"Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów" sezon 1 część 1 - recenzja
Dodane: 12-12-2010 22:23 ()
„Belief is not a matter of choice but of conviction.”
(The Clone Wars, S01E02 - Rise of the Malevolence)
Wreszcie doczekaliśmy się wydania serialu animowanego "The Clone Wars" na DVD. Do tej pory serial można było oglądać na kanale Cartoon Network, więc nie wszyscy mieli okazję się z nim zapoznać. Teraz można nadrobić zaległości.
Jestem fanem „Gwiezdnych Wojen” od wielu lat. Pamiętam jeszcze emocje związane z oglądaniem w kinie VI epizodu w latach 80 ubiegłego wieku... Potem oglądałem wielokrotnie GW na kasetach VHS, wybrałem się na kinowe pokazy wersji specjalnej w 1997 roku i czekałem z niecierpliwością na premierę I epizodu w roku 1999. W międzyczasie grałem sporo w RPG Star Wars, w gry komputerowe osadzone w moim ulubionym uniwersum, przeczytałem też trylogię Zahna. Resztę publikacji spod znaku gwiezdnej sagi postanowiłem pominąć. Podobnie postąpiłem z animowanym serialem Tartakovsky'ego (2003-2005).
Nadszedł dzień premiery I epizodu i spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Podobnie było z kolejnymi częściami nowej trylogii. Nie będę się teraz pastwił nad nowymi epizodami, napiszę tylko, że starą trylogię oglądałem niezliczoną ilość razy, a nową widziałem dokładnie trzykrotnie (w tym raz podczas robienia pytań do konkursu na konwent). Kiedy więc pojawiła się wieść o kolejnym serialu animowanym, to nie spodziewałem się, że powstanie arcydzieło, nawet w starwarsowej skali. Wybrałem się jednak do kina na "The Clone Wars" (2008) i... moje (głównie pozytywne wrażenia) opisałem tutaj.
Serial nie zatarł wrażeń z kina, tylko je pogłębił. Oczywiście są one jak najbardziej pozytywne. Każdy odcinek serialu otwiera ten sam motyw muzyczny i niebieski napis z pouczającym przysłowiem, jakby żywcem pochodzącym z nauk Jedi. Potem mamy przypomnienie poprzedniego odcinka, w formie migawek z komentarzem narratora, przypominające wiadomości telewizyjne. A później jest już tylko akcja. Szybka, pełna zwrotów, wybuchów, blasterowych błysków, śmigających myśliwców i brzęczenia mieczy świetlnych. Siłą rzeczy dominującym tematem jest wojna, a serial jest skierowany głównie do męskiej części widowni (chociaż i panie znajdą coś dla siebie – w dalszych odcinkach jest sporo przygód Amidali).
Już w pierwszym odcinku możemy podziwiać mistrza Yodę, który niemal w pojedynkę wygrywa walkę z całym batalionem „blaszaków” podczas misji w systemie Toydaria. Miło popatrzeć na jednego z najsympatyczniejszych bohaterów gwiezdnej sagi w akcji, posłuchać jego zabawnych komentarzy oraz rozmów między żołnierzami i zobaczyć wściekłość na twarzy Asajj Ventress i hrabiego Dooku, kiedy ich kolejny misterny plan rozpada się w pył. Zazwyczaj identyfikuję się z postaciami pozytywnymi, ale jeśli miałby wybierać najlepszego złego w całym serialu, to będzie to zdecydowanie Ventress. Mroczna uczennica Dooku ma w sobie coś pociągającego... Będąc Jedi, chętnie zgłosiłbym się do przeciągnięcia jej na jasną stronę ;)
Kolejne odcinki, to trylogia Malevolence. Separatyści tworzą superbroń, która niszczy kolejne republikańskie statki i nie pozostawia żadnych śladów, poza złomem w przestrzeni. Podobny los spotkał mistrza Plo Koona, a Anakin i Ahsoka ruszają na (nieautoryzowany jak zwykle) ratunek. Cieszą drobne ukłony w stronę starej sagi – możemy podziwiać bombowce do złudzenia przypominające Y-wingi oraz usłyszeć nieśmiertelne „I have a bad feeling about it”. Przy okazji tych odcinków warto wspomnieć, że ich klimat jest mroczny – droidy dobijają żołnierzy Republiki nie okazując cienia litości. I to jest pokazane w całości, oczywiście bez krwi. Wielokrotnie zarzucano nowym produkcjom spod znaku Lucasfilm, że są tworzone dla dzieci. Serial jest opatrzony znaczkiem PG (oglądać w obecności rodziców), transmituje go kanał dla dzieci, a mimo to pokazuje śmierć dość drastycznie, jak na serial animowany oczywiście. W następnych odcinkach poznajemy kolejnych Jedi, którzy w filmach kinowych pojawiali się tylko na chwilkę, a w serialu mają swoje „pięć minut” i możemy ich bliżej poznać. Trochę dziwnie się ich ogląda mając w pamięci Rozkaz 66... Z drugiej strony ponurą atmosferę rozładowuje kpiący uśmieszek Obi-Wana i jego żarty oraz rozmowy między klonami.
Tu dochodzimy do jednego z niewielu minusów serialu – głupich dowcipów z udziałem droidów. Bojowe blaszaki separatystów są mało inteligentne i dość często pojawiają się sceny, które to manifestują. Może jest to śmieszne dla dzieci, i pewnie taki był zamiar twórców. Mnie te żarciki zupełnie nie bawią. Innym minusem, również na szczęście drobnym, są pewne niekonsekwencje wynikające z tworzenia „scenografii”. Czasami widać w jednym kadrze jakieś elementy, które potem znikają – ale to wyłapuje się tylko w czasie bardzo uważnego oglądania, często na stop-klatce, więc trudno o to mieć wielki żal do twórców.
Wspomniany wcześniej mroczny klimat pojawia się również w ostatnim odcinku na DVD, jednym z moich ulubionych. Stacja nasłuchowa Republiki w systemie Rishi. Nuda i rutynowa służba. Kilku żołnierzy-żółtodziobów pod wodzą doświadczonego sierżanta. Droidy, i to nie byle jakie, atakują posterunek i sytuacja staje się coraz mniej ciekawa. Zwycięstwo wymaga ostatecznego poświęcenia... To tylko animacja, a jednak smutek potrafi zaskrobać nieprzyjemnie w gardle. W tym epizodzie również znajdziemy sympatyczne nawiązanie do starej sagi – jeden z droidów rozmawia z klonami zupełnie jak Han Solo z imperialnym oficerem w bloku więziennym na Gwieździe Śmierci.
Warstwa wizualna i dźwiękowa pozostaje na tym samym poziomie, co w kinowym pierwowzorze serialu. Animowani bohaterowie mają lekko karykaturalne rysy, a ich fryzury składają się z jednego bloku, jak wyrzeźbione w piaskowcu. Mimo tych uproszczeń dysponują całkiem rozbudowaną mimiką (animowany Anakin jest nawet lepszy niż Hayden Christensen w filmowej trylogii). Udźwiękowienie jest, jak zawsze w produkcjach ze stajni Lucasa, idealne. Klimatyczna muzyka, z wplecionymi motywami Johna Williamsa z oryginalnej trylogii, znakomicie ubarwia widowisko. Oryginalne głosy bohaterów podłożone są rewelacyjnie, aż trudno uwierzyć, że jeden aktor podkłada głos pod kilka postaci. Miłym akcentem jest zatrudnienie Anthony’ego Danielsa (głos C-3PO), szkoda że nie udało się do tego namówić reszty aktorów.
A teraz przyszła pora na ocenę polskiego wydania. Na pierwszym krążku znajdziemy pięć odcinków serialu i... nic więcej. Przykra sprawa, bo dwuwarstwowa płyta DVD ma pojemność 8,5GB, a dane na krążku z serialem zajmują 5,7GB - zostało na niej prawie 3GB wolnego miejsca. Spokojnie można było zmieścić tam jeszcze 2 odcinki lub materiały dodatkowe, a tak płacimy 41 zł. za 1/5 pierwszego sezonu i chcąc skompletować całość będziemy musieli przygotować się na niemały wydatek. A w tej chwili nadawany jest już 3 sezon...
Do tego dochodzi słaba jakość tłumaczenia i błędy w napisach. Mam wrażenie, że tłumacz pracował bez scenariusza w formie pisemnej, ze słuchu i stąd często tekst napisów nijak ma się do wypowiadanych przez bohaterów kwestii. Zdarzają się nawet literówki – imię toydariańskiego króla pojawia się trzykrotnie i za każdym razem w innej pisowni. Polski dubbing jest jeszcze gorszy – jedynie Asajj Ventress i Dooku brzmią poprawnie, kwestie pozostałych bohaterów sprawiają wrażenie odczytywania z kartki przez znudzonego aktora, który wolałby już iść do domu. Jakby tego było jeszcze mało, to napisy polskie nie pokrywają się z dubbingiem.
Podsumowując – serial jest bardzo dobry i mówię to z całą odpowiedzialnością „oldschoolowego” fana świata Gwiezdnych wojen. Jeśli ktoś ten serial krytykuje bez oglądania, to szczerze zachęcam, aby się z nim zapoznał i dopiero wtedy wyraził swoje zdanie.
Tytuł: Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów, Sezon 1 część 1
- Wytwórnia: Warner Bros.
- Gatunek: animacja
- Kategoria filmu: animowany
- Rok produkcji: 2008
- Reżyser: różni
- Scenariusz: różni
- Muzyka: Kevin Kiner
- Wersja: 1 płytowa
- Wersje językowe filmu: angielska, rosyjska, węgierska, czeska, portugalska, polski dubbing
- Polska wersja językowa: polski dubbing
- Dźwięk wersji oryginalnej filmu: stereo
- Napisy: angielskie, hebrajskie, polskie, portugalskie, węgierskie, tureckie
- Format obrazu: Szerokoekranowy (16:9)
- Czas trwania: 108 minut
Dziękujemy Galapagos Films za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...