"Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód-Zachód" - fragment
Dodane: 03-09-2010 14:35 ()
I będziesz murem
Zanim doszła na miejsce, wiedziała już, że nie będzie łatwo.
Wdowa po zielarzu czekała na nią przed domem. W rzadkie, siwe włosy wplotła czarne wstążki. Wiedziała.
W promieniu kilkunastu kroków stał tłumek ciekawskich. Stara Weira nie cieszyła się zbytnią sympatią. Uchodziła za wiedźmę i trucicielkę. Większość gapiów przyszła chłeptać jej ból. Kailean podeszła wprost do wdowy. Podała jej wodze.
— Przyprowadziłam go do domu, matko Weiro.
Czarne oczy patrzyły z ponurą zawziętością.
— Przyprowadziłaś? A mnie się zdaje, że mój Solwen leży gdzieś wśród traw z czarną strzałą w sercu, a kruki i wrony wydziobują mu oczy.
Kailean gwałtownie wciągnęła powietrze. Po chwili, zgodnie ze zwyczajem, powtórzyła:
— Przyprowadziłam go do domu. Poległ śmiercią wojownika.
Śmiech starej kobiety był straszny.
— Śmierć wojownika? Mnie nie oszukasz, dziewczyno. Ja wiem, jak było. Śniłam o tym. O burzy na stepie, nocy, wichrze i deszczu. O błyskawicach na niebie i na ziemi, szaleńczym pędzie przez morze traw. O rżeniu koni, świście strzał i szczęku ostrzy. Czułam jego strach, strach mojego małego syneczka, i czułam jego wstyd z powodu tego strachu. Czułam jego odwagę i głupią, szaleńczą nadzieję na życie.
Pojedyncza łza spłynęła po pomarszczonym policzku.
— Czułam strzałę, która trafiła go w pierś, wraz z nim spadłam z konia i skonałam tam, na stepie, w deszczu, błocie i bitewnej wrzawie.
Czarne oczy zapłonęły nienawiścią.
— Więc nie mów mi, że przyprowadziłaś go do domu! Zostawiłaś go tam, w błocie, ty i ten pomiot Przeklętych, Laskolnyk!
Kailean przymknęła oczy. Ten kamień był cięższy, niż myślała.
— Taki los — szepnęła.
— Los?! Los!! Jego los tkał Szary Wilk, odkąd Solwen przystał do waszego czaardanu. Ale i los Laskolnyka wkrótce się dopełni. Słyszysz? Dopełni się. Śmierć ku niemu idzie, śmierć w deszczu i burzy, i w świetle błyskawic. Śniłam o tym zeszłej nocy. Strzeż się, Kailean, bo i ciebie widziałam. Jechałaś na ogierze czarnym jak noc, a za tobą był ogień i dym. Szablę miałaś w ręku, zbroję z kości i piór, a na twarzy krew. I śpiewałaś, a słowa pieśni były czarnymi ptakami, które leciały ucztować na zmarłych. Strzeż się, Kailean.
Tłumek zaszemrał. Wiadomo było, że zielarka czasami wieszczyła. Kilka kobiet uczyniło znaki odpędzające zło. Kailean po raz trzeci wyciągnęła ku niej wodze.
— Przyprowadziłam go do domu. — To dziwne, ale głos jej nie drżał. — Przyjmiesz jego duszę, czy mam ją pognać w step?
Pomarszczona dłoń ujęła rzemień. I nagle z wdowy wyparowała cała surowość i gniew. Zachwiała się i gdyby nie wodze, upadłaby na ziemię.
— Witaj w domu — szepnęła ledwo słyszalnym głosem. — Witaj w domu, syneczku.
Odwróciła zlaną łzami twarz do dziewczyny.
— Dlaczego?! — Jej głos łamał się i drżał. — Dlaczego, Kailean? Dlaczego właśnie on?
Dlaczego nie kto inny? Dlaczego nie ja?
Wykrzyknęła to ostatnie pytanie prosto w niebo. Kailean ją objęła.
— Nie wiem, matko Weiro. Jestem tylko głupią dziewczyną. Niewiele wiem. Taki los.
Powoli starsza kobieta zaczęła się uspokajać.
— Los, powiadasz. Niech będzie, że los.
Niezręcznie wyswobodziła się z objęć.
— Dziękuję, że go przyprowadziłaś do domu, Kailean. Jego dusza jest wdzięczna — dodała tradycyjną formułkę.
Słysząc tętent kopyt, dziewczyna się odwróciła.
— Kailean! — Lea wyglądała, jakby właśnie kończyła dziesięciomilowy wyścig. — Wszyscy do Vendora. Błyskawice pod miastem!
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...