „oryginalnych” pomysłów.

Ten film powinien być wielki. Mechy, samuraje, smoki, orkowie, androidy, steampunkowi Prusacy i śliczne dziewczynki z wielkimi mieczami. Marzenie każdego nerda (przepraszam, fantasty). Doskonały przepis na porywającą wizualną ucztę, zwłaszcza w rękach człowieka, który co jak co, ale na wizualiach się zna. Tyle, że się nie udało.

Film zaczyna się całkiem nieźle. W dziesięciominutowym, pozbawionym dialogów (ale za to pełnym snyderowskiego slow motion) wstępie poznajemy naszą młodą bohaterkę. Biedaczyna straciła matkę, a jej zły ojczym pragnie pozbyć się konkurencji do spadku zabijając ją razem z jej siostrą. Próba obrony kończy się przypadkowym zastrzeleniem siostrzyczki i w rezultacie dziewczyna trafia do szpitala psychiatrycznego. Tam wspomniany ojczym chce zamknąć jej usta za pomocą ustawionego na lewo zabiegu lobotomii. Protagonistka siedzi na krześle, doktor z wielką igłą i młoteczkiem szykuje się do zabiegu i nagle przenosimy się do teatrzyku z tańcem erotycznym, w którym szpitalny sanitariusz robi za alfonsa.

Przejście do innego świata jest nagłe i trochę ciężko się połapać co właściwie się stało. Zakończenie stara się to wyjaśnić, ale w rezultacie pokazuje tylko, że sam Snyder nie miał chyba większego pojęcia. W każdym razie, wyśniona rzeczywistość czy nie, Baby Doll (pseudonim artystyczny bohaterki) zmuszona zostaje do tańca pod okiem opiekunki dziewczęcej gromady, Carli Gugino, która po raz kolejny robi za Polkę ze złym akcentem. Tyle, że nigdy nie widzimy tańca, bo zanim na dobre zacznie grać muzyka, przenosimy się do magicznego świata, w którym przestraszona dziewczyna staje się potężną wojowniczką walczącą z samurajami z karabinami maszynowymi. Tam magiczny dziadek ostrzega bohaterkę przed grożącym jej niebezpieczeństwem i każe jej zebrać pięć przedmiotów potrzebnych do ucieczki.

I tutaj kończy się film, a zaczyna gra komputerowa. Przez kolejne półtorej godziny oglądamy cztery przydługie cut-scenki ilustrujące próby zdobycia owych przedmiotów. Baby Doll tańczy, przenosi się do kolejnego magicznego świata, kończy tańczyć, wszyscy patrzą w zachwycie, a w międzyczasie jedna z dziewczyn zdobywa mapę, zapalniczkę, czy cokolwiek innego. Gra komputerowa w swojej najprostszej formie.

Największy problem tego filmu polega na tym, że „ilustracje” nie mają nic wspólnego z tym co się dzieje podczas tańca. Jedna z bohaterek zakrada się do pokoju alfonsa, aby zdobyć mapę, a my w tym czasie widzimy całą gromadkę uzbrojoną po zęby, walczącą z legionem Prusaków w okopach I Wojny światowej, z mechami i płonącymi zeppelinami w tle. Albo ze smokiem. Albo z czymkolwiek innym. Tony efektów specjalnych idą na zmarnowanie, bo widz cały czas drapie się po głowie i myśli „ale co się dzieje?”. Nie ma odniesienia do rzeczywistości, więc nie ma napięcia. Co z tego, że smok nie żyje, skoro w teatralnej rzeczywistości, nie stało się nic poza tańcem? Co z tego, że jedna z dziewczyn uniknęła poćwiartowania, skoro w rzeczywistości bezczynnie stała sobie z boku? I tak cztery razy. Do bardzo szybkiego znudzenia.

Absurdalne sceny akcji, pełne świateł i huków, działały w „Scotcie Pilgrimie”, „Adrenalinie” oraz masie innych filmów, bo mimo swej nierealności działy się naprawdę. Bohaterowie starali się coś osiągnąć, byli w niebezpieczeństwie. Ich akcje miały konsekwencje. Fantazje Baby Doll nie mają ani konsekwencji, ani nawet bohaterów. Huk i hałas. Na krótką metę nawet zabawne, ale ile można?

A wystarczyłoby dać tym fantazjom jakiś kontekst albo przynajmniej porządnie rozwinąć postacie. Żeńska obsada może nie wznosi się na wyżyny, ale radzi sobie całkiem nieźle. Problem w tym, że w scenach przejściowych nie robią one niemal nic poza wyrzucaniem z siebie słabych dialogów w oczekiwaniu na następną animację. Kiedy w finale twórcy oczekują od nas emocjonalnego zaangażowania w to, co się dzieje, czujemy pustkę. Może nie aż taką jak podczas scen akcji, ale jednak. W ten sposób sypią się obie części filmu.

No dobrze. Zapomnijmy o kontekstach, bohaterach, spójności czy fabule. Wszystko to pomaga w tworzeniu dramaturgii, ale przecież dzieło może być wartościowe i bez niej. Jeżeli wykreowany świat jest piękny i oryginalny, jeżeli reżyser umie pokazać akcję, to można zapomnieć o wszystkim i cieszyć się fantastyczną wizją przeniesioną na ekran. Tyle, że oryginalności jest tutaj bardzo niewiele. Orkowie są z „Władcy Pierścieni”, scenografia z „Harry’ego Pottera”, Niemcy momentami bezczelnie zerżnięci z „Killzona”. Snyder z Pottera i Władcy kradnie też miejscami całe sceny. Wybija to z klimatu i krzywdzi to co faktycznie jest, może nie innowacyjne, ale przynajmniej samodzielnie zaprojektowane (smok rządził).

Nie jest oryginalnie, ale muszę przyznać, że jest ładnie. Bardzo ładnie. Film kosztował 82 miliony, ale wygląda na znacznie droższy. Gdyby epickość zależała tylko od obrazu, to byłby to bez wątpienia najbardziej epicki film w historii. Eksplozje, dobra choreografia, kule latające we wszystkich kierunkach, no i oczywiście bohaterki biegające pomiędzy tym wszystkim, praktycznie w samej bieliźnie. Trochę za dużo tu tego nieszczęsnego slow motion, ale Snyder chyba inaczej po prostu nie umie. Jako oglądane w małych porcjach teledyski te sekwencje robią wrażenie, ale w filmie po prostu nie działają.

Wybaczyć nie można jednak muzyki, która momentami ociera się o świętokradztwo. W niemal całości składa się z elektronicznych coverów absolutnych klasyków jak „White Rabbit” czy „Search and Destroy”. Słucha się tego najpierw ze śmiechem, a potem z przerażeniem. Już w „Strażnikach” Snyder posunął się trochę za daleko, tutaj zdecydowanie przekroczył dopuszczalne granice.

Mogło być pięknie, wyszło zdecydowanie poniżej oczekiwań. „Sucker Punch” to film po prostu zepsuty. Samodzielne dzieło wizjonerskiego reżysera przypomina nieuporządkowaną fantazję nastolatka. Dla sprawiedliwości trzeba wspomnieć, że wersja, która trafiła do kin została  mocno pocięta i ocenzurowana. Być może w swojej pełnej formie film choć trochę przybliży się do swojego ogromnego potencjału, ale w tej chwili nie mogę go polecić nikomu.

 4/10

Tytuł: "Sucker Punch"

Reżyseria: Zack Snyder

Scenariusz: Zack Snyder, Steve Shibuya

Obsada:

  • Emily Browning
  • Abbie Cornish
  • Jena Malone
  • Vanessa Hudgens
  • Jamie Chung
  •  Carla Gugino
  • Oscar Isaac
  • Jon Hamm
  • Scott Glenn

Muzyka: Tyler Bates,  Marius De Vries

Zdjęcia: Larry Fong

Montaż: William Hoy

Kostiumy:  Michael Wilkinson

Czas trwania: 110 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...