"Rzeźnik drzew" - fragment

Autor: Andrzej Pilipiuk Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 13-05-2009 12:38 ()


 

Budynek Centralnego Archiwum Wojskowego stał ciemny i cichy. Rzęsisty jesienny deszcz wybijał werble na dachu, spływał po szybach, szemrał w rynnach. Drzewa w parku szumiały, targane ostrymi podmuchami wiatru. Tylko w małym okienku służbówki widać było żółte światełko słabej żarówki. Strażnik pilnujący gmachu dawno przekroczył osiemdziesiątkę, jednak nie wybierał się jeszcze na emeryturę. Co tu dużo mówić, lubił tę pracę. Zapewniała mu poczucie, że ciągle jest potrzebny. Po prawdzie nie miał szczególnie dużo roboty.

Corpus zabezpieczono kilkoma niezależnymi systemami alarmowymi. Kilkanaście kamer termowizyjnych omiatało czujnym spojrzeniem wszystkie przejścia. Żadna mysz, żaden szczur nie miał szans przemknąć się niepostrzeżenie. Złodzieje nie interesowali się papierzyskami. Ostatnią próbę włamania odnotowano ponad dziesięć lat temu.

Stary Igor nie ufał jednak nowoczesnej technice. Co godzina brał z szafki pistolet gazowy, przypinał do pasa krótki policyjny pałasz i w towarzystwie psa ruszał na obchód pomieszczeń. Już zbierał się do wyjścia, kiedy usłyszał sygnał wiadomości radiowych.– Jest trzecia dwadzieścia. Podajemy skrót najważniejszych wydarzeń – powiedziała spikerka. – Oddziały rozjemcze Ligi Narodów odnotowały dziś po północy dwa incydenty na tymczasowej linii demarkacyjnej. Przez rzekę Zbrucz na stronę polską przedarł się niewielki odział ukraińskiej partyzantki. Żołnierze jednostek pokojowych powstrzymali Rosjan przed kontynuacją pościgu na naszym terytorium. W okolicach Wilna spadł pocisk rakietowy, wystrzelony prawdopodobnie z okolic Połocka. Dowódca stacjonującego tam oddziału Czwartej Gwardyjskiej Dywizji Rakietowej imienia Aleksandra II, wyraził głębokie ubolewanie. Winni odpalenia rakiety staną przed międzynarodowym sądem wojennym. Poza tymi incydentami zawieszenie broni jest ściśle przestrzegane.

– Gówno warte to zawieszenie broni – burknął Igor. – Do Rusków wystarczy się na chwilę plecami odwrócić i zaraz na kark wsiądą. Nie mam racji? – zwrócił się do psa.

Azor podniósł łeb i szczeknął potakująco.

– Sytuacja około miliona uchodźców, rozlokowanych w centralnych i zachodnich województwach Rzeczypospolitej, jest dość trudna. Nie wszędzie udało się zapewnić dzieciom należącym do mniejszości naukę w językach ojczystych. Kuleje dystrybucja gazet i literatury. Zwłaszcza trudna jest sytuacja narodowości litewskiej.

– Sranie w banie – strażnik ponownie zwrócił się do owczarka.

– Parę miesięcy mogą się przemęczyć, przecież i tak wszystkie gadają po polsku. Jak tylko odbijemy Litwę i Ukrainę, boćwy i chachły będą mogli wracać do siebie...

Pies szczeknął krótko, jakby ostrzegawczo.

– No pewnie, że odbijemy – warknął staruszek i siorbnął herbaty. – I lepiej, futrzaku, żebyś nie miał żadnych wątpliwości! – Pogroził psu zwiniętą smyczą. – Żebym był tak z dziesięć lat młodszy, sam bym poszedł na front.

– Jak wynika z danych wywiadowczych, liczba żołnierzy amerykańskich, stacjonujących na Wyspach Brytyjskich, wzrosła ostatnio do około pół miliona. Liga Narodów zażądała wyjaśnień.

– Zasrane jankesy coś kombinują. Może jeszcze i nóż w plecy nam wsadzą. I pomyśleć, że jeszcze dwa miesiące temu chcieliśmy obszczymurkom znieść wizy. – Igor z rozgoryczeniem splunął fusami do kubła na śmieci. – A ta cała Liga to też banda zawszonych judaszy. Miał rację generał Rozwadowski, wszyscy oni powinni skończyć na latarniach jeszcze w czterdziestym roku. Tak, piesku, trza było plunąć na wszystkie konwencje i wprowadzić nasze wojska do Szwajcarii.

– Rząd Rzeczypospolitej dla przeciwdziałania rosnącej inflacji wprowadza do obiegu nowe monety dwudziestozłotowe bite z irydu. Ministerstwo Finansów planuje w ciągu dwu miesięcy całkowicie wycofać z obrotu pieniądze papierowe. W związku z obniżką cen platyny rozważasię zwiększenie masy dziesięciozłotówek o piętnaście procent. Monety wcześniejszych emisji wymieniane będą we wszystkich oddziałach banków...

– Pieprzenie. – Wzruszył ramionami. – Zamiast pogonić kota tym międzynarodowym spekulantom, my się bawimy.

Pies szczeknął.

– A co sobie myślisz? Jak obezjajcy z RPA rzucają za dużo kruszców na rynek, to należy zbombardować ich kopalnie atomówkami i tyle. Przez swoją pazerność osłabiają naszą walutę, na której potędze wisi gospodarka trzydziestu krajów tej planety.

– Wiadomości ze świata kultury. Amerykańska kongregacja duchownych protestanckich wystosowała protest przeciw dalszemu rozpowszechnianiu na terenie USA książki Jakuba Ćwieka „Kod Artura Grottgera”. Zarzucają jej liczne przekłamania historyczne oraz agresywne propagowanie ideologii katolickiego fundamentalizmu. Mimo tych protestów, sprzedany nakład sięgnął piętnastu milionów egzemplarzy. W ciągu ostatniego roku na katolicyzm przeszło kolejne siedemnaście milionów obywateli USA. Liczba konwersji na prawosławie jest nieco niższa...

– Ha, jak się ich pastorom zachciało figlować z nieletnimi chłopaczkami, to są skutki. Ano, pora się ruszyć. – Igor przeciągnął się, aż mu stawy zaskrzypiały.

Przeżuł do końca kanapkę i wyszedł z dyżurki. Maszerował spokojnym, niespiesznym krokiem. Długie wąskie korytarze nie kryły przed nim żadnych tajemnic. Znał cały ten labirynt na pamięć. W ciągu niespełna kwadransa skontrolował parter i wszedł na piętro. Mijał dziesiątki drzwi pracowni naukowych, czytelni, sal audiowizualnych... Wszędzie panował spokój i niczym niezmącona cisza. Diody kontrolek nad wejściami płonęły uspokajającym, zielonym blaskiem. Nigdzie nie pękła rura, nigdzie nie pojawił się ogień, nigdzie nie naruszono systemu bezpieczeństwa. Jednak strażnika dręczyło dziwne, nieokreślone przeczucie. Dotarł niemal na koniec korytarza C2, gdy pies, do tej pory spokojnie idący przy nodze, zastrzygł uszami.

– Azor, co jest? – Igor spojrzał na owczarka z uwagą.

– Coś nie tak?

Pies podszedł do drzwi magazynu i wystawił zwierzynę.

Strażnik spojrzał na diody. Paliły się na zielono. Pies przekrzywił łeb i wysunął jedną łapę.

– Pracujący komputer walizkowy? – zdziwił się jego pan, odczytawszy przekaz.

Azor przysiadł i położył ogon płasko. Jeden człowiek. Stary przywykł bezgranicznie ufać zwierzęciu. Wyjął rewolwer z kabury i odbezpieczył. Przeciągnął kartę magnetyczną przez zamek i z rozmachem kopnął drzwi. Nagły rozbłysk światła poraził jego nawykłe do półmroku oczy.

– Bierz! – rzucił odruchowo.

Pies skoczył do przodu jak wystrzelony z katapulty. Siedzący nad jakimiś dokumentami włamywacz zareagował błyskawicznie. Jednym susem wskoczył na sąsiedni stolik.

– Straż przemysłowa! – krzyknął Igor, pociągając za spust. Pierwszy nabój zawsze zakładał hukowy. – To był strzał ostrzegawczy!

Nieznajomy był szybki. Stary zdążył zobaczyć ruch nogi tamtego, ręki z bronią, ciągle uniesionej, już nie zdołał opuścić. Kopnięty z rozmachem komputer, koziołkując w powietrzu, uderzył go w łokieć. Sekundę później w ramię Igora trafił ciężki, okuty tom encyklopedii Trzaski, Everta i Michalskiego. Strażnik upuścił rewolwer. Azor zrzucił włamywacza na ziemię. Ten przekoziołkował, odbił się od dywanu jak piłka. Owczarek skoczył mu do gardła, ale nieznajomy jednym celnym ciosem odrzucił psa w kąt między regały. W ślad za nim cisnął fiolkę z bezbarwnym płynem.

– Bierz! – krzyknął ponownie stary.

Nie szukał zgubionej spluwy, tylko gładkim ruchem wyrwał pałasz z pochwy u boku. Pies nie wykonał rozkazu, z dziwnym wyrazem pyska obwąchiwał stłuczoną probówkę.

– Poddaj się! – ryknął strażnik do włamywacza.

Ten tylko wzruszył ramionami.

– Niechże pan da spokój – powiedział. – Nie mam ochoty robić panu krzywdy.

– Ty łobuzie! Ty do mnie!? Ty łajzo! Mnie grozisz? Nie z takimi sobie radziłem.

– Jak pan sobie życzy.

Igor odbił się z miejsca i runął na niego. Głownia pałasza ze świstem przecięła powietrze. Uderzył podstępnie, nisko, celując w uda. Przeciwnik skoczył w górę, podciągając kolana pod brodę. Klinga zazgrzytała na stalowej nodze stolika. Młody cofnął się między półki.

– Ja cię tu zaraz... gnido... wypatroszę! – Staremu brakowało już trochę oddechu. Czuł wstyd, że tak się zasapał.

– Tam do kata... Niechże pan odłoży tę kosę, zanim komuś stanie się krzywda. – Obcy nie tracił humoru.

W wąskim przejściu między regałami nie sposób było wziąć odpowiedniego zamachu. Igor spróbował dwukrotnie pchnięcia, ale młody, cały czas cofając się, unikał stali.

– Poddaj się! Krócej będziesz siedział! Za stawianie oporu dołożą ci minimum dwa lata!

– A jak mnie pan nie złapiesz, w ogóle nie będę siedział – odgryzł się włamywacz, schodząc z linii kolejnego morderczego sztychu. – Niechże pan zaprzestanie tego jałowego wysiłku, nie chcę mieć pana na sumieniu. Aczkolwiek doceniam pański kunszt szermierczy.

– Ty bezczelny smarkaczu! – wycharczał Igor.

Ponownie zaczynało brakować mu tchu. Kolejny cios włamywacz odbił krzesłem. Pałasz na chwilę uwiązł w twardej dębinie. Nieznajomy wykorzystał tych kilka sekund. Uciekł w kąt pomieszczenia. Igor, rycząc jak rozjuszony byk, rzucił się za nim, ale już było za późno. Intruz wspiął się błyskawicznie po drabince sznurowej ku dziurze wyciętej w żelbetowym stropie.

– Czekaj, draniu!

– A niby na co? – roześmiał się drwiąco. – Niechże pan nie włazi za mną, nogę skręcić można, a i zlecieć... Ja już i tak ucieknę.

– Gówno! Zaraz cię dorwę! Ruski miesiąc popamiętasz!  

 

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie fragmentu do publikacji.

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...