"Zanim odejdą wody" - recenzja
Dodane: 15-11-2010 16:53 ()
Rzadko zdarza mi się iść z bratem do kina, ale skoro stawia... Problem jest w tym, że jeśli stawia, to też wybiera - tym razem "Due Date", który w naszych kinach funkcjonuje jako "Zanim odejdą wody". Po raz kolejny pochylmy się nad geniuszem i kreatywnością tłumaczy tytułów amerykańskich filmów; dosłownie to "termin" (w domyśle - porodu). Nie brzmiałoby lepiej?
Nieważne. Ważne, że i tak chciałem go zobaczyć. A do tego nie muszę płacić. Film wydał mi się pokręcony po obejrzeniu zwiastuna przed inną produkcją, której teraz już nie pamiętam. Zaraz po jej zakończeniu padło, jak zwykle, "idziemy". Dawno nie widziałem dobrej, amerykańskiej komedii i, szczerze mówiąc, te dwa słowa przestały łączyć się w związek frazeologiczny w moim słowniku.
Scenariusz przedstawia się następująco. Architekt Peter Highman (Robert Downey Jr.) wybiera się samolotem na drugi koniec Stanów Zjednoczonych, do Los Angeles, aby uczestniczyć w narodzinach swojego pierworodnego. W skutek kilku nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, w które zamieszany jest Ethan Tremblay (Zach Galifianakis), Peter traci bagaż, zostaje aresztowany i objęty zakazem lotów. Próbując wynająć samochód znowu spotyka Ethana i jego białego buldoga Sonny'ego. Namolny pasażer proponuje mu podróż do LA samochodem - sam wybiera się do Hollywood, żeby spróbować szczęścia jako aktor.
Gra aktorska jest zdecydowanie najmocniejszą stroną "Due Date". Robert Downey Jr. udowadniał swój talent do kreacji komediowych kilka razy, z czego najlepsza to zdecydowanie rola Harry'ego Lockharta w "Kiss Kiss Bang Bang". Na uwagę jednak zasługuje Zach Galifianiakis, aktor u nas mało lub praktycznie w ogóle nieznany, chociaż grał w kilku większych produkcjach jak "Wszystko za życie" i "Kac Vegas" (tego samego reżysera). Grany przez niego Ethan to otyły, prostoduszny naiwniak, którego sposób bycia od samego początku wywołuje na twarzy uśmiech - kiczowate okulary, charakterystyczny sposób chodzenia (zadarta głowa, drobne kroczki) i zaśliniony buldog francuski na smyczy - postać do pokochania od pierwszego wejrzenia. Podczas podróży zadręcza Petera pytaniami i jest inicjatorem wszystkich nieszczęść. Film jest absurdalny, momentami nawet nierealistycznie efekciarski, co jest raczej typowe dla amerykańskiego kina. Z drugiej strony momentami jest też smutny i gorzki: przewijają się problemy amerykańskiego społeczeństwa jak rasizm, terroryzm czy wojna w Iraku, ale też te czysto ludzkie, występujące w każdej szerokości geograficznej.
Kilka słów o ścieżce dźwiękowej - miejscami jest dobrana świetnie, jak w scenie palenia "lekarstwa na jaskrę" (Pink Floyd - Hey You) albo podczas ujęć, jak z klasycznego filmu drogi (Cream - White Room); miejscami gorzej - czarne hip-hopowe kawałki, które nie dość, że nie pasują to potrafią nieźle drażnić, ale może dlatego, że po prostu nie jestem fanem takiej muzyki.
Jeśli ktoś zechce zabrać was do kina, możecie spokojnie wybrać się na "Zanim odejdą wody". Tym bardziej, jeśli nie płacicie. Chociaż z drugiej strony - nie żałowałbym pieniędzy za bilet.
Tytuł: "Zanim odejdą wody"
Reżyseria: Todd Phillips
Scenariusz: Alan R. Cohen, Alan Freedland, Adam Sztykiel, Todd Phillips
Obsada:
- Robert Downey Jr.
- Zach Galifianakis
- Jamie Foxx
- Michelle Monaghan
- Juliette Lewis
- Danny McBride
Muzyka: Christophe Beck
Zdjęcia: Lawrence Sher
Montaż: Debra Neil-Fisher
Czas trwania: 95 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...