"Dystrykt 9" - recenzja
Dodane: 17-09-2009 16:48 ()
Większość wyświetlanych ostatnimi czasu w kinach obrazów sci-fi była dla mnie raczej rozczarowaniem. Na szczęście gorycz potrafią nieco osłodzić efekty specjalne stworzone z myślą o dużych ekranach. Kiedy prawie straciłem nadzieję na film ambitny fabularnie, zobaczyłem DYSTRYKT 9 i muszę przyznać, że od dawna żadna produkcja nie zrobiła na mnie takiego wrażenia.
Gdyby ktoś zapytał mnie „o czym to właściwie jest?”, byłbym w kłopotach, ponieważ „Dystrykt 9” w jednym zdaniu można opisać jako „historię o lądowaniu kosmitów na Ziemi, z wieloma wątkami związanymi ze zderzeniem dwóch kultur”. W tym momencie do głowy zapewne przychodzi co najmniej tuzin filmów reprezentujących stereotypowe rozwiązania, ale w różnym wydaniu („Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” czy chociażby „Transformers”, ale także „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” oraz „Dzień Niepodległości”), które w gruncie rzeczy mają się nijak do opisywanego przeze mnie dzieła, wyprodukowanego przez Petera Jacksona. Świadomie używam terminu „dzieło”, ponieważ film bezlitośnie łamie stereotypy. Czyni dokładnie to, czego było potrzeba skostniałemu nieco gatunkowi, i czego było potrzeba mnie.
Kosmici, określani przez złośliwych jako „krewetki”, przylatują swoim ogromnym statkiem na naszą planetę. Nie, nie lądują w Stanach. Nie – nie mówią po angielsku. W gruncie rzeczy w ogóle nie są zainteresowani nawiązywaniem kontaktu. Gigantyczny statek lewituje nad Johanesburgiem w Republice Południowej Afryki. To ludzie pierwsi przełamują lody. Jak to mawia dzisiejsza młodzież: „robią kosmitom wjazd na chatę”. Obcy posiadają zaawansowaną technologię, ale cel ich wizyty jest niejasny. Nie stanowią zagrożenia, ponieważ nie są agresywni, sprawiają raczej wrażenie chorych uciekinierów, ale jak jest naprawdę – tego nie wiadomo. Wspaniałomyślni i pełni miłosierdzia ludzie osadzają przybyszów w prowizorycznym osiedlu, tytułowym Dystrykcie 9, które bardzo szybko zmienia się w getto pełne “krewetek” mnożących się poza kontrolą, grzebiących w śmieciach i handlujących z lokalnymi cwaniaczkami. Sytuacja zmienia się w ciągu 20 lat, wszakże nawet kosmitom przestają się podobać warunki w jakich bytują. To, co robią z tym ludzie jest punktem wyjścia dla fabuły filmu.
W „Dystrykcie 9” zachwyca przede wszystkim scenariusz. Głównym bohaterem obrazu jest Wickus, nieco ciamajdowaty urzędas, mianowany na szefa wielkiej akcji przesiedleńczej (dokładnie – nie jakiś super komandos albo jajogłowy w białym kitlu). Jego zadaniem jest przeniesienie wszystkich kosmitów do nowej lokacji, jedynie 200 kilometrów od Johanesburga. Ludzie różnych wyznań i kolorów skóry, wydają się być zjednoczeni przeciw nieproszonym gościom. W powietrzu czuć zbliżające się kłopoty. Prywatna krucjata Wickusa pokaże nam wszystkie niuanse związane z relacjami dwóch zupełnie różnych, a jednak podobnych gatunków (pierwsza połowa filmu ma formę paradokumentu). Czeka nas wiele niespodzianek, a co najważniejsze – w zasadzie jest to produkcja bardziej o ludziach niż o kosmitach, o których zbyt wiele nie wiadomo.
Efekty specjalne również stoją na doskonałym poziomie – wszystkie są idealnie wklejone w fabułę, a przede wszystkim nie „narzucają się”, więc film nie jest jedynie kolejną efekciarską bajką. O muzyce nie mogę wiele powiedzieć – dobrze się wkomponowała, ale brakuje charakterystycznych motywów zapadających w pamięć. Spodziewałem się lekkiej komedii, ale w rzeczywistości „Dystrykt 9” okazał się studium ludzkich zachowań, choć w zupełnie odmiennej wersji niż chociażby ta zaprezentowana w całkiem przyzwoitej „Wojnie światów”. „Krewetki” naprawdę myślą i zachowują się inaczej niż ludzie, co łatwo jest czasem powiedzieć, a trudniej pokazać w filmie. Twórcom udało się to doskonale dzięki prostym oraz bardziej wyszukanym zabiegom.
Wrażliwszych widzów wypada ostrzec przed niektórymi krwawymi scenami – „krewetki” maja krzepę, a ich broń, chociaż nieużywana masowo, robi wrażenie (kosmici są w stanie używać chociażby kałasza, jeśli zajdzie potrzeba). W filmie pada sporo trupów po obu stronach, w różnych okolicznościach, ale na pewno nie jest to produkcja o genocydzie albo inwazji obcego gatunku. Osobiście nie żałowałem żadnego zabitego człowieka.
„Dystrykt 9” koniecznie trzeba zobaczyć. Zastanawiam się jaką formę akcji promocyjnej wybierze Polska. W Irlandii był to skromny znak przed kinem (film tylko dla ludzi!) i taki minimalizm spisał się doskonale.
9/10
Tytuł: "Dystrykt 9"
Reżyseria: Neill Blomkamp
Scenariusz: Neill Blomkamp, Terri Tatchell
Obsada:
- Sharlto Copley
- Jason Cope
- Nathalie Boltt
- Sylvaine Strike
- Jed Brophy
- Robert Hobbs
- Nick Blake
Produkcja: Peter Jackson, Bill Block, Ken Kamins
Muzyka: Clinton Shorter
Zdjęcia: Trent Opaloch
Montaż: Julian Clarke
Czas trwania: 112 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...