The Last Run - opowiadanie

Autor: Andrzej 'Ejdżej' Jakubiec Redaktor: jestem_wredna

Dodane: 29-11-2006 19:05 ()


Gęste strugi wody chłostały blaszane ściany magazynów skupionych na przedmieściach Denver Metroplex. Znad oddalonych o parę mil gór sunęły w stronę miasta chmury, strasząc przechodniów coraz wyraźniejszymi pomrukami burzy.

Odłamki żwiru wyprysnęły spod kół gwałtownie zawracającego, czarnego pontiaca. Silnik zawył przeciągle. Opony przez ułamki sekund boksowały się z sypką nawierzchnią, by po chwili dać pojazdowi niezbędną przyczepność. Naprzeciw nabierającego prędkości samochodu, w odległości kilkudziesięciu metrów, młody mężczyzna, słaniając się na nogach, próbował wycelować trzymany oburącz pistolet. Oddane na szybko strzały chybiły, krzesząc na karoserii jedynie krótkie snopy iskier. Będący na krawędzi świadomości umysł strzelca nie zarejestrował już uderzenia w maskę, ani ciężkiego upadku na ziemię. W gasnącym oku zdążył się odbić pierwszy piorun nadciągającej nawałnicy.

 

* * *

Douglas Bowman leżał w wymiętej pościeli, ciężko oddychając. Starając się wyrzucić z głowy resztki koszmaru, sięgnął po szklaneczkę whisky stojącą przy wezgłowiu i upił duży łyk. Usiadłszy na posłaniu przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie na niespokojnej tafli napoju. Kropla chłodnego potu spłynęła po pokrytym dwudniowym zarostem policzku i z cichym pluskiem wpadła do szklanki, tworząc na powierzchni płynu kilka koncentrycznych okręgów. Gdzieś w oddali ciemne niebo rozdarte zostało przez świetliste pęknięcie. Mężczyzna wzdrygnął się odruchowo. Z chwilowego odrętwienia wyrwał go dźwięk dzwonka przy wejściu. Narzuciwszy na siebie podkoszulek, rzucił okiem przez wizjer, po czym otworzył drzwi.

- Hej, hej, hej brachu! - krzyknął od progu wysoki, szczupły murzyn machając przed oczami wypchaną, brązową kopertą. Fluorescencyjne dredy wystawały spod obszernej jamajskiej czapki. - Spójrz no tutaj Doug, co też nam dziś przyniósł kot.

- Hej Jackie Jack. Cześć Mia.

Wchodząca tuż za rastafarianinem dziewczyna nie była typem piękności z wybiegów. Niewysoka, o wąskim kroju ust i niepełnych piersiach, mogła się jednak podobać. W jej płynnych ruchach było coś agresywnego. Douglas czasem zastanawiał się czy przydomek, który sobie zyskała na ulicy - ‘Kotka’ - nie powinien zostać zastąpiony przez inny - ‘Tygrysica’.

- Hej przystojniaku - rzuciła jakby od niechcenia, wieszając się szyi gospodarza i muskając jego usta w przelotnym pocałunku. - Nienajlepiej wyglądasz Doug. Wszystko w porządku?

- Tak. Wszystko ok - odparł na chwilę odwracając wzrok.

- Na pewno?

- Źle sypiam. Nic takiego. Co tam masz stary? - Bowman spojrzał w stronę drugiego gościa, uwalniając się z objęć dziewczyny. - Wypłata od skośnookich?

- Doookładnie. Równiutkie jedenaście kawałków. Tysiąc ekstra za "niezwykłą precyzję pracy" - zaśmiał się rastafarianin, starając się sparodiować dalekowschodni akcent.

- Do tego chyba jakiś korp o nas pytał - wtrąciła Mia. - Zdaje się, że to jakaś gruba ryba. Yamada czy Takada, nie pamiętam.

- Hej, Doug, masz tu jakiś browar? - zapytał Jackie Jack kierując się w stronę oddzielonej jedynie kontuarem, namiastki kuchni.

- Coś powinno być w lodówce.

- Chcesz żebym została na noc? - wyszeptała dziewczyna.

- Wtedy to ja na pewno nie usnę - zakpił Bowman.

- Może i nie, ale gwarantuje, że się troszeczkę rozluźnisz. - Zalotne spojrzenie spod długich rzęs było dostatecznie wymowne.

Douglasowi Bowmanowi nie było trzeba dwa razy powtarzać.

 

* * *

Zadymiona do granic możliwości knajpa „Murderers’ dive” na przedmieściach Arvady była najpowszedniejszym miejscem przesiadywania wszelkiego rodzaju typów spod ciemnej gwiazdy, prostytutek i streetrunnerów. Jednak ani Doug, ani Mia – jedni z najlepszych spośród tych ostatnich – nie mogli nazwać tego miejsca ulubionym. Niełatwo było im przyzwyczaić się do stawiania ich na równi ze zwykłymi mordercami i pospolitymi zbirami, których tanio można było wynająć stawiając kilka kolejek, i dorzucając parę marnych dolców. Praktycznie wszyscy runnerzy uwielbiali postrzegać swoją pracę w kategoriach sztuki. Tyle tylko, że nie wszystkich było stać na artystów, więc praca rzadko kiedy sama pukała do drzwi. Pokazywanie się w miejscach takich jak to dawało więc chociaż cień szansy na zdobycie jakiegokolwiek kontraktu. Jak zwykł mawiać Jackie Jack: ‘Kiedy wejdziesz między wrony...’.

Bowman siedział przy trzyosobowym stoliku popijając cienkie piwo. Od kilku dni robota w ogóle się nie kleiła. Poprzednia wypłata poszła w znacznej części na spłacenie długów, zostawiając bardzo niewiele na codzienne wydatki. Tak naprawdę to nieważne jak bardzo wolni strzelcy nienawidzili korporacyjnych żołnierzy to musieli przyznać jedno – stała wypłata była komfortem na jaki nie wszystkich było stać, podczas gdy życiem szafowano zawsze tak samo. Wkrótce zjawił się spodziewany gość.

- Hej, Doug! Dobre wieści. – Jack już od wejścia wydawał się być rozpromieniony. – Wygląda na to, że szczęście się do nas uśmiechnęło. Dzwonił do mnie kumpel jednego znajomka i powiedział, że jest robota. Ro-bo-ta, kapujesz?

- Kapuję. No i...

- Dobry wieczór panowie. Może macie ochotę na zabawę? – Bardzo młoda prostytutka, która przerwała rozmowę wyglądała najwyżej na piętnaście lat. W rzeczywistości mogła mieć mniej. Młodość zbyt łatwo było sprzedać.

- Właściwie to... – zmieszał się Bowman.

- Właściwie to spieprzaj mała. – Ktoś położył dłoń na ramieniu niepełnoletniej dziwki.

- Och, nie wiedziałam, że macie już... – zająknęła się w odpowiedzi.

- Powiedziałam spieprzaj! – wycedziła przez zęby Mia. Dziewczynka szybko się oddaliła, odprowadzana lodowatym wzrokiem streetrunnerki.

- Głupia cipa – skwitowała.

- Daj spokój – uspokajał Doug. – Taka młoda, pewnie nowa. - Więc lepiej niech się szybko uczy, bo jeszcze ktoś jej przypadkiem potnie tę jej śliczną buźkę.

- Mia Walsh, wejście smoka! Aaadzia! – wybuchnął śmiechem Jack, by już po chwili spoważnieć pod kolejnym chłodnym spojrzeniem kobiety. Ta część rozmowy była skończona. – No, więc jak już mówiłem...

 

* * *

- ...i powiedział dokładnie Douglas Bowman, i Mia Walsh? – dopytywał się, siedzący za kierownicą Doug.

- Tak właśnie powiedział, bracie - skwapliwie zapewniał Jack. - Powiedział też, że przekazano mu, że nikt inny się nie nada.

- A mówił co to za robota?

- Mówił, że chodzi o jakąś dostawę. Albo raczej transport. Jakiś gorący sprzęt. Pracodawcy płacą kilka kawałków, więc głupio było odmawiać. Na miejscu mamy się spotkać z niejakim Bobbym Woo. On daje towar i wieziemy go tam gdzie powie.

- Ok. Wygląda na to, że to tutaj. 2308 Browning Street.

Koła forda mustanga zachrobotały na żwirowej nawierzchni przed wielkim, blaszanym magazynem. Bowman podjechał na wprost wejścia i zgasił silnik. Wciąż zapalone światła z trudem przebijały się przez strugi deszczu. Przez lekko rozsunięte, dwuskrzydłowe wrota, stanowiące przynajmniej połowę przedniej ściany, dało się dostrzec palącego papierosa wartownika. Siedząca na miejscu pasażera Mia zmrużyła oczy.

- Facet przy wejściu ma X9 i jakieś kopyto pod kurtką. Na galeryjce na jedenastej stoi dwóch gości. Jeden ma zamontowany jakiś CKM. Kilku innych kręci się po magazynie. Prawie jak mała forteca - zaśmiała się pod nosem. - Hej, Doug, słuchasz mnie wogóle?

- Co...? - odparł wpatrzony w przestrzeń za oknem streetrunner. - Jasne, że tak. Widzicie tam?

Oświetlane rozproszonym światłem magazynowych halogenów, w półmroku, majaczyły niewyraźne kształty.

- Pontiaci. - rzucił z tylnego siedzenia Jack. - Z przodu to Hawkwing, model sprzed dwóch lat. Z tyłu nie widzę, ale chyba coś innego.

Douglas zmarszczył brwi, zamyślony. Powolnym ruchem wyciągnął z kabury pistolet, sprawdził magazynek i przeładował. Jego momentalny spokój oznaczał tylko jedno - pełną mobilizację. Przez kilka długich chwil koncentrował się, po czym podniósł głowę i spojrzał w stronę swojej partnerki.

- Słuchaj mała, zrobimy tak...

Kiedy skończył nakreślać plan, Jackiego Jacka przeszedł zimny dreszcz. W duchu podziękował Bogu, że runnerzy woleli załatwić to sami.

 

* * *

 

Ku zaskoczeniu obojga streetrunnerów to, co z zewnątrz wydawało się małą fortecą, od wewnątrz sprawiało dokładnie odwrotne wrażenie. Strażnik przy wejściu - niewysoki Chińczyk - tylko pobieżnie zlustrował obie wchodzące do wewnątrz postacie. Ledwie żarzący się niedopałek papierosa najwyraźniej przykleił mu się do ust, a właściciel zupełnie nie kwapił się z jego wyrzuceniem. Po prawej stronie hali, na stoliku z kawałków blachy i beczkek, grupka azjatów grała w karty, licytując nabojami z rozładowanych UZI. Stojący na galeryjce wartownicy zajęci byli chyba wszystkim, poza wartowaniem, nawet pomimo przybycia gości. Bowman przez chwilę zastanawiał się czy Ci ludzie wogóle zdaliby sobie sprawę z tego, że coś się dzieje.

- To ma być jakiś poważny gang? - rzucił zdziwionym półszeptem w kierunku partnerki.

Wyglądało na to, że dziewczyna podziela jego pogląd, bo jedynie wzruszyła ramionami. Chińczyk z papierosem poprowadził oboje w głąb hali. Oparta na metalowej konstrukcji, niewielka budowla z blachy falistej wtulona była w najdalszy kąt magazynu. Schodki, prowadzące do drzwi z napisem 'kierownik zmiany', poznaczone były rdzawymi zaciekami. Stopnie głośno skrzypiały pod każdym, nawet najmniejszym, naciskiem, a cała konstrukcja wyglądała jakby się miała zawalić. Sprawy przybierały coraz dziwniejszy obrót.

Stojące wewnątrz biura, kompletnie wytarte biurko idealnie wpasowywało się w otoczenie, siedząca za nim osoba nie pasowała doń jednak w ogóle. Młody azjata siedział, wygodnie rozparty na fotelu. Z niemądrym uśmieszkiem przyglądał się w nowoprzybyłym, znaczną część uwagi poświęcając dziewczynie. Jego czerwona marynarka dość mocno kontrastowała z surowym wystrojem wnętrza. Dwóch dalekowschodnich typów starało się groźnie wyglądać zza jego pleców. Mężczyzna za biurkiem odezwał się pierwszy.

- Jestem Bobby Woo. Zgaduje, że jesteście wynajętymi runnerami?

- W sumie to... ja jestem świętym Mikołajem, a to moja Śnieżynka - odparł Douglas bez cienia uśmiechu. - Szukamy fabryki prezentów.

- Cha, cha, cha. Cięty język panie Bowman - na twarzy azjaty nie znać było poruszenia. - Mamy tu jeden prezent. Chłopiec, który ma go dostać, na pewno się ucieszy.

Bobby Woo wskazał palcem plastikowy kontener stojący w rogu pomieszczenia. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zwykły pojemnik medyczny z wymalowanym na środku znakiem zagrożenia biologicznego.

- I wasze leniwe skrzaty nie mogły dostarczyć takiej przesyłki? - spytała Mia.

- Powiedzmy, że potrzebowały pomocy profesjonalisty - uśmiechnął się w odpowiedzi azjata. – Z resztą nie ma co narzekać, odbiorca towaru dobrze płaci. W grę wchodzi pięć tysięcy.

- Pięć? Słyszałem coś o sześciu - bez zająknięcia zełgał Bowman.

- To na pewno jakieś przejęzyczenie. Pięć i pół, połowa teraz.

- Sześć i całość po robocie.

- Hmm... Niech będzie. Lu Chen - zwrócił się Woo do jednego ze stojących za nim mężczyzn. - Weźcie kontener i wynieście go na zewnątrz.

Chińczyk, do którego kierowane były słowa, jedynie skinął głową. Kiedy sięgnął w stronę pojemnika, uwagę Douglasa przykuł wytatuowany na przegubie ochroniarza symbol. Dziwne wspomnienia uderzyły niczym trzask pioruna.

 

* * *

- Jestem Bobby Woo, a wy to...

- Nie ma sprawy panie Bowman, wszystko da się załatwić...

- Zwykła przesyłka...

- Lu Chen...

Czarny wąż owinięty wokół nadgarstka zamrugał i zaczął się leniwie wić. Ślepia gada błysnęły matowo. Ruchy obłego ciała mamiły i hipnotyzowały. Głowa stawała się ciężka, a świat zaczął obracać się w szaleńczym tempie. Blask oślepiał, a jednostajny ryk silnika wyrywał z otumanienia. Śmierdzący deszcz oblepiał całe, odrętwiałe i odmawiające posłuszeństwa ciało. Ostatni wysiłek spalił na panewce, kiedy na ślepo wycelowane strzały odbiły się iskrami na czarnej masce samochodu. Siedzący za kierownicą azjata skulił się w siedzeniu i z całych sił wdusił pedał gazu. Uderzenie bezwładnego ciała zostawiło na szybie pajęczynę pęknięć.

Pompowane do mózgu endorfiny zabiły cały ból.

Bez czucia - oboje - leżeli obok siebie.

Z rozbitego plastikowego kontenera wysypał się piasek.

 

* * *

- Doug?

Głos dziewczyny dotarł do niego jak zza ściany. Spojrzał na nią, wciąż oszołomiony napływającymi wizjami. Otępiałe zmysły szybko wracały do normalności.

- Plan B, mała - rzucił beznamiętnie.

Precyzyjny strzał, z błyskawicznie wyciągniętego pistoletu, pozbawił życia wciąż uśmiechniętego Bobbyego Woo. Z wyciągniętą przed siebie bronią Douglas rzucił się w tył, ciągnąc za sobą dziewczynę. Zanim którykolwiek z ochroniarzy zorientował się w sytuacji nieduży przedmiot wypadł z ręki runnerki, uderzył o ziemię i wtoczył się pod biurko. Odłamki szkła prysnęły na zewnątrz, gdy para najemników przebiła się przez jedyne, wychodzące na halę okno. Język ognia wystrzelił przez wybitą szybę, tuż nad ich głowami i niemal liznął ich twarze. Znajdujący się wewnątrz pojemnik medyczny pękł pod wpływem detonacji, a jego zawartość uderzyła o ścianę. Elektroniczny zegar zamocowany przy czarnej skrzyneczce zaczął odmierzać czas.

Bowman zamortyzował upadek lekko przekręcając ciało. Streetrunnerka upadła obok, tuż pod nogami osłupiałego strażnika. Niedopałek papierosa wypadł mu z ust, lecz nim zdążył upaść na ziemię mężczyzna otrzymał potężne kopnięcie w szczękę. Jego głowa odskoczyła z głuchym chrupnięciem, a bezwładne ciało osunęło się po poręczy schodów. Mia nienaturalnie wykręciła ciało, po czym wybiła się i wylądowała na ugiętych nogach. W tym samym momencie Douglas zerwał się z ziemi i zaczął biec w stronę jedynego wyjścia. Tuż za sobą słyszał wyraźne kroki swojej partnerki. Krótka seria z UZI zrykoszetowała gdzieś nad jego głową. Nie myśląc nawet o osłonie przed świszczącymi kulami wycelował w biegu w jeszcze niedawno uprawiających hazard napastników. Trzy krótkie, trzystrzałowe serie załatwiły sprawę. Streetrunner spiął mięśnie i nabrał jeszcze większego rozpędu. Będąc tuż pod galeryjką z zamontowanym CKMem rzucił się do przodu, jednocześnie odwracając ciało w locie. Przerażone twarze stojących na balkoniku strażników mówiły więcej, niż wiele. Wciąż będąc w powietrzu Bowman oddał dwa szybkie strzały, trzymając broń w jednej ręce. Jeden z trafionych wartowników przeleciał przez barierkę. W momencie, w którym Doug upadł plecami na ziemię magazynem targnęła potężna eksplozja. Mia przewróciła się, obalona falą uderzeniową. Budynek, z głośnym jękiem giętego metalu, zaczął przechylać się w jedną stronę. Chwilę później tylna część magazynu runęła na ziemię wyrzucając w powietrze tuman pyłu. Runnerka skoczyła na równe nogi, kilkoma susami starając się dopaść frontu. Nagła seria z CKMu zapełniła powietrze ołowianymi kulami. Wystrzeliwszy kilkadziesiąt pocisków, obsługujący karabin azjata stracił przytomność. Postępując kilka niepewnych kroków, Mia wpadła w ramiona partnera, po czym osunęła się na ziemię. Ktoś krzyczał, wołając jej imię, ale dźwięki docierały jak przez grubą zasłonę. Czas przestał mieć znaczenie. Kilka krwawych kropel upadło na żwir, momentalnie mieszając się z deszczem.

 

* * *

Stylowy mustang z zawrotną prędkością pędził po podmiejskiej autostradzie. Deszcz zelżał, ale koła wciąż rozpryskiwały na boki kałuże wody. Samochód wjechał na estakadę i nawet na chwilę nie zwalniając włączył się w regularny ruch miejski. Siedzący w fotelu pasażera Jackie Jack z trudem koncentrował się na rozmowie telefonicznej.

- Mam tu dwójkę... Tak... Oboje. Kobieta silnie krwawi, ma kilka ran postrzałowych, głównie w okolicach kręgosłupa. Puls... słabnący. Gdzie jesteśmy?... Zjechaliśmy właśnie z siedemdziesiątej i jedziemy w kierunku Lakewood. Będziemy za... góra za kilka minut. Tak... Dobra...

Rastafarianin wyłączył komórkę.

- Co to, kurwa, miało być Doug?! Właśnie rozwaliłeś członka Triady!

- Żartujesz sobie?! Ci goście nawet nie wiedzieli jak się porządnie strzela, a Ty mi mówisz o Triadzie?! Ktoś nas chciał wystawić do cholery!

Jakiś nieuważny kierowca chciał zmienić pas tuż przed wyprzedzającym go mustangiem, zorientował się jednak w porę i jedynie zahaczył pędzącego forda. Boczne lusterko samochodu stało się historią. Douglas wcisnął klakson.

- No, patrz co za kutas... Won z drogi!

W parę minut dotarli do neurokliniki. Z wewnątrz wypadło dwóch sanitariuszy, dyrygowanych przez lekarza. Bowman wyskoczył zza kierownicy, starając się pomóc przenieść dziewczynę na nosze. Półprzytomna Mia majaczyła w gorączce, przewracając oczami. Kilka chwil później Douglas biegł sterylnie czystym korytarzem w kierunku sali operacyjnej. Tuż przed dwuskrzydłowymi drzwiami z napisem ‘chirurgia’ zatrzymał go lekarz.

- Niestety, ale nie może pan dalej iść. Od tego momentu wszystkim się zajmiemy. Zaraz przyślę tu kogoś żeby panu to opatrzył.

Streetrunner ze zdziwieniem spojrzał na sporej wielkości dziurę w kombinezonie, na wysokości ramienia. Krew wokół rany zdążyła zakrzepnąć. Wyglądało na to, że kula nie przeszła na wylot. Mężczyzna stał przez dłuższy moment w osłupieniu.

Nie czuł żadnego bólu.

 

* * *

 

Bowman kręcił się nerwowo po poczekalni neurokliniki. Przewieszona przez temblak ręka ograniczała ruchy. Okazało się, że pocisk przeszedł gładko przez mięśnie i zatrzymał się na kości, naruszając jedynie jej zewnętrzną strukturę. Opatrunek był, zdaniem runnera, całkowicie zbędny. Rozparty na krześle Jack palił papierosa.

- Wyluzuj, bracie – rzucił, kiedy Douglas po raz kolejny spojrzał na elektroniczny zegar nad wejściem. – To twarda dziewczyna, a tu są nieźli doktorkowie. Dadzą rade.

- Ja mam wyluzować? A Ty jesteś taki spokojny, co? Ktoś nas chciał wystawić, kapujesz? Ja to wiem. Więc nie mów mi jaki mam być, ok?

- Ok., ok... Wydaje mi się po prostu, że za bardzo się przejmujesz. Nie popadaj w paranoję, chłopie. Posłuchaj...

Bowman nie wytrzymał i doskoczył do Murzyna. Obiema rękami złapał go za poły kurtki, poderwał i mocno przycisnął do ściany.

- Nie, to Ty mnie posłuchaj – zaczął. – Kolesie kazali nam transportować bombę. To miał być poważny gang, a zachowywali się jak banda lalusiów. Potem Ty mi mówisz, że to była Triada. Dlaczego mam z kolei ufać Tobie, co?! Może też jesteś podstawionym kapusiem...

- Heeeej, nie rozpędzaj się tak – z trudem wydusił rastafarianin. – Zwyczajnie przypomniałem sobie to i owo. Pech chciał, że odrobinę za późno, żeby wam to powiedzieć.

- Niezły zbieg okoliczności, prawda?

- Człowieku, czy Ty się w ogóle słyszysz? – poirytował się Jack. – Znamy się już ile... Trzy lata? Wykiwałem Cię kiedyś? Nie oddałem Ci jakiejś kasy? Odbiłem panienkę? Więc co Ty wyprawiasz do ciężkiej cholery?!

Runnerowi powoli przechodziła złość. Poluźnił uchwyt i odwrócił się na pięcie.

- Po prostu... – zająknął się. – Po prostu mam złe przeczucia.

Z oddziału chirurgii wyszedł lekarz. Rozglądnąwszy się po poczekalni, skierował się w stronę Bowmana.

- To panowie przywieźli postrzeloną dziewczynę? – zapytał.

- Tak, my. Co z nią?

- Cóż, jest w ciężkim stanie, ale udało się ją ustabilizować – wyjaśnił chirurg. - Wszystkie kule zostały usunięte z tkanek. Ma przestrzelone płuco, ale udało się zatamować krwotok wewnętrzny. Niestety jeden z pocisków najwyraźniej naruszył rdzeń kręgowy, chociaż jak narazie ciężko wyrokować czym to może skutkować. Efekty mogą być żadne lub też może grozić jej przynajmniej częściowy paraliż. To się okaże na dniach.

- Czy można ją... odwiedzić? Albo chociaż zobaczyć? – dopytywał się Douglas.

- Jest w nienajlepszej kondycji, śpi. Myślę, że należy jej się odpoczynek.

- Doktorze, nalegam.

Lekarz spojrzał na Jacka, który nieznacznie skinął głową. - W porządku – powiedział. – Proszę za mną.

Salka bez okien była znacznie oddalona od oddziału chirurgicznego. Przeszklony front dawał widok na leżącą na łóżku dziewczynę, podłączoną do niezliczonej ilości rurek i przewodów. Kiedy Bowman wszedł do środka automatyczne drzwi zamknęły się za nim z cichym syknięciem. W środku dało się słyszeć jednostajne buczenie wentylacji. Usiadł na stołku obok posłania, delikatnie ujmując kobiecą dłoń. Przez długą chwilę nie podnosił głowy, zamyślony. Kiedy w końcu zdecydował się wyprostować, świat zawirował. Nieco chwiejnie podniósł się z siedzenia i nachyliwszy się nad runnerką pocałował jej czoło. Podszedł do wyjścia chcąc znaleźć się już na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Drzwi ani drgnęły. Doug podniósł głowę i zamachał kilka razy tuż przed czujnikiem ruchu. Nie widząc efektu, uderzył kilka razy dłonią w szybę.

- Halo?! Halo, jest tu ktoś?

Korytarz na zewnątrz był całkowicie pusty. Tylko w oddali przemknęła jakaś ciemna sylwetka. Doug przejechał palcami po framudze, starając się znaleźć jakiś panel. Futryna była gładka. Zacisnąwszy pięść zaczął walić w szybę. W ciemnym korytarzu pojawiły się cztery osoby. Idący na czele Jackie Jack trzymał w ręku pistolet. Kiedy grupa stanęła naprzeciwko drzwi Bowman miał możliwość obejrzenia wszystkich dokładniej. Twarze trójki postaci stojących za rastafarianinem nic mu nie mówiły. Wszyscy trzymali w rękach długą broń.

- Odsuń się od drzwi, Doug – powiedział ze spokojem Murzyn.

- Jack? O co tu chodzi, Jack?! Otwórz te cholerne drzwi!

- Powiedziałem: odsuń się. A nie stanie Ci się krzywda.

- Krzywda? Co Ty chrzanisz? - Kropla potu spłynęła mu po karku. Nagle, elementy układanki zaczęły łączyć się w całość. - To Ty! Ty skurwysynu!

Jackie Jack ze stoickim spokojem patrzył na wściekającego się runnera. Bowman porwał stojące obok łóżka siedzisko i z całych sił rzucił nim w szybę. Stołek odbił się od niej, nie robiąc żadnych szkód.

- To nic nie da, jest pancerna – głośno rzucił rastaman.

Douglas czuł jak uginają się pod nim nogi. Brakowało mu powietrza. Postąpił kilka kroków w tył, po czym rzucił się do przodu i z całym impetem uderzył barkiem w przeszklone drzwi. Szklana tafla nie wytrzymała próby, a na jej powierzchni pojawiła się pajęczynka pęknięć. Żołnierze po drugiej stronie momentalnie wycelowali broń. Bowman znów cofnął się o parę metrów, z triumfalnym uśmiechem na twarzy. Kiedy chciał nabrać rozpędu, nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Przytrzymując się łóżka osunął się na ziemię.

- Nic nie rozumiesz, Doug. Wciąż nic nie rozumiesz – mówił do niego Jack.

Ostatnie słowa nie dotarły już do nieprzytomnego runnera.

 

* * *

 

Zbudził go pulsujący ból głowy i świdrujący w nosie zapach chemikaliów. Odruchowo chciał zasłonić oczy przed jaskrawym światłem padającym gdzieś z góry. Skórzany pas skutecznie mu to uniemożliwił. Otrzeźwiał błyskawicznie. Leżał na metalowym, podobnym do operacyjnego, stole, z obiema rękami i nogami przypiętymi do blatu. Różnokolorowe kable poprzyklejane były na całym jego ciele. Tuż po lewej posiwiały azjata w kitlu oglądał i zapisywał wyniki testów, przewijające się po ekranie LCD. Kiedy Doug przekręcił głowę mężczyzna zwrócił na niego swoją uwagę.

- Proszę, śpiący książę się obudził – powiedział z japońskim akcentem. - I to szybciej niż się spodziewaliśmy. Bardzo dobrze.

Naukowiec wcisnął guzik na pulpicie i blat zaczął przybierać pozycję pionową. Dopiero teraz Bowman miał możliwość uważniej rozglądnąć się po pomieszczeniu. Sądząc po ilości sprzętów badawczych, znajdował się w laboratorium. Tu i ówdzie kręcili się pracownicy naukowi, pochłonięci swoją pracą. Przeciwległa ściana cała zastawiona była szklanymi klatkami, wewnątrz których nerwowo kręciły się zwierzęta. Japończyk stanął naprzeciwko Douglasa, obie ręce chowając w kieszeniach kitla.

- Wypadałoby się przedstawić, prawda? – zaczął. – Nazywam się Kazuya Takada i jestem głową Departamentu Naukowego korporacji Gigatech.

- Gigatech? – powiedział runner. – Czego militarna korporacja może ode mnie chcieć?

- Wbrew pozorom niezwykle dużo panie Bowman, a może powinienem powiedzieć... Nie, nie... Może zacznę od początku, co? Widzisz, na poczatku tego wieku po konflikcie Euroazjatyckim, o którym każde niemal dziecko uczyło się w szkole, zaszła potrzeba wynalezienia nowej broni. Pistolety, granaty i karabiny były, i są bardzo skuteczne, ale bez czynnika ludzkiego stają się jedynie bezużytecznymi zabawkami. Ktoś wpadł więc na pomysł żeby zamiast udoskonalać broń, udoskonalić ów niedoskonały czynnik. W 2013 rozpoczęto badania nad możliwymi modyfikacjami ludzkiego kodu genetycznego, genomu. Okazało się, że jest to bardzo wdzięczny i plastyczny materiał, który pozwala dokonywać cudów na niemal boską skalę. Tutaj zaczyna się Twoja historia.

Japończyk wziął ze stojącego obok biurka gruby plik papierów i zaczął czytać.

- Projekt 1507 Alfa. Douglas Bowman. Urodzony 26 czerwca 2014 roku. Anonimowa matka zapłodniona in vitro. Pobrano próbkę kodu genetycznego w celu dalszych badań. – Mężczyzna przewrócił kilka kartek, po czym czytał dalej. – Projekt 1507 Beta. Douglas Bowman. Urodzony 31 stycznia 2016 roku. Anonimowa matka zapłodniona in vitro. Zaaplikowane modyfikacje A, C, D przyjęte zostały prawidłowo. Modyfikacja B odrzucona. Skutek: trwała ślepota. Pobrano próbkę kodu genetycznego w celu dalszych badań. I tak dalej. Rozumiesz? Jesteś ósmym z kolei. Projekt 1507 Theta. Trzeci „prototyp uliczny”.

Doug z przerażeniem słuchał wszystkich rewelacji.

- Sugerujesz, że jestem częścią eksperymentu? – zapytał. – To szaleństwo!

- Nie do końca przyjacielu. Nie jesteś częścią eksperymentu. Ty JESTEŚ eksperymentem. Hybrydą kodu genetycznego ludzkiego i zwierzęcego. Czymś w rodzaju mutanta. Wzmocniony układ kostny, stalowe ścięgna, zwiększona percepcja, błyskawiczny refleks, kilka dodatkowych mięśni tu i tam, zwiększona pojemność płuc poprawiająca ogólną wydolność, wydzielony system neuralny pozwalający na świadomą izolację bólu. Wszystko to stworzone w kontrolowanych warunkach eksperymentalnych.

- Więc mówisz mi, że wszystko, co do tej pory przeżyłem to...

- Eksperyment. Widzisz, jesteś pierwszym prototypem, który przeżył cykl testowy. Pomyślałem, że zasługujesz na parę wyjaśnień. – Mężczyzna na chwilę zawiesił głos, odchrząknął, po czym kontynuował. – Ostatnie trzy inkarnacje Projektu 1507 zostały „wypuszczone“ na ulicę. Zaaplikowano im fałszywe wspomnienia z dzieciństwa i młodości, po czym wtłoczono ich w rolę streetrunnerów. Wiedziałeś, że pewne umiejętności można determinować poprzez odpowiednie modyfikacje kodu? Nie, oczywiście, że nie wiedziałeś...

Japończyka najwyraźniej rozbawił żart, bo roześmiał się na głos. Widząc jednak konsternację na twarzy swojego rozmówcy, spoważniał.

- ...ale jak już mówiłem. Wyobraź sobie, że pierwsza inkarnacja została zastrzelona przez dwunastolatka przez jakieś marne dwadzieścia dolców. Projekt 1507 Eta i Projekt 1012 Eta, czyli Twój poprzednik, i poprzedniczka osoby, którą bliżej znasz jako Mia Walsh radzili sobie znacznie lepiej, ale jak się okazało nie dość dobrze, aby przejść ostatni test.

Bobby Woo, podstawiony przez nas człowiek, miał ich zwabić w pułapkę. I zwabił. Oboje zginęli z ręki żołnierzy-amatorów. Szefostwo było niezadowolone. Dali departamentowi ostatnią szansę. Tym razem Bobby Woo i jego gang mieli wyglądać na nieszkodliwych, żeby nie wzbudzać niepotrzebnej agresji. Bomba w kontenerze, który mieliście otrzymać była przeznaczona dla was. Powinniście byli ją odkryć i rozbroić. Resztę już znasz. Wydaje się, że zawiniła osoba odpowiedzialna za projekcję doświadczeń. Zwiększona aktywność Twojego mózgu wskazywała na obecność obcych wspomnień. Nie martw się, odpowiednia osoba już została zwolniona.

Azjata po raz kolejny roześmiał się z kiepskiego dowcipu. W Bowmanie zaczęła narastać złość. Wszystkie te informacje były jak uderzenie młota pneumatycznego prosto w głowę. Ilość pytań zaczęła narastać w lawinowym tempie.

- Gdzie jest Mia? Co jej zrobiliście? – zapytał.

- Podejrzewam, że Twoja przyjaciółka jest teraz operowana. Doświadczenia z tej inkarnacji zostaną przeniesione i wykorzystane w jej następnym, finalnym modelu. Ty też niedługo trafisz na stół, w tym momencie to kwestia kilkunastu minut.

- To wszystko niemożliwe! Nie mogę w to uwierzyć! – krzyknął Douglas.

- Ale to wszystko prawda – uśmiechnął się w odpowiedzi Takada.

Bowman zaczął rozpaczliwie szarpać się w pasach. Wytężył mięśnie starając się poluzować klamry. Japończyk przyglądał się temu ze stoickim spokojem.

- To nic nie da – powiedział.

- Już to gdzieś słyszałem... – zripostował Doug z szyderczym uśmiechem.

Nagle jeden z pasów puścił, a dłoń streetrunnera błyskawicznie wystrzeliła do przodu, zaciskając się na szyi naukowca w stalowym uścisku. Kilku innych pracowników naukowych rzuciło się azjacie na pomoc. Nim jednak zdążyli cokolwiek zrobić, twarz japończyka spurpurowiała. Ktoś wyciągnął strzykawkę z zielonkawą cieczą i wbił igłę w ramię Bowmana. Zaaplikowany specyfik zadziałał momentalnie. Douglas wypuścił swoją ofiarę, a jego głowa zwiesiła się na piersi. Mimo tego Kazuya Takada nie żył.

 

* * *

 

Dwa piętra wyżej, siedzący na wózku inwalidzkim posiwiały japończyk obserwował całe zajście na podłączonych do kamer monitorach. Po chwili odwrócił się w stronę komputera.

Takada Kazuya, 1:37PM GMT-6:00, 25 wrzesień 2067

„Eksperyment zakończony sukcesem. Wprowadzić ostateczne modyfikacje i rozpocząć masowy proces produkcyjny”

Nacisnął ENTER, by potwierdzić.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...