"2012" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 12-11-2009 17:14 ()


"Już nie noszę pielucho-majtek". "To fajnie". Ten poważny i mrożący krew w żyłach cytat idealnie oddaje klimat najnowszego obrazu Rolanda Emmericha. Film o totalnej zagładzie razi nudą, fabuła jest rozwleczona do granic możliwości, a papierowe postaci zmagają się z błahymi sprawami w obliczu dni ostatecznych. 

Majowie przepowiedzieli, że tuż przed Gwiazdką 2012 roku czeka nas niemiła niespodzianka. Mikołaj nie przyniesie prezentów pod choinkę, a ludzkość pogrąży się w niebycie. Twórcy przekuli to proroctwo w obraz pełny zapierających dech w piersiach efektów specjalnych, problemów rodzinnych mało poczytnego pisarza o twarzy zmęczonego Johna Cusacka, moralnych rozterek geologa-idealisty oraz całej rzeszy dalszoplanowych postaci, które muszą zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem. Naukowcy są w stanie wyliczyć wszystko co do minuty, nawet koniec świata nie jest w stanie zaskoczyć twardogłowych.

Zniszczenie, chaos, panika, ekstremalne i absurdalne sytuacje to chleb powszedni dla Rolanda Emmericha. Mistrz rozwałki w każdym wydaniu opiera się na starych, posklejanych kiepską taśmą, kliszach. Mamy nieudane małżeństwo ("Dzień niepodległości"), dwójkę dzieci, genialnego geologa (każdy podobny film), polityka dbającego wyłącznie o własny zadek (można wymienić co drugi film), Rosjanina ("Armageddon"), szaleńca zwiastującego koniec, a dalsze analogie można mnożyć w nieskończoność. Taki koktajl wątków może doprowadzić do wybuchu nie tylko wulkanu w Yellowstone, ale także do rozsadzenia fabuły. Okazuje się, że koniec świata rysuje się jako wesoła, familijna przygoda, prowadząca wprost w objęcia śmierci sześć miliardów istnień (w przybliżeniu), albowiem tylko nieliczni dostąpią zaszczytu zakotwiczenia w bezpiecznej przystani. Widoki kolejnych katastrof są estetycznie zapakowaną ułudą, nie towarzyszą im żadne emocje, a już tym bardziej nie wywołują refleksji na temat, bądź co bądź, zagłady naszej cywilizacji.

Fabuła tego dzieła jest nieistotna, ponieważ główne skrzypce gra destrukcyjny żywioł. W kinie spod znaku apokalipsy standardem jest skupienie uwagi na garstce bohaterów, których przeżycia i wewnętrzne dramaty z przejęciem obserwujemy. W "2012" ta grupka rozrasta się do niebotycznych rozmiarów, a z czasem zastanawiamy się, co ta postać właściwie tu robi. Babcia głównego bohatera robi zakupy w supermarkecie, gdzie stryjeczny brat ojca jego byłej żony został właśnie zaskoczony przez swoją dziewczynę na flirtowaniu z nieznajomą panną, skądinąd córką szefa rosyjskiej mafii, a zarazem handlarza bronią, utrzymującego kontakty z arabskim szejkiem, finansującym badania naukowca w Białym Domu (przykład zmyślony). Przy takich koligacjach trzęsienie ziemi i tsunami mogą poczuć się onieśmielone.

Autorzy nie uciekają od schematów, a wręcz przeciwnie, robią wszystko, aby ich bohaterowie byli podobni do znanych nam wcześniej. Całość łatwo przewidzieć, każdy banał drażni, łącznie z mało błyskotliwymi dialogami. Aktorstwo w "2012" woła o pomstę do nieba. Bohaterowie duszą się w marnie rozpisanych rolach, jedynie Woody Harrelson znalazł sposób na wyrwanie się z miernoty i zaakcentowanie swojego występu. Drugim charakterem wprowadzającym nieco humoru jest prymitywny Rosjanin uosabiający stereotyp byłego komunisty i dorobkiewicza. Pozostali grają sztywno, jakby wypili nalewkę z pierwszej klasy krochmalu.  

Toporne, momentami wręcz idiotyczne rozmowy o niczym, potrafią się przerodzić w podniosłe i pełne patosu monologi o ludzkim współczuciu, braterstwie i potrzebie solidarności. Szkoda tylko, że te, jakże podniosłe słowa, trafiają w próżnię odbijając się niczym piłka od ściany zbudowanej z obrzydliwej ilości pieniędzy. Emmerich stara się nadać swojej produkcji głębszą wymowę, pokazać dziejową niesprawiedliwość między opływającą w luksusy światową elitą, a przeciętnym śmiertelnikiem. Jednak jest to głuche wołanie poparte fałszywą, wręcz szyderczą sceną ukazującą miłosierdzie włodarzy największych mocarstw, którzy z pogardą potępiają samolubne i niemoralne zapędy przedstawiciela amerykańskiego narodu. W tym momencie kino katastroficzne przeradza się w pseudo-polityczną papkę przyprawiającą o niestrawność żołądka. 

"2012" miał być filmem lekkim, rozrywkowym, wizjonerskim i niedoścignionym w swoim gatunku.  Nakręcony z rozmachem (niezaprzeczalnie) obraz jest wtórny, sztampowy do bólu, nie wywołuje emocji, a fabuła często osiada na mieliznach. Zamiast dostarczać rozrywki, przytłacza nieporadnością scenarzystów i po prostu męczy. Panie Emmerich, o jedną apokalipsę za daleko. Na szczęście po końcu świata nie ma już większej zagłady do zademonstrowania. Chyba, że jak bumerang wróci sprawa asteroidy zmierzającej na spotkanie z niebieską planetą. Oby nie prędko.

4/10

Korekta: Ania Stańczyk 

Tytuł: "2012"

Reżyseria: Roland Emmerich      

Scenariusz: Roland Emmerich, Harald Kloser

Obsada:

  • John Cusack
  • Thandie Newton
  • Woody Harrelson
  • Amanda Peet
  • Henry O
  • Chiwetel Ejiofor
  • Oliver Platt
  • Danny Glover

Muzyka: Harald Kloser     

Zdjęcia: Dean Semler     

Montaż: Peter S. Elliot, David Brenner     

Kostiumy: Shay Cunliffe

Czas trwania: 158 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...