Katatonia - relacja z koncertu
Dodane: 04-05-2010 18:57 ()
W dniu 31 marca 2010 roku odbył się w Krakowie koncert szwedzkiej Katatonii. Zapraszamy do przeczytania relacji z tego wydarzenia.
Korekta: Levir
Katatonia, Swallow the Sun, Long Distance Calling
31 marca 2010, Klub Rotunda, Kraków
Szwedzkiej Katatonii chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Zespół znany jest w naszym kraju od lat, choćby za sprawą takich płyt jak Discouraged Ones czy Great Cold Distance. Podbili serca fanów mrocznym, melancholijnym brzmieniem, idealnie pasującym do depresyjnych tekstów. Kolejnym tego przykładem jest najnowsza płyta Szwedów pt. Night is the New Day, z promocją której wiąże się europejska trasa grupy obejmująca również Warszawę i Kraków. W moim przypadku było to pierwsze spotkanie z tą muzyką na żywo – o ile Katatonii słucham od dobrych kilku lat, nigdy nie miałam szczęścia do koncertów grupy. Tym razem się udało. Kiedy nadszedł odpowiedni moment, pojechałam do Krakowa, drżącymi dłońmi wyjęłam ukryty w czeluściach kieszeni bilet, i spragniona wrażeń ustawiłam się pod sceną. Nie ukrywam, miałam spore oczekiwania co do tego koncertu. Co mnie zachwyciło, czego mi zabrakło, że nie mogłam powiedzieć o tym koncercie „najlepszy w moim życiu” - o tym w dalszej części relacji.
Jak przystało na prawdziwą gwiazdę Katatonia zadbała o to, żeby u jej boku zagrali również najlepsi. Pierwszym z nich okazał się niemiecki Long Distance Calling. Aż do końca dokonania tego zespołu były dla mnie owiane tajemnicą, tylko nazwa obiła mi się gdzieś o uszy. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że żałuję. Muzycy grupy bowiem zafundowali publiczności emocjonujący popis instrumentalny w post-rockowym klimacie. Świeży i energetyczny, chwilami kojarzący się z twórczością takich zespołów jak Isis, tudzież Tides From Nebula. Obiecujący wstęp, na tle którego wybijają się pochodzące z Avoid the Light : Black Paper Planes i I Know You, Stanley Milgram!. Dodatkowym plusem był kontakt z publicznością – okazało się, że muzycy całkiem dobrze mówią po polsku, co tym bardziej wzbudziło aplauz rozgrzanej do czerwoności publiczności. Szkoda tylko, że wszystko zamknęło się w dwóch kwadransach.Na drugi z supportów Katatonia wybrała fińską grupę Swallow the Sun. Już wcześniej zetknęłam się z muzyką tej doommetalowej kapeli za sprawą płyty Hope, która wywarła na mnie pozytywne wrażenie, więc ucieszyłam się, że będę mogła ich posłuchać na żywo. Nadziei tych nie zawiedli. Z całej trójki to właśnie Finowie okazali się najjaśniejszą gwiazdą tego wieczoru. Już piszę, dlaczego. W dużej mierze zadecydował o tym dobór repertuaru, obfitujący głównie w utwory z najnowszego albumu pt. New Moon (These Woods Breathe Evil, Falling World, Sleepless Swans, New Moon), ale i te starsze (These Hours of Despair, Don't Fall Asleep, Plague of Butterflies i wieńczący show Swallow), na bazie których udało się stworzyć grupie posępny, tajemniczy nastrój. Jakby ktoś nagle otworzył furtkę cmentarną i tym samym wpuścił wszystkie szelesty i drżenia pochodzące stamtąd, łącznie z podmuchami wiatru. Te wrażenia potęgowały ustawione na scenie lampki, które kojarzyły mi się ze zniczami ustawionymi na grobach. Niemniej ciekawie wypadł wokalista grupy, Mikko Katamaki, który w zależności od nastroju piosenki, potrafił zachwycić tak samo growlem, jak i czystym wokalem. A wszystko to okraszone odpowiednią dozą przygnębiających melodii, które aż chwytają za serce. Momentami ubolewałam, że to nie oni byli główną gwiazdą tego wieczoru. Niewątpliwie swoim występem zasłużyli sobie na to miano.
W końcu tuż przed godziną 22 na scenie zabrzmiały pierwsze nuty Forsaker, a chwilę później pojawił się na scenie charyzmatyczny Jonas Renkse. Nie było to jednak udane wejście – w początkowych kawałkach głos wokalisty brzmiał za cicho, zresztą do końca koncertu trudno było uznać go za krystaliczny. Czego żałuję, bo zawsze uważałam Jonasa za jednego z najbardziej oryginalnych piosenkarzy na scenie metalowej. To po pierwsze. Po drugie, strasznie zirytowały mnie gitarowe popisy panów Sandina i Erikssona, zastępców braci Norrman. Niby miały urozmaicać koncert, a w rzeczywistości powodowały niemiłosierny chaos, efekt „zlewania” i hałas zagłuszający wokal, które ostatecznie przysłoniły plusy tego występu. Innym, nieco mniejszym mankamentem, był repertuar. Co prawda nastawiałam się na większość utworów z nowej płyty, za którą średnio przepadam, ale nie ukrywam, że zabrakło mi wielu ulubionych, starszych utworów. Zwłaszcza tych z Discouraged Ones (dobrze, że chociaż Saw You Drown zagrali), a także wspaniałych Tonight's Music lub Soil's Song. Playlista wyglądała dokładnie tak : Forsaker, Liberation, My Twin, Onward Into Battle, Complicity, The Longest Year, Omerta, Teargas, Saw You Drown, Idle Blood, Ghost of the Sun, Evidence, Rusted, Day and Then Shade, July, For My Demons, Dispossession i Leaders. Oczywiście wśród nich znalazły się perełki, jak np. niezapomniane My Twin, Saw You Drown czy The Longest Year”, dla których wysłuchania warto było przybyć. Całość ratował sam Jonas, którego głos może nie brzmiał tak pięknie, jak na płytach, ale nie można mu było odmówić tego „czegoś”. Każdy jego odruch, żywiołowość i wczucie się samym sobą w utwór – to wszystko było godne podziwu. Gdyby tylko takich plusów można by wymienić więcej...
A prawda jest taka, że na tym muszę zakończyć. O ile bardzo podobały mi się występy wykonawców, którzy poprzedzali wejście gwiazdy wieczoru, nie mogę tego samego powiedzieć o niej samej. Spodziewałam się czegoś więcej, wierzyłam w sceniczny potencjał Szwedów. A tylko w nielicznych momentach mogłam się o nim przekonać. Nie, nie żałuję tego wieczoru. Katatonia nie przyjeżdża do nas co chwilę. Czy jednak z wyjątkowymi koncertami – nie do końca mogę być tego pewna. Mam zbyt duże „ale” co do minionego, pierwszego w moim życiu. Nie pozostaje mi nic innego, jak poczekać do następnego koncertu Katatonii w Polsce. Na który wybiorę się na pewno, chociażby z czystej ciekawości.
Specjalne podziękowania dla Katarzyny Dybały za cenne uwagi i towarzystwo.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...