„Pacyfikator” - recenzja
Dodane: 30-10-2006 22:11 ()
Każdy mięśniak Hollywood próbował swoich sił w komedii, ale zazwyczaj wracał do swojej koronnej dyscypliny, czyli kina kopanego z dynamicznymi sekwencjami akcji. Najwyraźniej Vin Diesel jest kolejnym po Arnoldzie, Stallonie i Willisie gwiazdorem, który postanowił zamienić kino akcji na komedię. Jak mu to wyszło można się przekonać właśnie w "Pacyfikatorze".
Grany przez niego agent Shane Wolfe, były komandos, otrzymuje nietypowe zlecenie. Ma chronić dzieci ważnego naukowca oraz wdowę po nim. Szybko okazuje się, że matka musi wyjechać, a Wolfe zostaje sam na sam z grupką rozwydrzonych nastolatków. Jako że nie toleruje chaosu oraz przestrzega dyscypliny, szybko zaprowadza rygor wśród obowiązków młodych podopiecznych. Ponadto musi rozwiązać sprawę z zabójstwem profesora i dotrzeć do ludzi mających dostęp do wyników jego badań.
Zamiana karabinu i wszelkiego rodzaju broni na pieluchy i zasypkę dla dzieci nie wyszła Dieselowi najlepiej. Piątka dzieci daje mu w kość bardziej niż zgraja poślednich, uzbrojonych po zęby terrorystów. Mimo że całość utrzymano w komediowym tonie, a przynajmniej tak starano się nadać lekkości tej opowieści, to gagi nie śmieszą, a dowcipy są mocno odgrzewane i prymitywne. Rozwiązywanie problemów nastolatków przez agenta zostało pokazane bez pomysłu i polotu. Pacyfikator nie dorasta do pięt Gliniarzowi w przedszkolu, ale trzeba też pamiętać, że Vin Diesel to nie Arnold Schwarzenegger. Diesel powinien mocno zastanowić się na dalszą karierą, bo takimi obrazami rozmienia swój potencjał na dobre. Oby nie zasmakował w podobnych ekranowych wcieleniach i czym prędzej wracał do ról pokroju kreacji Furianina w Pitch Black.
Pacyfikator to miałkiej jakości komedyjka dla wielbicieli filmowej bylejakości i tanich żartów. Nie ratują ją nawet kreacje dziecięcych aktorów. Pozostała część widzów zdecydowanie powinna poszukać czegoś ciekawszego w repertuarze kin. Pacyfikator to strata czasu.
Ocena: 3/10
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...