Recenzja książki "Przedksiężycowi, tom I" Anny Kańtoch
Dodane: 14-07-2009 12:11 ()
Leibniz głosił, że możliwych światów jest nieskończenie wiele i zależnie od stopnia swej doskonałości zwiększa się prawdopodobieństwo ich zaistnienia. Natomiast nasz faktycznie istniejący świat, ten w którym żyjemy, jest najlepszym z nich. Swoją najnowszą powieść Anna Kańtoch buduje na podobnym gradualnym porządku światów. Ustawia je w swoistą drabinę i każe bohaterom przeskakiwać kolejne szczeble w dążeniu do doskonałości. Ponieważ mamy do czynienia dopiero z pierwszym tomem cyklu, trudno przesądzać, gdzie dokładnie prowadzi ta wspinaczka. Czy wieńczy ją nasza rzeczywistość, jakaś forma zbawienia, czy zupełnie coś innego?
Te filozoficzne i teologiczne tropy nie są wprawdzie obecne w „Przedksiężycowych" na pierwszym planie (Kańtoch nie podąża ścieżką Dukajowych „Innych Pieśni"), ale wydają się kluczem do zrozumienia konstrukcji świata powieści. Jej akcja rozgrywa się głównie w Lunopolis, mieście zbudowanym na przywoływanej już zasadzie drabiny. Według reguł ustanowionych przez tajemniczych Przedksiężycowych, społeczeństwo przenosi się poprzez Skoki do coraz doskonalszych światów. A dokładniej może tego dostąpić tylko wybrana jego część. Według nie do końca jasnych kryteriów - tylko jednostki bliższe doskonałości mogą wejść o szczebel wyżej. Reszta zostaje z tyłu, gdzie w przyspieszonym tempie dopada ich starość i rozkład. Wraz z porzuconym światem pogrążają się w entropii. Na samym końcu najdoskonalsi z doskonałych mają dostąpić Przebudzenia. Kańtoch nie precyzuje na razie czym miałoby ono dokładnie być, ale skojarzenie ze zbawieniem nasuwa się samo. Drogą do jego osiągnięcia jest samodoskonalenie dostępne tylko dla wybranych, a niejasne kryteria doskonałości określa zewnętrzny sędzia...
Mieszkańcy Lunopolis nie dążą do doskonałości moralnej, lecz odczytują wskazania Przedksiężycowych jako nawoływanie do jak najszerszego wykorzystania swojego potencjału. Kluczem wydaje się być sztuka, jako najdonioślejsza forma ludzkiej aktywności. Żyjąc w świecie w pełni zautomatyzowanym, gdy maszyny wykonują za nich większość prac, ludzie mogą bezgranicznie oddać się artystycznej działalności. Zatem jest to świat zaludniony przez malarzy, poetów, rzeźbiarzy itd. Właściwie każda forma ludzkiej działalności może zostać doprowadzona do rangi dzieła sztuki. Dotyczy to całej skali czynności, od prozaicznego gotowania począwszy, a na morderstwie skończywszy. Trwa tu ostra rywalizacja w wyścigu po doskonałość, pozwalającą osiągnąć Przebudzenie. Jednostki są w stanie zrobić naprawdę dużo, by zdobyć fundusze na dalsze genetyczne kuracje, które wydobędą z nich kolejne talenty. Społeczeństwo całkowicie zatraca się w szaleństwie, zupełnie nie oglądając się za tymi, którzy zostali z tyłu. Ci co odpadli są już „przeklęci", więc lepiej o nich zapomnieć.
Kaira, bohaterka książki Kańtoch, jest jedną z nielicznych, którzy nie zgadzają się na taki stan rzeczy. W wyniku kaprysu jej ojca, ekscentrycznego miliardera, została ona genetycznie ukształtowana przez duszoinżynierów Chaosu w sposób zupełnie przypadkowy - zatem jej szanse przetrwania kolejnych Skoków powinny być minimalne. Gdy pomimo to udaje jej się przetrwać kolejny, pragnie zmienić swoje życie. Zaczyna czuć się winna wobec tych, którzy mieli mniej szczęścia. Chce coś dla nich zrobić. Pomaga jej w tym przypadkowo poznany egocentryczny artysta Fimnen. Człowiek wielu talentów. Żyjący w strachu, że daleko mu do doskonałości, która gwarantowałaby mu przetrwanie. Równolegle, w jednym z odrzuconych światów, pojawia się kosmiczny rozbitek...
Wszystko to rysuje się bardzo obiecująco: oryginalna scenografia, zaskakujące pomysły. Jednak lektura I tomu „Przedksiężycowych" to w pewnym ważnym aspekcie - zawód. Kańtoch zbudowała interesujący świat (może trochę sztuczny, ale podejrzewam tutaj zamierzoną strategię autorską), nakreśliła fajne postacie, lecz wszystko to traci na atrakcyjności, gdy po ponad 400 stronach lektury, nadal nie bardzo wiadomo o co chodzi. Mamy tu do czynienia z jakimś rozrośniętym do groteskowych rozmiarów preludium. Akcja zawiązuje się dopiero na ostatnich stronach powieści, a do tego czasu przypomina nieśpieszny spacer po Lunopolis. Czytelnik poznaje różne miejsca, osoby, historie, lecz niewiele z tego wynika. - rozmaite elementy fabuły nie składają się w jedną spójną całość. Trudno mi uwierzyć, że w kolejnych częściach wszystkie te wątki okażą się istotne i przekonująco połączą się ze sobą. Uważam, że książce przydałaby się radykalna kuracja odchudzająca, i to nawet o 1/3 czy ½ objętości.
Chciałbym być dobrze zrozumiany, Kańtoch ma naprawdę spory potencjał. Dała się poznać jako pisarka z ogromną wyobraźnią, oryginalnie konstruująca swój fantastyczny świat. Widać inspiracje New Weird, ale jest to raczej uznanie dla samej idei, a nie kserowanie cudzych pomysłów. Autorka „Przedksiężycowych" ambitnie rozpisuje fabułę na wiele wątków i płaszczyzn. I choć nie jest może wirtuozem pióra, to jej styl jest zadowalający i nie przeszkadza w szybkiej lekturze. Jednak w przypadku fantastycznych cykli, to fabuła powinna być głównym motorem napędzającym, to chęć poznania dalszych losów iksa, igreka i zeta ma sprawiać, że po kilku, kilkunastu miesiącach sięgamy po ciąg dalszy. Tutaj tego brakuje.
Dlatego I tom „Przedksiężycowych" będzie można ocenić jedynie z perspektywy kolejnych. Obiecuje on bardzo wiele, lecz w żadnym wypadku nie jest samodzielnym bytem. Według mnie należałoby poczekać do pełnego wydania najnowszego cyklu Kańtoch i dopiero wtedy zabrać się za lekturę. Ale zarówno ja, jak i większość czytelników będzie poznawać dalsze losy Lunopolis zgodnie z planem wydawniczym Fabryki Słów. Bo mimo wszystkich swoich wad, jest to powiew świeżości na polskim rynku fantastycznym.
korekta: Bethirsonek
Tytuł: Przedksiężycowi, tom 1
Autor: Anna Kańtoch
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Marzec 2009
Seria: Asy polskiej fantastyki
ISBN: 978-83-7574-019-6
Liczba stron: 432
Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...