"Zaćmienie" - recenzja
Dodane: 05-07-2010 21:52 ()
Jeszcze dekadę temu filmowe sagi były tworzone w dwu-trzyletnich odstępach, aby podsycić i rozbudzić nadzieje miłośników na kontynuację. Dłuższe przerwy umożliwiały także drobiazgowe wykończenie dzieła. Obecnie trend ten uległ zaskakującej deformacji, powodując, że kinowe seriale niebawem nie będą się niczym różnić od telewizyjnych tasiemców.
Premierę drugiej i trzeciej części „Zmierzchu” dzieli okres raptem siedmiu miesięcy. Niedawno na DVD ukazał się „Księżyc w nowiu”, a „Zaćmienie” szturmem podbija kina. Podbija? Nie ma żadnych wątpliwości, że miałkie kino spod znaku tandetnego romansu dostarczy producentom krociowych zysków. Czy tak ma wyglądać nowa fala kina rozrywkowego?
Saga o zakazanej miłości bije rekordy popularności nie za sprawą błyskotliwego aktorstwa, głębokiego przesłania czy wybitnego scenariusza. Kościec fabularny opiera się na prostych założeniach znanych od zarania dziejów. Miłość aż po grób, honor, poświęcenie, walka oraz rywalizacja o kobietę. Tematy maglowane na wiele sposobów. Trójkąt miłosny działa jak lep na muchy, w pułapkę którego wpadają kolejni widzowie. Komercyjne kino oferuje ucieczkę pozwalającą przez moment zapomnieć o odcieniach szarości codziennej egzystencji. Któż nie chciałby przeżyć płomiennego romansu lub stoczyć zaciekły pojedynek? Szkoda tylko, że wzorcowi bohaterowie są płytcy, nieciekawi, a powtarzane przez nich bez przekonania banały powodują, że chce się jak najszybciej zmienić kanał, a w tym przypadku salę kinową.
„Zaćmienie” wyszło spod ręki utalentowanego reżysera, bowiem za takiego należy uznać Davida Slade’a - twórcę intrygującej „Pułapki” oraz krwawych „30 dni mroku”. Nic więc dziwnego, że autor postanowił rozruszać nieco stare gnaty wampirów i przewietrzyć wyliniałe futra wilkołaków. Gdyby jeszcze wyciął wszystkie ckliwe momenty, może osiągnąłby zamierzony sukces. W tyglu wzajemnych wyznań, kto kogo bardziej kocha, gubią się sami aktorzy. Nie potrafią przekonująco wyrazić emocji, aby zaabsorbować atencję widza.
Jakiekolwiek pole manewru zawęża niezmiernie skąpa ścieżka dialogowa, ograniczająca się do kwiecistych wypowiedzi, które ciężko przechodzą przez gardła aktorów, jakby właśnie cierpieli nieziemskie katusze. Chemii między nimi nie uświadczymy, a co najwyżej nieporadność i sztuczność. Wszystko rozegrane jest w szkolny, oczywisty sposób, bez grama zaskoczenia. Jest zwyczajnie nudno. Z kolei próby wprowadzenia odprężenia między napięte stosunki damsko-męskie kończą się zazwyczaj ubogim dowcipem o podtekście erotycznym. Kwestie w całym obrazie prezentują najniższy z możliwych poziomów, świadczą o braku inwencji scenarzystki, tudzież jej postrzeganiu widzów jako bezmózgich odbiorców.
Więcej dynamiki równa się więcej akcji - takie założenie przyświecało filmowi, w którym wszystko zmierza ku spektakularnej bitwie. Zanim jednak do niej dotrwamy możemy spokojnie się zdrzemnąć, nie tracąc nic z widowiska. Długo oczekiwana konfrontacja między siłami dobra, starającymi się uchronić Bellę, a watahą złych wampirów sprowadzona została do dalekiego tła problemów dorastającej nastolatki i dwóch samców niemrawo zabiegających o jej względy. Uczuciowe rozterki wspomnianej trójki niszczą cień szansy na mroczną, a przede wszystkim krwistą vendettę Victorii. Kolejnym niedopatrzeniem jest brak silnego antagonisty. Postaci nowonarodzonych wampirów istnieją w obrazie niczym oddzielny byt. Nikt nie zadał sobie trudu, aby nadać im wyrazistego charakteru zamiast standardowej powierzchowności. Stanowią jedynie mięso armatnie. W rezultacie finałowa batalia jest co najwyżej krótkim sparingiem, którego wynik z góry jest ustalony.
„Zaćmienie” jawi się jako bajka dla dużych dzieci o wyidealizowanych istotach, nie starzejących się i korzystających z życia pełną gębą. Rodzina Cullenów ma wszystko o co zabiega współczesny homo sapiens – piękno, potęgę, wieczne życie – bez skalpelów, operacji i wyrzeczeń. Czegoż potrzeba więcej, skoro potencjalny widz, atakowany na co dzień przez setki reklam i bzdur, pragnie oglądać olśniewających bohaterów, z którymi mógłby się utożsamiać. Niestety, ładnie oprawiona bajka przeraża pustą zawartością, a sceny akcji nie są w stanie zatuszować widocznych mankamentów.
Aktorstwo nie wybija się ponad przeciętność – dominuje serialowa miernota. Kristen Stewart stara się oddać wahania dziewczyny wkraczającej w dorosłe życie, mimo bardzo słabo zarysowanej roli. Natomiast Robert Pattinson korzystniej sprawdza się w scenach walki, kiedy nie musi prezentować twarzy męczennika. Z trio młodych aktorów najlepiej wypada Lautner, któremu gra przychodzi swobodnie. Na drugim planie rządzi bezapelacyjnie Billie Burke. Ojciec Belli posiada najlepsze kwestie i nadzwyczaj w świecie marnuje się w tej produkcji. Pozostali odtwórcy pomniejszych ról sprawiają wrażenie jakby na planie znaleźli się przypadkowo, co przejawia się brakiem nawet odrobiny zaangażowania (np. Bryce Dallas Howard).
Mimo przytoczonych wad „Zaćmienie” paradoksalnie jest bardziej strawne niż „Księżyc w nowiu”, co nie zmienia faktu, że to wciąż kiepski film, nieoferujący widzowi nic poza bezmyślną rozrywką, która szybko ulatuje z pamięci. Potworki fabularne pokroju sagi „Zmierzch” psują i tak nadwątlony wizerunek obecnego kina. Oby było ich coraz mniej.
3/10
Tytuł: "Zaćmienie"
Reżyser: David Slade
Scenarzysta: Melissa Rosenberg
Na podstawie powieści Stephenie Meyer "Zaćmienie"
Obsada:
- Robert Pattinson
- Kristen Stewart
- Taylor Lautner
- Peter Facinelli
- Jackson Rathbone
- Billy Burke
- Bryce Dallas Howard
- Dakota Fanning
- Anna Kendrick
- Daniel Cudmore
Muzyka: Howard Shore
Zdjęcia: Javier Aguirresarobe
Montaż: Art Jones
Kostiumy: Tish Monaghan
Dźwięk: James Kusan
Czas trwania: 124 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...