"Jestem numerem cztery" - recenzja
Dodane: 19-02-2011 15:16 ()
„Jestem numerem cztery” to najnowsza produkcja dla młodzieży wyprodukowana pod okiem Stevena Spielberga i Michaela Baya. Obraz jest tylko wstępem większej historii, którą otrzymamy, jeżeli niniejszy film okaże się finansowym żniwiarzem. Łatwo nie będzie, bowiem dzieło w reżyserii D.J. Caruso przywodzi na myśl tysiące innych, które mogliśmy oglądać do tej pory.
Przepisu na przebój autorzy widowiska s-f nie szukali daleko. Trudno się też dziwić, skoro za scenariusz odpowiadają Alfred Gough i Miles Millar – twórcy „Tajemnic Smallville”. „Jestem numerem cztery” sprawia wrażenie pilota serialu, który prezentuje się przyzwoicie, ale dopiero w kolejnych odsłonach, w miarę rozwoju wątków, widzowie otrzymają kwintesencje opowieści. Początek jest schematyczny do bólu, aż można pod nosem mruknąć – „już gdzieś to widziałem”. Nieco więcej można było oczekiwać po reżyserze D.J. Caruso - ostatnimi czasy wypuścił dwa solidne filmy: „Niepokój” i „Eagle Eye”. „Jestem numerem cztery” znacznie od nich odstaje.
Ziemia okazuje się azylem dla dziewiątki przybyszów z planety Lorien. Nie przybyli oni do naszego świata całkowicie sami. Ich tropem podążają Mogadorczycy, którzy pragną zniszczyć ocalałych, co otworzy im drogę do panowania na Ziemi, a raczej jej dewastacji. Jednym z uciekinierów jest John, którego poznajemy w momencie, kiedy numer trzy zostaje zamordowany. Dla młodzieńca oznacza to jedno - on jest następny w kolejce do likwidacji. Wraz ze swoim opiekunem i strażnikiem Henrim, przeprowadzają się do niepozornego miasteczka na prowincji. W nowym otoczeniu John dość szybko nawiązuje znajomość z klasowym popychadłem oraz dziewczyną zafascynowaną fotografią. Wtapianie się w tłum i unikanie rozgłosu nie idzie Johnowi najlepiej, a to za sprawą coraz częstych manifestacji jego nadprzyrodzonych zdolności.
W „Jestem numerem cztery” schemat goni schemat, nie trzeba być profetą, aby przewidzieć bieg wydarzeń. Całość oparto na trójkącie – miłość, moce, walka. Zabrakło elementu zaskoczenia mimo zaangażowania zapewne niemałych środków na efekty specjalne i widowiskową akcję, zilustrowaną solidnymi zdjęciami autorstwa Guillermo Navarro (etatowy współpracownik Guillermo Del Toro, odpowiedzialny również za zdjęcia do dwóch ostatnich części sagi „Zmierzch”). Otrzymujemy wtórny produkt z głównym bohaterem – dalekim kuzynem Supermana oraz pozostałymi charakterami, których we współczesnych produkcjach jest na pęczki (kosmiczni rozbitkowie aż nadto przypominają postaci z „Roswell”). W fabule pojawia się wiele znaków zapytania oraz luk dotyczących przede wszystkim miejsca pochodzenia obcych czy ich misji. Autorzy nie zaprzątają sobie tym głowy albo zostawiają furtkę do ewentualnych kontynuacji.
Zakończenie obrazu mocno sugeruje, że otrzymaliśmy przydługi prolog zapraszający nas do odwiedzenia świata kosmicznych wojowników. Na ile atrakcyjny, aby skusić potencjalnego widza do obejrzenia kontynuacji? O tym zadecydują sami odbiorcy.
Warto nadmienić, że aktorsko „Jestem numerem cztery” nie wypada tragicznie. Produkcja Michaela Baya to poligon, na którym obiecujący aktorzy mają zdobywać doświadczenie i szlifować swoje umiejętności. Alex Pettyfer uniósł ciężar swojej roli, dzielnie dotrzymując kroku bardziej znanemu Timothy’emu Olyphantowi. Jednak najsilniejsze w tej stawce są dwie kreacje kobiece. Sarah, grana przez Diannę Agron, znaną z nagradzanego serialu „Glee” oraz Australijka Teresa Palmer (ostatnio „Uczeń czarnoksiężnika”) – autorka najbardziej spektakularnego wejścia w filmie - od razu rzuca się w oczy. Obsada w części rekompensuje ewidentne płycizny scenariusza.
Krótko podsumowując, potencjał postaci i historii nie został w pełni wykorzystany. Otrzymaliśmy jedynie szkic, przymiarkę do sagi o kosmicznych herosach. Szkoda, tym bardziej, że walkom czy scenom akcji nie można zbyt wiele zarzucić. Twórcy „Tajemnic Smallville” wybrali sprawdzoną ścieżkę, serwując nam odgrzewane danie. A w dzisiejszym kinie nawarstwienie klisz prowadzi do jednego - szybkiego zapomnienia. „Jestem numerem cztery” znajduje się na tej samej pozycji co „Złoty kompas” czy „Ostatni władca wiatru” . Bez szans na kontynuację.
4/10
Korekta: Spider
Tytuł: "Jestem numerem cztery"
Reżyseria: D.J. Caruso
Scenariusz: Alfred Gough, Miles Millar, Marti Noxon
Na podstawie powieści Jamesa Freya i Jobiego Hughesa
Obsada:
- Alex Pettyfer
- Timothy Olyphant
- Dianna Agron
- Teresa Palmer
- Callan McAuliffe
- Jake Abel
- Kevin Durand
Muzyka: Trevor Rabin
Zdjęcia: Guillermo Navarro
Montaż: Jim Page, Vince Filippone
Kostiumy: Marie-Sylvie Deveau
Czas trwania: 105 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...