Otchłanie umysłu

Autor: Piotr Wtorkiewicz Redaktor: Słowik

Dodane: 22-09-2009 09:35 ()


WSTĘP

 

Wszystko zaczęło się od Płynnej Czerni... Gdy w roku 2038 rozpoczęto badania nad tą odnalezioną w przestrzeni kosmicznej substancją, rozpoznano ją jako najsilniejszy narkotyk znany ludzkości. Jednocześnie zaobserwowano niezwykłe zmiany zachodzące w mózgu i psychice ochotników, którzy go zażyli i byli wystarczająco silni, by przetrwać pierwszy, często śmiertelny szok. Nabywali oni zdolności dotąd uznawanych przez naukę za nienaturalne, jak choćby telepatię, umiejętność trafnego przewidywania przyszłości, telekinezę. Ludzie ci byli w stanie poprzez dotyk i koncentrację umysłu niemal dowolnie wpływać na wszelką materię, zmieniając nawet strukturę pojedynczych atomów. Niepomiernie wzrosły możliwości układu nerwowego i jego zasoby pamięci, stawiając go ponad najpotężniejszymi komputerami. Delirycy, jak zaczęto nazywać tych, którzy zażywali Płynną Czerń, stali się niemal bogami i tak też byli traktowani. Ponieważ jednak bez narkotyku nie byli w stanie funkcjonować, z konieczności zaczęli współpracę z ośrodkami badawczymi i całymi miastami, przynoszącą spore korzyści obu stronom. Dzięki Płynnej Czerni i Delirykom dla całej ludzkości zaczął się okres niewiarygodnej prosperity i rozwoju wszystkich dziedzin życia.

Nic jednak nie trwało wiecznie. Gdy 70 lat po odkryciu Płynnej Czerni wydawało się, że rasa ludzka jest u szczytu potęgi, pojawili się oni ...  Humanoidalna, obca cywilizacja, znana jako Psiloni w roku 2108 napadła na Ziemię. Nikt nie znał powodu ich agresji, jednak to co zrobili mówiło samo za siebie. W ciągu dwóch pierwszych tygodni inwazji większość małych i średnich Megalopolii została zmieciona z powierzchni ziemi lub podbita, a o ich mieszkańcach nikt już więcej nie słyszał. Jedynie najsilniejsze ośrodki miejskie były w stanie obronić się przed pierwszym ciosem Obcych. Z ich inicjatywy utworzono Konfederację Ziemian oraz Globalną Wojskową Agencję Wywiadowczą, których zadaniem było przygotowanie planu kontrofensywy oraz gromadzenie informacji o przeciwniku. Najlepsi szpiedzy, w tym również i przeszkoleni Delirycy, zgromadzeni w szeregach GWAW, wyruszyli do założonych przez Psilonów baz, nazwanych Koloniami. W czasie tych ryzykownych rajdów udało się zdobyć informacje o ściśle tajnym psilońskim projekcie wojskowym o kryptonimie „Liberatium Universa”. Jak się okazało, jednym z jego założeń było dokonanie zbrodni Ksenocydu, czyli całkowitego zniszczenia jednej z ras zamieszkujących Wszechświat. Jej ofiarą miała paść rasa ludzka ...

 

 

 

 CZĘŚĆ PIERWSZA

 W OBOZIE WROGA

 

 - Panie Hancock, pilna wiadomość na kanale kodowanym – głos komputerowego asystenta wyrwał siedzącego na łóżku mężczyznę z zamyślenia. Usiadł przed ekranem i nacisnął przycisk odbioru. Pojawiła się kobieca twarz.

- James Hancock, jak sądzę? - głos był spokojny, ale zdecydowany.

- Zgadza się. O co chodzi?

- Cóż, mam dwie informacje, jedną dobrą, drugą złą. Zła jest taka, że Psiloni prawdopodobnie szykują kolejny atak na Waszyngton. Dobra natomiast, że mamy dla pana nowe zadanie. Jak szybko może pan przybyć do Kwatery Głównej?

- Najdalej za godzinę. Ale muszę przyznać, że zaintrygowała mnie pani. Czy mogę liczyć na jakieś szczegóły?

- Przykro mi, ale to zbyt ważne. To na pewno nie będzie zwykła akcja infiltracyjna. To dlatego jest pan potrzebny w Kwaterze GWAW.

- W porządku, już jadę.

Zakończył połączenie i odetchnął głęboko. Mimo iż ta kobieta, Kate Altar, była jego oficjalną przełożoną, nigdy nie okazywał jej szczególnie głębokiego szacunku. Niektórzy uważali to za brak dyscypliny, ale z jego punktu widzenia była to jedynie świadomość różnic ich możliwości. Ona była oficerem, on Delirykiem, Inwigilatorem, mistrzem szpiegowskiego fachu.

- „Szykują atak na Waszyngton”. Do diabła, przecież właśnie w nim jesteśmy! - pomyślał. Waszyngton, dawniej stolica Stanów Zjednoczonych, teraz siedziba Konfederacji Ziemian i centrum dowodzenia Globalnej Wojskowej Agencji Wywiadowczej. I jedna z kilkudziesięciu Megalopolii na świecie, których Psilonom nie udało się zdobyć. Niemal poczuł, jak  Płynna Czerń w jego układzie nerwowym zaczyna krążyć szybciej. Działo się tak zawsze, gdy mózg miał podjąć duży wysiłek.

- No dobra.- mruknął do siebie. - Skoro to coś nowego, to pora wziąć się do roboty!

 

***

 

- Twoje zadanie nie jest proste, ale jesteś jednym z niewielu, którzy mają jakieś szanse na wykonanie go.            

- OK, co dokładnie mam zrobić? - zwrócił się do rozmówczyni, dziewczyny o imieniu Marie, starając się przy tym zachować choć trochę swobodny ton głosu. Próbował świadomie, z tej przyczyny, że Marie traktowała go zawsze jak przyjaciela. To, że zwracała się do niego per „ty”, było miłą dla ucha odmianą po sztywnej rozmowie z przełożoną.    

- Zasadniczo, misja ma dwa etapy. Dowództwo żąda raportu na temat stanu wojsk Psilonów w  Kolonii, gdzie trwa koncentracja, oraz ich możliwości technologicznych – to część infiltracyjna akcji. Druga natomiast to zdobycie informacji o sposobie, w jaki Psiloni wytwarzają Płynną Czerń – ich wiedza może bardzo przydać się naszym naukowcom.

- Słowem, mam dostać się do Kolonii z tym pustym dyskiem pamięci, a powrócić z pełnym, czy tak? - spytał, biorąc do ręki niewielkie urządzenie.

- Dokładnie. Ale musisz uważać. Wszystkie cele na pewno są ściśle chronione.

- Spokojnie skarbie, wiem co robić. -  uśmiechnął się pewnie.        

- Powodzenia. - odparła krótko, ale, jak z satysfakcją zauważył, również się uśmiechnęła.

Gdy wyszedł, nie skierował się od razu do zbrojowni. Znalazł niewielki korytarz, oparł plecami o ścianę i przymknął oczy. Marie. To o niej myślał jeszcze 2 godziny temu, przed nadejściem wiadomości, z powodu której tu przyszedł. Przywołał w myślach obraz jej twarzy, błyszczących rudych loków, błękitnych oczu. Jak wiele razy wcześniej przemknęło mu przez myśl, że mając do wyboru moc Deliryka i jej przyjaźń (a może nawet coś więcej...), bez wahania wybrałby to drugie. Po chwili sygnał z głębi jaźni przypomniał mu o zadaniu. On i Marie? Tak, ale nie teraz.. Czuł, że ten dziwny czas wojny, niepewności i śmierci po prostu nie był odpowiedni. Postanowił więc zrobić coś, by szybciej dobiegł końca.

 

***

 

- Do bazy, zgłasza się D14. Sprzęt i komunikator są sprawne. Rozpoczynam raport z wyprawy.

 

Przekaz nr 1 , godzina 21:30

Jestem w pobliżu celu. Z dostarczonych schematów okolicy Kolonii wynika, że najprostszy sposób dostania się do niej prowadzi przez kanały ściekowe... Dobrze, że w kombinezonie są zainstalowane filtry i system podtrzymywania życia. Inaczej wolałbym chyba zapukać do głównej bramy...

 

Przekaz nr 2, godzina 21:45

Zszedłem do kanału. Normalnie starałbym się wyjść jak najszybciej, ale potrzebuję trochę czasu na analizę topografii miasta. To jedna ze zdolności, którą zapewnia mi Płynna Czerń – dzięki utworzonej w umyśle mapie jestem w stanie szybko dotrzeć w każde wybrane miejsce. Wymaga to jednak dłuższego skupienia, więc muszę pozostać w ukryciu.

 

Przekaz nr 3, godzina 22:10 

Trzy główne cele zlokalizowane. Czas wyjść na powierzchnię. Dobrze, że jest noc, pewniej się czuję.

 

Przekaz nr 4, godzina 22:23             

Dotarłem do dawnych koszar. Wygląda na to, że teraz to wojskowe laboratorium. Widziałem już wiele w trakcie poprzednich akcji, ale to przyprawia o dreszcze i mdłości razem wzięte. A więc do tego potrzebni im byli mieszkańcy... Sądząc po tym, co udało mi się zanalizować i wydobyć z bazy danych, schwytanym ludziom wstrzykuje się istny koktajl enzymów i wszelkich substancji chemicznych, których zadaniem jest zmutować komórki w całym ciele, zwiększając jego siłę fizyczną, jednocześnie uszkadzając partie mózgu odpowiedzialne za czynności wyższe i uczucia! Na dodatek dodaje się do mutantów elementy mechaniczne, tworząc z tych ludzi cyborgi! Dołączam krótki zapis wizualny.

 

Przekaz nr 5, godzina 22:45             

Wciąż nie mogę się otrząsnąć po tym, co widziałem. Gdyby nie to, że dzięki przeszkoleniu panuję nad odczuciami, dawno uciekłbym z wrzaskiem.

 

Przekaz nr 6, godzina 23:00

Laboratorium jest połączone z fabryką. Psiloni budują w niej maszyny kroczące o nazwie „Leviatan”, które mają być wsparciem dla piechoty. Wyglądają na lepiej uzbrojone i opancerzone od naszych, ale też o wiele mniej ruchliwe – może w tym leży szansa na ich pokonanie. Jedno jest pewne – nawet stojąc bez ruchu, wydają się niezniszczalne.

 

Przekaz nr 7, godzina 23:20

Czas na ostatni etap – zdobycie informacji o przebiegu procesu wytwarzania Płynnej Czerni. To może być najtrudniejsza część, ostatecznie chodzi o jedną z najrzadszych substancji we wszechświecie. Cóż, dotąd szło jak po maśle – zdaje mi się, że nikt nie zauważył mojej obecności.

 

Przekaz nr 8, godzina 23:45

Muszę przyznać, że trudno mi zachować spokój – wszystko dookoła porusza się, jakby było żywym organizmem! Psiloni przekształcili to, co znaleźli w zdobytych Megalopoliach na swoją modłę – wszystkie budynki zostały pokryte pulsującą, organiczną tkanką. Wyglądają, jakby były czymś zainfekowane albo krwawiły... Paskudne uczucie!

 

Przekaz nr 9, godzina 23:50

Zacząłem kopiowanie danych o Procesie Metabolizy Płynnej Czerni – jak nazywają go Psiloni. Jeszcze kwadrans i znikam stąd.

 

Przekaz nr 10, godzina 24:01

BAZA, KOD CZERWONY!! WSZYSTKIE DROGI WYJŚCIA ODCIĘTE!! Chyba mnie mają...

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

WIĘZIENIE, KTÓREGO NIE MOŻNA ZOBACZYĆ

 

Obudził się z wrażeniem, jakby wziął o jedną dawkę Płynnej Czerni za dużo. Czuł tępy ból głowy i nie mógł skupić myśli, które wirowały w jego czaszce jak porwane wiatrem zwiędłe liście. Z pewną trudnością usiadł i rozejrzał się dookoła. To, co zobaczył, było dla niego szokiem. Szczerze mówiąc, cieszył się, że właśnie siedzi.

Znajdował się nie, jak sądził, w obskurnej celi, ale w apartamencie, godnym pięciogwiazdkowego hotelu.

- Albo dzieje się tu coś, czego nie rozumiem, albo raj naprawdę istnieje. -  mruknął z niedowierzaniem. Odruchowo położył rękę na piersi, w miejscu, gdzie zawsze nosił komunikator, ale już go tam nie było. Z wielkiego, zajmującego połowę jednej ze ścian okna, rozciągał się wspaniały widok... na Kolonię, do której się wkradł. Nie, to na pewno nie był raj.

W tej chwili jego uwagę zwróciło jednak coś innego. Zastawiony stół i łóżko. Od razu przypomniał sobie, że jest głodny i wyczerpany. Oddalił te myśli. Musiał się stąd wydostać.

Skoncentrował się, pozwalając jaźni objąć całą powierzchnię pomieszczenia i wniknąć w każdy zakamarek. Nie znalazł kamer ani urządzeń podsłuchujących, za to grube zamknięte drzwi. Bez chwili namysłu ruszył w ich stronę. Im bardziej jednak się do nich zbliżał, tym mocniej odczuwał dziwny opór, który powstrzymywał go przed poruszaniem się naprzód. Czuł, jakby powietrze stawało się coraz gęstsze i gęstsze, zmuszając go do większego wysiłku. Gdy wreszcie dobrnął do drzwi, spróbował otworzyć je w normalny sposób, a gdy to nie dało rezultatu, mentalnie odszukał mechanizm zamka i starał się zmusić elektronikę do wykonania polecenia. Również bez skutku. Metodę „alchemiczną”, jak ją nazywał, to znaczy zmianę struktury materii przy pomocy dotyku i koncentracji, odrzucił. Mógłby oczywiście sprawić, że drzwi z metalowych zmieniłyby się w szklane lub po prostu je roztopić, ale sądząc po grubości i skomplikowanej konstrukcji, zajęłoby mu to na oko z tydzień. Nie sądził, by udało mu się tak długo podtrzymać koncentrację woli. Najwyraźniej Psiloni z jakiegoś powodu chcieli zatrzymać go tutaj. Uznał, że lepiej będzie, gdy dowie się na czym tak zależy jego gospodarzom. Najpierw jednak MUSIAŁ odpocząć.

 

***

 

W mgnieniu oka zjadł wszystko, co znajdowało się na stojącej na stole tacy (a był to trzydaniowy obiad z przystawkami) i rzucił się na łóżko. Sen przyszedł natychmiast. A wraz z nim wizja. Znajdował się poza swoją celą, jak określał miejsce swego pobytu mimo pozoru luksusu. Przed sobą widział inny pokój, który z miejsca wydał mu się wejściem do jakiegoś labiryntu – znajdowało się w nim jedynie pojedynczy portal, a za nim, w półmroku, rozdzielający się na trzy inne korytarz. Nie to było jednak najgorsze. Wpływ Płynnej Czerni na jego organizm zdawał się całkowicie zaniknąć, zupełnie, jakby był zwykłym człowiekiem. Nie miał jednak wyboru – za jego plecami była idealnie gładka ściana. Ostrożnie przeszedł przez drzwi, dochodząc do wniosku, że to jedyny sposób na wydostanie się stąd.

Nie wiedział, jak długo błądził po sterylnie czystych, słabo oświetlonych korytarzach. Skutek tego był jednak tylko taki, że wrócił do sali, z której wyszedł. Gdy tylko to się stało, jakimś sposobem został przeniesiony z powrotem do celi. Rozpoznał ją z trudem, bo teraz panowała w niej ciemność, a większość sprzętów i mebli była na różne sposoby uszkodzona lub całkowicie zniszczona. Na podłodze walały się kawałki drewna, strzępy zasłon, odłamki szkła. I jeszcze coś... kajdany. Mnóstwo par kajdan, przyczepionych łańcuchami do ścian. Zaczął się pocić ze strachu i miał nieodparte wrażenie, że po całym jego ciele maszerują armie mrówek. Niezdolny się poruszyć, zobaczył pojawiające się na przeciwległej ścianie świetliste litery.

WIĘZIENIE, KTÓREGO NIE MOŻNA ZOBACZYĆ

Napis zaczął rosnąć, zbliżając się do niego i oślepiając go ostrym światłem. Krzycząc, zasłonił twarz rękami, a wszystko pokryła ciemność...

Obudził się przerażony i mokry od potu. Ogarnęły go poczucie bezradności i świadomość, że jest więźniem i nie wie, dlaczego. Lista pytań była znacznie dłuższa, tyle że nie miał kto mu na nie odpowiedzieć. By trochę się uspokoić, spróbował medytacji. Na całe szczęście, Płynna Czerń wróciła. Podobnie jak poprzedniego dnia, rozciągnął wpływ zmysłów na cały pokój. Po kilku chwilach wyczuł coś dziwnego – jakby delikatny nacisk, najpewniej wywoływany przez inny umysł. I jeszcze coś – dziwaczna aura otaczająca drzwi znikła. To było już zupełnie nienaturalne. Wyjaśnienia były dwa - albo Psiloni postanowili go wypuścić, w co nie wierzył, albo to jakaś sztuczka czy pułapka. Gdy zastanawiał się, czy sprawdzić, co znajduje się za drzwiami, mentalny nacisk zaczął powoli rosnąć, co mogło oznaczać, że zbliża się ktoś lub coś o wielkiej wewnętrznej sile. Na wszelki wypadek osłonił się tarczą, która, pozostając niewidoczną, chroniła go zarówno przed atakami fizycznymi, jak i psychicznymi, zupełnie jak generatory osłon, montowane na statkach i w pojazdach bojowych.

- Nie obawiaj się, człowieku, to zbyteczne – rozległ się nie wiadomo skąd jakiś obcy głos – nie mamy zamiaru cię krzywdzić.

- My, to znaczy kto? - zapytał głośno, z niedowierzaniem rozglądając się dookoła – w celi nie było nikogo. Niewidzialność, a może... telepatia?

- Cóż, wyjrzyj przez okno, jeśli chcesz poznać odpowiedź. – była to jawna ironia, choć głos brzmiał beznamiętnie, niemal jak głos maszyny. Wszystko wskazywało na to, że należał do Psilona, lub, sądząc po pierwszym zdaniu, większej ich liczby.

- Dlaczego się tu znalazłem? Czego ode mnie chcecie? - mówił coraz głośniej, w miarę, jak czuł budzącą się w nim złość. - W jaki sposób...

- Bez obaw, niedługo poznasz odpowiedzi na WSZYSTKIE  pytania. Ja jestem jedynie sługą i posłańcem Wielkiej Rady naszej Kolonii. Wkrótce dostąpisz zaszczytu spotkania z nią, a wtedy twoja ciekawość zostanie zaspokojona.

Mentalne wrażenie nacisku zelżało – widać Obcy uznał rozmowę za zakończoną. Ale on nie.

- Zaczekaj! WRACAJ!! - wrzasnął. Odpowiedziało mu milczenie ścian celi. Lista pytań wydłużała się w oczach.

 

***

 

Tej nocy nie spał, nie chcąc doświadczyć tego samego, co poprzednio albo czegoś gorszego. Przewracając się z boku na bok, usiłował zająć czymś myśli, rozbiegane i nieustannie krążące wokół tajemniczego gościa i jego słów (wbrew jego woli, zresztą). W końcu jednak poddał się, bo nie zostało mu nic innego: był zbyt rozkojarzony, by zacząć medytację, z układania planu ucieczki ostatecznie zrezygnował. Przypomniał sobie, jak kiedyś w kasynie grał w „Żywą układankę” - grę, w której zgodnie z nazwą należało w jak najkrótszym czasie połączyć w całość elementy, będące w rzeczywistości wzorami na płaskich pancerzykach specjalnie hodowanych do tego celu skorupiaków, wielkości mniej więcej połowy dłoni. Wymagało to niezłego refleksu, bo stworzonka celowo uciekały spod próbującej je pochwycić ręki. To wspomnienie wywołało na jego twarzy gorzki uśmiech. Wszystko było tak, jak w tej grze, z wyjątkiem dwóch drobnych szczegółów: skorupiakami były jego myśli i niemalże części jego samego, nieustannie mknące w różnych kierunkach, zaś stawką nie kilkaset kredytów, ale on sam.

 

***

 

- Witaj, człowieku. - obcy zwrócił na niego swoje czerwone, kontrastujące z szarą, pomarszczoną skórą oczy. - Chodź ze mną, zaprowadzę cię teraz przed oblicze Huascarana, władcy naszej Kolonii i jego Wielkiej Rady. Nie stawiaj oporu, a wszystko dobrze się ułoży.

Spojrzał na dwóch stojących za Psilonem mechanicznych ochroniarzy, z których każdy przewyższał go o głowę, no i był stosownie opancerzony i uzbrojony. „Nie stawiaj oporu”. Śmiechu warte. W tym stanie nie mógłby stawić oporu komukolwiek. Posłusznie ruszył korytarzem. Fakt, że po raz pierwszy od momentu uwięzienia opuścił fizycznie swoją celę, nie wywarł na nim żadnego wrażenia. Na razie nie mógł być pewny, czy do niej powróci.

Po dość długim kluczeniu, kilku kontrolach i skanowaniach dotarli do wielkich drzwi, które bezgłośnie rozsunęły się, ukazując pomieszczenie, będące salą konferencyjną, której środek zajmował pokaźnych rozmiarów półokrągły stół. Oczy siedzących przy nim (dokładnie 11 par oczu) były utkwione w Hancocku, pomijając zupełnie psilońskiego posłańca i roboty. Obcy przyklęknął, pochylając z szacunkiem głowę.

- Możesz wstać. Przyprowadź do nas naszego gościa. - rozległ się głos siedzącego na czymś w rodzaju tronu Psilona. Hancock podszedł bliżej, prowadzony przez sługę. Ten, pozostawiwszy go stojącego pośrodku, skłonił się jeszcze raz i opuścił pomieszczenie.

- Z pewnością zastanawiasz się, dlaczego tu trafiłeś i czemu służy to spotkanie. - ponownie odezwał się siedzący na tronie obcy. James wywnioskował, że to właśnie musiał być ten Huascaran, cokolwiek miało to oznaczać. - Pytaj więc.

W pierwszej chwili odebrało mu mowę. O co, do licha, chodzi?

- Czy... czy to ty jesteś władcą tej Kolonii? - wykrztusił, próbując zmusić się do spokoju i zakończyć niezręczne milczenie.

- Tak, to ja. Wraz z 10 członkami Wielkiej Rady, których tu widzisz, kieruję wszystkim, co się w niej dzieje.

- A zatem jesteś odpowiedzialny za moje uwięzienie?

- Owszem. Jak widzę, jesteś nieco... zdezorientowany. Pozwól więc, że wyjaśnię ci wszystko po kolei. Usiądźmy, bo to zajmie trochę czasu.

Ruchem dłoni przywołał dwa stojące pod ścianą fotele i ustawił je tuż obok Jamesa. Wstał z tronu, zbliżył się i usiadł. James zauważył złote zdobienia na powierzchni kombinezonu, ogromny brylant zawieszony na cennym łańcuchu na szyi obcego i jego władcze, choć jakby łaskawe spojrzenie.

- Twoja obecność tutaj nie jest przypadkowa. - zaczął.- Gdy dostałeś się do naszej Kolonii, przekonaliśmy się, że możesz być dla nas bardzo przydatny.

- Mów jaśniej. - przerwał mu Hancock. - Wiem, co zrobiliście z mieszkańcami miasta.

- Miałem na myśli o wiele dalej idącą przydatność. - odparł z całkowitym spokojem Huascaran. - Twoje zdolności związane z użyciem Płynnej Czerni, choć wymagają jeszcze nieco treningu, są imponujące. Posiadanie takiego sojusznika dałoby nam wielkie możliwości.

Ostatnie zdanie było dla niego jak cios kastetem w tył głowy. Ma zdradzić? Przejść na ich stronę? Tego chcą? Zerwał się z fotela.

- NIGDY! - wrzasnął. - Nigdy do was nie dołączę! Nie po tym, co zrobiliście!

- Zachowaj spokój. Taka decyzja będzie korzystna również dla ciebie. O ile sobie przypominam, to w jednym ze znalezionych przez nas starych zapisów graficznych, które nazywacie „filmami” padają słowa: „Trzymać stronę przegranych to żaden honor. Przejście na stronę zwycięzców to tylko dobry interes.” Możemy, jak to określacie, ubić taki interes.

- Daj mi choć jeden powód, by ci wierzyć! - odparł zapalczywie Hancock.

- Już mówię: nasza cywilizacja zna Płynną Czerń i jej działanie od tysiącleci. Wiemy o niej o wiele więcej niż wy, ludzie. Na przykład, jak przeprowadzić jej syntezę na masową skalę – właśnie tego szukałeś w naszych bazach danych, nieprawdaż? Wiesz równie dobrze jak my, że Płynna Czerń jest ci niezbędna do funkcjonowania. Poza tym, potrafimy wpływać na nią i wzmacniać jej działanie oraz skutki.

- A jeśli to mnie nie przekonuje?

- Dobrze zatem, oto drugi powód. Jeśli dołączysz do nas, sprawimy, że twój umysł zyska jeszcze większe możliwości niż teraz. Widzisz, my Psiloni jesteśmy przede wszystkim mózgami – wszystko inne stanowi tylko dodatek. Czy nie zauważyłeś, że wszyscy nosimy kombinezony i pancerze? Bez nich nie bylibyśmy w stanie normalnie się poruszać – tak słabe fizycznie są nasze ciała. Ale w zamian za to nasze umysły posiadają niezrównaną moc. Tak wielką, że wiele ras we wszechświecie dobrowolnie się nam podporządkowało, widząc swoją słabość. Każdy z członków Rady w tej chwili kontroluje mentalnie dziesiątki, jeśli nie setki maszyn i sług. A prócz tego, wspólnie zarządzamy całą Kolonią. Widzisz więc, do czego jesteśmy zdolni.

- Skoro tak, to dlaczego jeszcze nas nie pokonaliście? Dlaczego uważasz nas za „stronę przegranych”? Lepiej przemyśl to, bo może cię spotkać przykra niespodzianka. Także w moim przypadku, jeśli sądzisz, że przejdę na waszą stronę.

Te słowa, powiedziane przywódcy Psilonów prosto w oczy i z wielkim przekonaniem sprawiły, że kilku z członków Rady zaczęło nerwowo szturchać swych sąsiadów i szeptem dyskutować między sobą, na Huascaranie nie wywarły jednak widocznego wrażenia.

- Dobrze zatem, człowieku, to twoja decyzja. Nie jestem w stanie zmusić cię, byś zmienił zdanie.

„Nie jesteś w stanie, czy nie chcesz?” - przemknęło Jamesowi przez myśl.

- Dam ci czas do namysłu. Tyle, ile zechcesz. - Skinął dłonią na mechanicznych strażników. Hancock zrozumiał, że było to polecenie odprowadzenia go do celi. Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.

- Ach, zapomniałem.- odezwał się Huascaran - Czy pamiętasz, jak wspomniałem o naszych możliwościach wpływania na Płynną Czerń? Jesteśmy w stanie oddziaływać także na negatywne skutki jej obecności w organizmie, na przykład pojawianie się niepokojących wizji i marzeń sennych. Czy domyślasz się, o czym mówię?

- Czyli mój koszmar... to wasza sprawka?! - spytał, czując budzący się w nim strach.

- Tak, ale na tym nie koniec. - stwierdził Psilon, nie kryjąc satysfakcji. - Nie odczuwałeś tego, ale cały czas byłeś pod obserwacją jednego lub kilku członków Rady, zaś na twój umysł wywierany był nieustanny nacisk. Skutkiem tego była twoja niezdolność do skoncentrowania się i uczucie rozbicia psychiki. Te niedogodności będą postępować, im dłużej będziesz poddawany wpływowi naszych umysłów. Jak długi będzie ten czas, zależy tylko od ciebie. Uwierz mi, im szybciej się zdecydujesz, tym lepiej dla ciebie i dla nas. - zwrócił się do robotów – Wyprowadźcie go.

Jamesowi pociemniało w oczach...

 

 

CZĘŚĆ TRZECIA

WOLNY?

 

Waszyngton, Kwatera Główna GWAW

- Nadszedł czas działania. Rozpocząć akcję „Sztylet”!

Na te słowa 20 Deliryków zasiadło wokół przygotowanego w podziemnym bunkrze stołu. Podali sobie ręce, łącząc swoje umysły w jeden wielki rezerwuar mocy. Ta energia miał się im wkrótce przydać.

- Posłuchajcie mnie! - najstarszy ze zgromadzonych, Jared, wyznaczony na przywódcę, zwrócił się do pozostałych – wiecie już, na czym polega akcja. Ostatnie wskazówki: zawsze atakujcie i brońcie się wspólnie, bo to nasza przewaga. Psiloni mogą być w pojedynkę silniejsi, ale ich mentalna siła jest częściowo zużywana na kontrolę niewolników i maszyn, więc nie dysponują całym swoim potencjałem. Nie marnujcie energii, dla naszych celów wystarczy, że Wielka Rada i jej przywódca zostaną na jakiś czas obezwładnieni lub ogłuszeni. Ich likwidacją zajmą się wtedy chłopaki generała Greena. Czy wszyscy są gotowi?

- Dołóżmy im, szefie!! - wrzasnęło kilku młodszych Deliryków, niemogących już doczekać się ataku. Uśmiechnął się i klasnął w dłonie.

- Tak myślałem! Za Konfederację!

Przy wtórze radosnych okrzyków, sięgnął po komunikator i połączył się ze sztabem.

- Generale Green, jesteśmy gotowi, zaczynamy atak za 5 minut.

- Przyjąłem, wyruszamy natychmiast. - Rozległ się pełen werwy głos - Za Konfederację!

 

Kolonia Psilonów

Po raz kolejny obudził się w celi. Tym razem w o wiele gorszym stanie niż poprzednio. Wszystko odbierał jak przez mgłę, łącznie z impulsami wysyłanymi przez Płynną Czerń. To już koniec – pomyślał. Był w pułapce, a nie miał skąd oczekiwać pomocy. Jeśli wszystko potoczy się tak, jak powiedział ten drań, Huascaran, prędzej czy później będzie musiał się poddać. Sądząc po chwili obecnej, raczej prędzej.

Nagle wyczuł jakąś falę energii zbliżającą się do Kolonii. Wyraźnie ją poczuł – a to oznaczało, że musi być potężna. W tej samej chwili wszystkie szyby w znajdującym się obok budynku rozpadły się w drobny mak, a światła w pomieszczeniu pogasły. Choć proces logicznego myślenia był dość długi i autentycznie bolesny, to pojawiające się na horyzoncie sylwetki desantowców rozwiały jego wątpliwości. Kolonia została zaatakowana przez wojska Konfederacji Ziemian.

Szturmowe kanonierki salwami rakiet i dział plazmowych dosłownie zmiotły pole ochronne miasta. Z wnętrza frachtowców wybiegali żołnierze, wytaczając ciężki sprzęt, a kolumna lekkich czołgów z rykiem silników sunęła ku swemu celowi. Z murów obronnych spadł na atakujących deszcz laserowych promieni. Prawdziwa walka toczyła się jednak zupełnie gdzieś indziej...

- Rozpocząć atak! Mentalna Formacja Burza! - Jared dał znak do rozpoczęcia akcji. W kierunku umysłów psilońskich przeciwników ruszyły dziesiątki mentalnych promieni, niczym deszcz meteorytów. To, iż przeciwnicy nie widzieli się nawzajem i dzieliła ich wielka odległość, nie miało znaczenia. Obu stronom wystarczyło jedynie, że wyczuwają aktywność mentalną drugiej strony. To była walka samych umysłów, niewidoczna dla oka, co nie znaczyło, że mniej brutalna. Nawała zatrzymała się na umysłowych tarczach utworzonych przez Psilonów, choć nie bez skutku.

A to był tylko początek, bo Jared wydał nowy rozkaz: Mentalna Formacja Pięść! Teraz Delirycy połączyli siły i zebrali energię w kilka wielkich pocisków, wyrzuconych następnie w kierunku Psilonów. Trzech członków Rady padło na posadzkę sali tronowej Huascarana, krzycząc i wijąc się z bólu. Pozostali odpowiedzieli jednym potężnym ciosem.

- Formacja Obronna Tarcza! - wrzasnął Jared, czując zagrożenie.

Nie obyło się bez chwilowego oszołomienia większości siedzących przy stole ludzi, ale wszyscy wyszli z tego cało, dzięki utworzonej przez siebie wielkiej, ochronnej kuli. Nie było czasu do stracenia.

- Mentalna Formacja Tsunami!

Ten atak miał zamroczyć wszystkich walczących Psilonów. I tak się stało. Podmuch mocy rzucił wszystkich, łącznie z Huascaranem, na podłogę lub ściany. Ale to była połowa planu Jareda.

- Teraz! - krzyknął. - Cała moc na ich przywódcę! Mentalna Formacja SZTYLET!

Ostatnią rzeczą, jakiej doświadczył Huascaran, był mentalny obraz gigantycznego sztyletu, uformowanego z błyszczącej energii. Jego ostrze było zwrócone wprost na niego i zbliżało się z wielką prędkością. Nie mógł nic zrobić, by je zatrzymać. Wystarczyło jedno jego dotknięcie, by ogarnęły go najpierw ból, a potem ciemność...

Natychmiast po ostatecznym uderzeniu Deliryków, do sali tronowej wpadli uzbrojeni po zęby komandosi. Żaden nie znalazł w sobie cienia litości. Po zaledwie pięciu minutach żaden z ogłuszonych członków Wielkiej Rady nie pozostał przy życiu. A w kwaterze GWAW zwycięzcy mdleli z wyczerpania, choć starcie trwało zaledwie kilka minut.

James był w stanie „wyczuć” przebieg starcia i jego skutki. Zrozumiał, że to może być jego szansa na ucieczkę. W tym samym momencie, z brzękiem wybitej szyby, do pokoju wpadło trzech żołnierzy w kombinezonach Konfederacji. Za ich plecami James zobaczył unoszący się w powietrzu mały transportowiec.

- James Hancock?

- Tak. Chyba tak.

- Sierżant Maxwell. Proszę z nami, panie Hancock. Jest pan wolny.

 

Tydzień później, Kwatera Główna GWAW

- CO !? Ależ to bzdura! - James walnął pięścią w stół. - Nie zdradziłem. Mówiłem tylko prawdę. Prawdę o tym, co widziałem i sam przeżyłem! - przy ostatnich słowach ponownie wzniósł rękę do uderzenia.

- Panie Hancock, proszę się uspokoić. Te przesłuchania były konieczne. Co do zdrady, nikt pana o nią nie posądza. Znamy pana zasługi dla GWAW. - Kate Altar, przełożona Jamesa, próbowała opanować sytuację.

Opuścił rękę, ale nadal był, delikatnie mówiąc, wzburzony. I trudno było mu się dziwić. Siedział przed pięćdziesięcioma oficerami GWAW oraz swoją przełożoną, mając wrażenie, że jest oskarżonym na rozprawie. Zarzucono mu, że stracił ducha walki, a Psiloni przeciągnęli go na swoją stronę. A przez cały zeszły tydzień, niemal natychmiast po uwolnieniu z psilońskiej Kolonii, był przesłuchiwany i wypytywany o wszystko, co się z nim działo, w najdrobniejszych szczegółach.

- Tym niemniej, pana zachowanie i zeznania potwierdzają, że przez jakiś czas nie powinien pan uczestniczyć w akcjach bojowych. Jako pana przełożona chcę, za zgodą zgromadzonych, odesłać pana na, nazwijmy to, tymczasową emeryturę. - kontynuowała Altar. -  Będzie pan miał zapewnioną opiekę aż do wyzdrowienia.

- Nie potrzebuję... - zaczął James, ale przerwał, czując przeszywający ból głowy. Grymas wykrzywił mu twarz.

- Przeciwnie, panie Hancock. I radzę podporządkować się decyzji zgromadzonych. - Odwróciła się do siedzących dalej oficerów. - Zarządzam głosowanie w tej sprawie.

- Chwileczkę, pani Altar, dlaczego nie wierzy pani Jamesowi? - rozległ się kobiecy głos. Należał do Marie, czego James nigdy w życiu by się nie spodziewał. - Nie wierzę w to, by Psiloni go złamali. Był zawsze oddany naszej sprawie!

- Doceniam pani postawę, ale musimy postępować zgodnie z procedurami. Choć nasza sytuacja znacznie się poprawiła, wciąż nie możemy pozwolić na nieostrożność. - Altar odwróciła się do pozostałych oficerów. - Nim podejmiemy decyzję, zreasumujmy fakty. Pan Hancock w trakcie misji, która, nie z jego winy, oczywiście, zakończyła się niepowodzeniem, został pojmany przez naszych wrogów. Nie torturowano go ani nie przesłuchiwano, złożono mu jednak propozycję współpracy przeciwko naszej Konfederacji. Sam pan Hancock niezmiennie twierdzi, że propozycję tę odrzucił. Pobyt w Kolonii Psilonów miał jednak bardzo negatywny wpływ na jego psychikę, co mogą potwierdzić zeznania i opinie biegłych. Szczególnie dają do myślenia powtarzające się wzmianki o niemożliwości pokonania Psilonów w jakikolwiek sposób, a także zachowanie pana Hancocka podczas samych przesłuchań: częste omdlenia, zaburzenia koncentracji, majaczenia i tym podobne. A zatem, kto jest za proponowanym przeze mnie rozwiązaniem, czyli czasowym odsunięciem pana Hancocka od obowiązków służbowych i wysłaniem go na rekonwalescencję?

James chciał protestować, ale nie zrobił tego. Nie wiedział, co zrobić, by wywrzeć odpowiednie wrażenie, milczał więc, ogarnięty jakąś dziwną rezygnacją. Spojrzał tylko na zgromadzonych. Większość, znaczna większość, podniosła ręce.

- Kto jest przeciwny?

Tylko kilka rąk w górze. Ale dla niego liczyła się jedna. Ta należąca do Marie.

- 40 głosów za, 7 przeciw, 3 się wstrzymało. Decyzja zapadła. Zamykam zatem obrady. Dziękuję wszystkim za przybycie. - Altar wstała z miejsca i podeszła do Jamesa.

- Może pan teraz przygotować się do odjazdu. Za trzy godziny będzie na pana czekać transportowiec. Ach, i jeszcze coś... Niech pan szybko wraca do sił. Mówię to prywatnie, nie służbowo.

Podążyła za innymi opuszczającymi salę konferencyjną oficerami.

Kilka chwil później na sali pozostały już tylko dwie osoby. Schylony nad blatem James i Marie. Podeszła i lekko dotknęła jego ramienia. Drgnął, jak wyrwany z transu.

- James?

Wstał i przyglądał się twarzy, której obraz tkwił zawsze w jego pamięci. W oczach Marie widać było pytanie: Dlaczego? Zdał sobie sprawę, że ich twarze nigdy nie były tak blisko siebie. I to właśnie sprawiało, że poczuł się zakłopotany.

- Marie, ja... dziękuję Ci. Bardzo dziękuję. Za wszystko.

Spuściła wzrok, szukając słów odpowiedzi.

- Próbowałam nakłonić kilku starszych oficerów, by głosowali przeciw. Liczyłam, że zrobią tak jeszcze inni. Ale nic z tego. Chciałam cię z tego wyciągnąć, ale... ale... - jej głos zaczął się łamać.

- Spokojnie, Marie. Spokojnie skarbie. Nie obwiniaj siebie. - Zamknął jej delikatne dłonie w swoich. - To już nieważne. Będzie dobrze. Nie martw się o mnie.

Ruszył w stronę wyjścia, ale Marie przytrzymała go za rękę. Zatrzymał się i obrócił w jej stronę.

- Zaczekaj, James. Chcę, żebyś coś wiedział. Zawsze, gdy byłeś blisko, czułam się bezpieczna. I zawsze byłam po twojej stronie. Zawsze.

- Wiem. - odparł.- Wiem, Marie. Przez cały czas w jakiś sposób to wiedziałem.

Wsunęła się w jego ramiona, a on przytulił, najdelikatniej, jak umiał. I stali tak, czując nawzajem bicie swoich serc.

- A zatem odjeżdżasz? - zapytała po długiej chwili milczenia.

- Nie mam wyboru. Z resztą, na razie tak będzie lepiej. Ale wrócę. Na pewno.

- Będę czekać.

- Do zobaczenia, Marie. Do zobaczenia.

Ucałował najpierw jedną, potem drugą dłoń dziewczyny i wyszedł, obejrzawszy się jeszcze raz przy samych drzwiach.

 

 

EPILOG

Marie!

 

Nie udało mi się wymyślić nic bardziej odpowiedniego, więc niech zostanie po prostu Marie. Od naszej rozmowy w Kwaterze Głównej minęły trzy miesiące. Trzy diabelnie długie miesiące. Nie mogę powiedzieć Ci wszystkiego, co bym chciał, bo na razie pozwolono mi tylko na jeden list.

Do tego, co usłyszałaś na posiedzeniu, mogę dodać, że traktują mnie naprawdę dobrze, niczego mi nie brakuje. Ale to tylko pozory. Będę szczery – czuję się dokładnie tak samo, jak w tej Kolonii, albo gorzej. Ludzie, którym ufałem i których rozkazy wykonywałem, uznali mnie za Obcego, za zdrajcę i zamknęli tu, nie zważając na moje słowa. Ale nie będę próbował ucieczki. Czuję wyraźnie, że moja psychika potrzebuje jeszcze mnóstwo czasu, żeby się jakoś załatać po tym wszystkim, co wydarzyło się tam, w Kolonii... Moja moc zniknęła, a właściwie nie jestem w stanie jej kontrolować. Nie chcę wyrządzić krzywdy sobie, albo komuś innemu. A Płynna Czerń wciąż jest we mnie, w moim mózgu, rozchwiana i niebezpieczna... Nie wiem, kto wygra w tej niewidocznej walce, gdzieś w otchłaniach mojego umysłu. Jestem zmęczony. Boję się. Czuję się słaby. Już dawno nie doświadczyłem żadnego z tych odczuć, prawie zapomniałem, co one oznaczają.

Ale zostawmy to. Mimo tego wszystkiego, mam jeszcze nadzieję. Niewiele, ale może wystarczy. A jej źródłem jesteś Ty. Tak, Marie, właśnie Ty. Raz jeszcze dziękuję Ci za to, że stanęłaś w mojej obronie i wierzyłaś mi. I za wszystko, co było od samego początku.

Jest jeszcze coś ... Marie, kocham Cię. Wiem, że w tej sytuacji może to brzmieć dziwnie, ale samotność pozwala przemyśleć to i owo. Nie mówiłem tego nigdy wcześniej, bo wojna to nie jest odpowiedni moment. Teraz może wkrótce się skończy, a ja opuszczę to miejsce. A wtedy będziemy mogli powiedzieć sobie wszystko.           

 

Wdzięczny Ci,

James

 

 

 

KONIEC


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...