Oscarowi faworyci: "Avatar" Jamesa Camerona
Dodane: 05-03-2010 20:34 ()
Wybierając się na seans najnowszego filmu Jamesa Camerona bardziej kierował mną wpływ hurraoptymistycznych relacji znajomych aniżeli dorobek artystyczny (a ten prezentuje się naprawdę dobrze, m.in. „Aliens”, „Titanic”, „Głębia” oraz dwie części „Terminatora”) reżysera. „Avatar” i wszystko co z nim związane stało się ostatnio „cool”. Mą ciekawość podsycały także wyniki finansowe. Proste pytanie: czy film, który w miesiąc po premierze zarobił ponad 2 mld dolarów to dzieło, czy „opium dla mas”, tzw. maszynka do zarabiania pieniędzy i nic więcej? Koniec z filozoficznymi rozterkami, czas przejść do rzeczy.
O co u licha w tym wszystkim chodzi? Na początku dowiadujemy się, iż główny bohater - Jack Sully, niepełnosprawny weteran wojenny (misje w Wenezueli etc.) wyrusza na planetę o nazwie Pandora, aby dokończyć misję rozpoczętą przez zmarłego brata (geniusza naukowego). Nie chcąc marnować pieniędzy (wszędzie ten kryzys…) zostaje mu przydzielony tytułowy avatar. Ma pomóc ludziom tam przebywającym porozumieć się z Na’vi - wysokimi, niebieskimi stworzeniami zamieszkującymi obcy ląd. Jak to zwykle bywa chodzi tak naprawdę o ogromne zyski. Stając się jednym z Na’vi, Jack odmieni losy obu ras… Tyle fabuły, a jak wygląda reszta? Nie da ci tego ojciec, nie da ci tego matka, co może dać Ci… technologia 3D. Weźmy się za to, za co „Avatar” ceniony jest najbardziej. Powiem wam tyle, jeśli wybieracie się na film Camerona, to jedyną opcją jest wersja 3D, seans „zwyczajny” będzie tylko stratą czasu i pieniędzy. Dopieszczony w każdym aspekcie trzeci wymiar pozwala nie tylko zobaczyć, ale wręcz poczuć Pandorę ze wszystkimi jej smaczkami. Ten świat naprawdę żyje! Cameron stworzył obszar na miarę tolkienowskiego Śródziemia, z własną kulturą, fauną i florą, w której można się zakochać. Wraz z upływającymi minutami stajemy się integralną częścią tego samoistnego bytu, odgrodzeni ‘jedynie’ ekranem kina. Pół miliarda dolarów włożonych w produkcję zostaje w zupełności usprawiedliwione. Myślałem, że po eksploracji terenu Pandory nic mnie już nie zaskoczy… Myliłem się. Sceny bitew, zarówno powietrznych, jak i lądowych wgniatają w fotel. Eksplozje, efekty świetlne, widowiskowe sceny bezpośrednich starć, to zapiera dech w piersiach.
Czytałem, że James Cameron stworzyłby „Avatara” dużo wcześniej, ale przeszkodą były nienaturalne oczy bohaterów tworzonych w technologii 3D. Mówi się, że oczy są „zwierciadłem duszy” i to stwierdzenie sprawdza się w życiu codziennym. Spojrzenie Na’vi jest tak rzeczywiste, bliskie ludzkiemu, że aż można zadać sobie pytanie, czy aby te istoty nie istnieją naprawdę?
Sentencja Napoleona: „Ludzie na wojnie są niczym, jeden człowiek jest wszystkim” doskonale oddaje charakter starcia finałowego (a kogo z kim to musicie sami zobaczyć). Walka toczy się tak naprawdę między dowódcami, reszta to tylko tło w obliczu krwawej zawieruchy.
Co do obsady filmu, to jest ona niezwykle ‘mocna’. Reżyser zatrudnił zarówno starych wyjadaczy (Sigourney Weaver) jak i obiecujące osobowości, ale już rozpoznawalne (m.in. Sam Worthington, Michelle Rodriguez, Giovanni Ribisi). Worthington po dość przeciętnym „Terminatorze: Ocalenie” prezentuje się z dobrej strony. Wykrzesał z postaci byłego marine tyle ile się dało, nie przejaskrawił roli, był w pełni naturalny. Obserwując Weaver nie mogłem odgonić skojarzeń o Ripley z „Obcego”, ale jest to zaleta w moim odczuciu.
Jeszcze parę słów odnośnie tła muzycznego. Wkomponowuje się idealnie w nastrój filmu. Momentami ‘lekka’, momentami epicka, a gdy trzeba jest żwawa. Trudno skupić się na ścieżce dźwiękowej, gdy na ekranie tyle barw i mnóstwo zwrotów akcji. Uwieńczenie stanowi przepiękna piosenka Leony Lewis, jest jakby kwintesencją „Avatara”,
Czas wspomnieć o minusach, bo i takowe występują. Drażniły mnie pewne uproszczenia fabularne zastosowane przez Camerona na zasadzie „walka dobra ze złem, a w tle ponadczasowa miłość”. Zbyt dużą uwagę przywiązano do miłości, poboczne wątki odstawiając na bok, przez co znacząca jest liczba niedopowiedzeń (chyba, że miał być to taki zabieg artystyczny). I tu wychodzi drugi mankament, a mianowicie ewidentne dążenie do nie rozwijania niektórych wątków na rzecz sequela. Jestem zwolennikiem teorii „pierwsze najlepsze”, dlatego wolałbym mieć film dłuższy z większą ilością objaśnień niż czekać w obawie, czy aby kolejna część będzie tak samo dobra jak ‘jedynka’.
Najnowsze „dziecko” Camerona otwiera nowy rozdział w dziejach kinematografii. Piekielnie drogi, ale w pełni dopracowany majstersztyk. Denerwujące ‘parcie’ na kolejne części może Pandorze zaszkodzić w przyszłości. Koniec i bomba, kto nie oglądał, ten trąba.
Tytuł: "Avatar"
Reżyseria: James Cameron
Scenariusz: James Cameron
Obsada:
- Sam Worthington
- Zoë Saldana
- Sigourney Weaver
- Stephen Lang
- Michelle Rodriguez
- Giovanni Ribisi
- Joel Moore
- CCH Pounder
- Wes Studi
- Laz Alonso
Muzyka: James Horner
Zdjęcia: Mauro Fiore
Montaż: Stephen E. Rivkin, John Refoua
Kostiumy: Deborah Lynn Scott, Mayes C. Rubeo
Czas trwania: 160 minut
Zobacz także pozostałe recenzje Avatara:
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...