"The Witch Hunters Handbook" - recenzja

Autor: Jordi Redaktor: Arathi

Dodane: 04-02-2010 17:25 ()


{obrazek http://img686.imageshack.us/img686/6144/witchhuntershandbook.jpg}

Młody mężczyzna szedł przez ciemny korytarz trzymając w ręku słabo żarzącą się pochodnię. Echo niosło dźwięki spadających kropel z przeciekającego sufitu, a wszechobecna wilgoć połączona z rozrywającym nozdrza smrodem, nie pozwalała skupić się na żadnej rzeczy przez dłuższą chwilę. Podłoże kleiło się zostawiając na podeszwach z każdym krokiem nową warstwę brudu przylegającą do butów. Masywne kamienie na ścianach i ciasne portale w przejściach napawały klaustrofobiczną odrazą. Nie spodziewał się, że podziemia będą aż tak rozległe i pokrętne. Błądził już po nich sporo ponad godzinę i z każdą chwilą otoczenie coraz bardziej go przytłaczało. Przynajmniej wiedział, że podąża w dobrym kierunku. Co do tego był całkowicie pewien.  

Podręcznik autorstwa Kaspera von Libenstein’a dobrze opisywał takie miejsca. Im bardziej mroczne i odrażające, tym bardziej prawdopodobne, że były siedliskiem wszetecznego zła. Nie inaczej było i w tym wypadku. Śledztwo, które prowadził od ponad dwóch miesięcy zawiodło go właśnie tutaj. Nie było jednak łatwo odnaleźć to legowisko wszelkiego zepsucia. Całe szczęście, że podręcznik sławetnego łowcy opisywał również w jaki sposób odpowiednio nakłaniać niechętnych do współpracy. To zaskakujące, że ludzie na sam widok insygniów Świętego Zakonu Templariuszy Sigmara nie chcą od razu współpracować. Ileż to razy musiał uciec się do tak niezawodnych metod jak „próba ognia”, czy też „próba młota”, by wreszcie zrozumieli, że prawda zawsze wyjdzie na jaw. Jego jednak ciężko było oszukać, wszak przeszedł wszystkie próby Zakonu, co udowodniło, że jest stworzony do roli łowcy czarownic. Sam z resztą nie lubił tego określenia stosowanego przez pospólstwo. Wolał być nazywany Bratem Zgromadzenia, tak jak określał wszystkich członków Świętego Oficjum w swoim rękopisie Wielki Kasper. Żałował, że nie mógł poznać osobiście tego człowieka posiadającego tak imponującą wiedzę. Sam Sigmar musiał prowadzić jego dłoń, kiedy spisywał swoje dzieło. Rzecz praktycznie obowiązkowa do pełnego poznania istoty bycia łowcą.

Cały czas pamiętał długie godziny, gdy po treningu zaszywał się w swej celi, by po raz kolejny analizować treść poszczególnych stron. Tylko dzięki temu zaszedł tak daleko – do samego serca zła w tych demonicznych kanałach. Nawet kamienie wydawały się teraz ociosane na znak hołdu demonicznym potęgom. Mimo iż poświęcił tyle czasu tej sprawie, to ciężko było powiedzieć kim dokładnie jest jego ofiara. Nie wzbudzało to w nim jednak żadnych obaw, gdyż był przygotowany na wszystko. Czarownicy? Ich dokładnie Kasper opisywał już w drugim rozdziale. Od kolorów szat, w które się ubierają przez zapach ziół, jaki towarzyszy ich obecności po typowe dla nich zachowania. Von Libenstein zaiste był genialny. Z jego wiedzą nie sposób nie poznać wroga, gdy się go dostrzeże nawet w tych ciemnościach. Jeśli przyjdzie mu stawić czoła wyznawcy jednej z czterech mrocznych potęg, to również nie będzie dla niego żadnym zaskoczeniem.

W rozdziale czwartym przeczytał o znanych Sigmarytom tajemnych kultach oraz sposobach ich rozpoznawania, a co za tym idzie zwalczania tych parszywych poczwar, potocznie nazywanych kultystami. Pojmanie, przesłuchanie i proces. Uśmiech zagościł mu na twarzy. Zasada trzech „P” była głęboko wyryta w jego poczuciu sprawiedliwości. Poprowadzi winnego przed lud i tam w świętych płomieniach na oczach wszystkich prawych obywateli oczyści duszę grzesznika posyłając go w zaświaty w imieniu Świętego Oficjum. Jego intuicja podpowiadała mu jednak, że przyjdzie mu mierzyć się z jeszcze innym typem zła. Zważywszy iż wejście do podziemi, gdzie się znajdował, było ukryte w jednej z krypt na cmentarzu, który to według miejscowych był wyłączony z użytku od przeszło dwóch wieków, tak jak i okoliczny zamek.

Nieumarli - rozdział trzeci. Pogładził swój srebrny naszyjnik młota, poklepał po plecaku w miejscu, gdzie trzymał trzy osikowe kołki i rozgniótł w kieszeni główkę czosnku. Podręcznik przygotował go na spotkanie również z tymi, którzy nie mogą zaznać wiecznego spokoju. Jakby tego było mało miał przy sobie większość ekwipunku zalecanego przez Kaspera w rozdziale pierwszym, łącznie z pistoletem, którego lufa zakończona była żeleźcem od topora, oczywiście zawierającym w swoim stopie domieszkę srebra. Wydał na to majątek, ale von Libenstein byłby z niego dumny.

Idealnie podążał za jego wskazówkami. Od razu wykluczył obecność zwierzoludzi w tym miejscu, gdyż doskonale pamiętał wzory śladów ich kopyt jak i inne informacje podane na temat tych abominacji w rozdziale piątym. Wszedł do większego oktogonalnego pomieszczenia i zaczął przyglądać się inskrypcjom na każdej ścianie. Czyżby w całą sprawę oprócz umarłych byli zamieszani również demonicznie opętani? Zmierzył całą salę wzdłuż i wszerz. Jeśli napotkałby jednego z tych szaleńców, to pomieszczenie wydawało się być idealne do przeprowadzenia egzorcyzmów. Obezwładni i przyciągnie go tutaj, namaluje na podłodze ochronny krąg i odprawi jeden z rytuałów opisanych w rozdziale siódmym. Nie był na tyle szalony, żeby zapamiętywać wszystkie dokładne potrzebne do tego wzory, ale na szczęście wziął ze sobą mniejszą kopię książki, żeby idealnie móc je odwzorować w razie potrzeby. Biorąc pod uwagę porozrzucane wszędzie kości, nie spodziewał się jednak by było mu to potrzebne. Swąd zgniłego ciała utwierdził go w przekonaniu, że musi mieć do czynienia z nekromantą – wyklętym sługusem mrocznych mocy próbującym igrać z samą śmiercią. Kasper dokładnie opisał ich zachowania jak i wygląd ropiejących i gnijących ciał. Tak…

Brakowało tylko charakterystycznego zapachu lawendy, którego używają by zamaskować swój smród. Nie będąc do końca pewnym tej teorii, sięgnął do tylnej kieszeni plecaka i wyjął mały wolumin, kartkując niecierpliwie zapisane drobnym pismem strony. Gdy znalazł wreszcie poszukiwany ustęp, uśmiechnąwszy się z potwierdzenia swoich przypuszczeń w migoczącym świetle pochodni podniósł wzrok i zorientował się, że przez cały czas szedł czytając, jak to zresztą miał w zwyczaju. Otrząsnął się z zadumy i stwierdził, że tym razem będzie musiał obyć się bez procesu. Wyrok zapadnie tu i teraz. Samo przebywanie w takim miejscu powinno być karane śmiercią, gdyż tylko istota obłąkana i w służbie mrocznych potęg mogła tu wytrzymać dłużej niż kilka chwil. Znajdował się teraz w podłużnej, prostokątnej sali będącej chyba czymś w rodzaju pomniejszej krypty, sądząc po wyżłobionych w ścianach czterech niszach grobowych. Najwidoczniej jedna z nich nigdy nie została zapełniona, gdyż była całkowicie pusta w przeciwieństwie do pozostałych, w których znajdowały się ludzkie szczątki. Z pomieszczenia nie było innego wyjścia, więc odwrócił się, by powrócić do ostatniego rozwidlenia, jednak w mgnieniu oka zamarł, gdyż zdawało mu się, że w przeciwległym końcu sali dostrzegł ruch. Kładąc na oślep książkę do plecaka zrobił kilka kroków naprzód unosząc do przodu pochodnię i wyciągając miecz. Jakież było jego zdziwienie gdy dostrzegł w rogu pomieszczenia małą skuloną postać. To miał być jego przeciwnik? Kasper ostrzegał, by nie zważać na wygląd zewnętrzny swych przeciwników, ale na Sigmara! Toż to chyba mała dziewczynka! Podszedł ostrożnie z niedowierzaniem malującym się na jego twarzy, kiedy usłyszał delikatny szloch. Biedne dziecko musiało zostać porwane, albo co gorsza wykorzystane na przynętę przeciwko niemu! Szybko odwrócił się uświadamiając sobie, że jego przeciwnik właśnie może szykować się do zadania ciosu w plecy, ale nikogo nie dostrzegł ani tym bardziej nie usłyszał. Pochylił się zatem do małej osóbki, uspokajającym głosem jednocześnie pytając kim jest i skąd się tu wzięła. Gdy wysunął rękę, by odwrócić jej głowę, jego oblicze nagle zamarło i zebrało mu się na wymioty. Zobaczył, że to, co uważał za niewinne dziecko, w rzeczywistości nie ma połowy twarzy! Jedno pozostałe oko spoglądało na niego całe białe, a szczęka ukazała krzywe ogromne kły nienaturalnie wyrastające we wszystkie strony. Koszmarne stworzenie zaszlochało jeszcze raz i niczym dziki kot rzuciło się na łowcę. Ten zaskoczony zrobił kilka kroków w tył.

Cóż to za stwór? Nie mógł znaleźć niczego takiego w pamięci. Wampiry mają zagojone rany, szkielety nie trudno rozpoznać, banshee krzyczą, duchy przechodzą przez ściany, dlaczego zatem Kasper nic nie napisał o takim stworzeniu? W jednej chwili z nadludzką siłą powaliło go na śmierdzące podłoże. Dlaczego nie przeraziło się gdy złapało za srebrny młot na jego szyi ani nie ulękło się po tym, gdy zgniótł wysypany z kieszeni czosnek? Przeklęte kołki wbijały mu się teraz w plecy i w żaden sposób nie mógł ich dosięgnąć. Poczuł przerażający ból w lewej dłoni kiedy stworzenie zacisnęło mu na przegubie swoje zęby. Siłą rzeczy wypuścił pochodnię, ale miecz z prawej dłoni sztychem z całej siły skierował na monstrum. Potwór jęknął, gdy ostrze przebiło mu brzuch i utkwiło w trzewiach. Łowca łapczywie zaczerpnął stęchłego powietrza próbując wyjąć ostrze. Na próżno, musiało zaklinować się w żebrach. Panicznie cofając się cały czas w pozycji pół siedzącej nie mógł uwierzyć własnym oczom. Długi język wysunął się ze szczęki potwora i łapczywie zlizał resztki krwi pozostałe na zębach po ugryzieniu. Musiał utrzymać to paskudztwo na dystans jeśli chciał uniknąć kolejnych ugryzień. Ręka bolała coraz bardziej, a stwór patrzył na niego swoim jednym okiem. Łowca wyciągnął dłoń w kierunku kuszy. Nie była naładowana, ale już nie raz udało mu się jej zakończeniem rozbić komuś głowę…

Trzy postacie spoglądały na salę znajdującą się poniżej przez wąskie podłużne okno, przy sklepieniu. Na dole w rogu pomieszczenia siedział mężczyzna w brudnych, podartych łachmanach. Naprzeciw niego stał warczący głośno wygłodniały pies. Człowiek był ugryziony w ramię, które obficie ociekało krwią. Drugą ręką sięgał po dębowy wygięty kij leżący tuż obok niego – jedyną broń w jaką go wyposażyli. Gdy tylko złapał drewno, pies zawarczał i błyskawicznie rzucił się na swoją ofiarę. Pomieszczenie wypełnił ludzki krzyk i odgłos głuchego uderzenia. Trzej odziani w habity mnisi przyglądający się wszystkiemu z góry spojrzeli na siebie. Program treningowy łowców czarownic autorstwa Kaspera von Libensteina polegający na podaniu nowicjuszom tak silnej dawki narkotyków, by załamać ich zmysły postrzegania w celu sprawdzenia odporności wydawał się działać perfekcyjnie. Potrzebowali w swych szeregach tylko najsilniejszych i szczerze oddanych Oficjum wojowników.

Geniusz Libensteina polegał jednak na tym, że jednocześnie sprawdzali też brytany, których później używali do tropienia niewiernych. Efekt był taki, że po każdej takiej próbie jaka miała miejsce przed chwilą, w jakiś sposób wzmacniali swe szeregi. Nie byli pewni co do proporcji podawanego narkotyku, których sławetny łowca nigdy nie podał w swej książce, ale już dawno przestali się tym przejmować…

 

Tytuł: The Witch Hunters Handbook

Autor: Darius Hinks

Format: 11x15 cm, oprawa twarda (pseudo skóra)

Stron 96

Wydanie: 2006, Black Library

Moja ocena: 5/10

Moja subiektywna ocena: 7/10 (+1 za Warhammera, +1 za jakość i styl wydania)

Korekta: Motyl


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...