Relacja z koncertu Comy

Autor: Jaśmina Kotlarek Redaktor: Levir

Dodane: 19-04-2009 17:11 ()


25 marca w gdyńskim klubie Ucho odbył się koncert jednej z najciekawszych polskich kapel rockowych - Comy. 

 

 

Korekta: Levir

 

Coma – łódzka grupa rockowa, która nie raz i nie dwa grała w Trójmieście koncerty. Każdy z nich jest inny, ale równie magiczny. Zawsze zastanawiałam się, stojąc pod sceną, jak tworzą tę atmosferę i dlaczego scena jest właśnie tą sceną, na którą muzycy wchodzą i oczarowują tłum swoją muzyką, jak aktor w Szekspirowskim teatrze.

 

Tę magię tworzą artyści, wokal i sprzęt. Brzmi to dziwnie, ale przy niepoprawnie działających głośnikach trudno rozróżnić słowa utworu. Tym razem Ucho, w którym 25 marca odbył się koncert, nie popisało się (zresztą jak zawsze).  Nagłośnienie powinno być lepsze. Często zamiast słów Roguckiego słychać było rzężenie. Bywało tak, że pierwsze nuty piosenek były zniekształcone przez sprzęt w stopniu uniemożliwiającym ich rozpoznanie. Tu niemal kończą się niepowodzenia.

 

Ten dreszczyk emocji, rosnący z każdą chwilą przed pojawieniem się wykonawców, pozytywnie naładował wszystkich. W końcu na scenę weszli Oni. Tłum oszalał. Pierwszy utwór jaki można było usłyszeć to "Wola istnienia". Biorąc pod uwagę, iż z treści tego utworu - o „poczęciu” oraz wyżej wspomnianej, tytułowej woli istnienia - odnieść można wrażenie, że już każdy koncert będzie się tak zaczynał (przynajmniej tak się zaczynały występy w Trójmieście od tego pierwszego promującego „Hipertrofię”). Piosenek z całej dyskografii Comy było wiele. Każdy mógł posłuchać tego co w Comie ukochał sobie najbardziej – bogaty tekst, cudowna oprawa muzyczna, przerywniki Roguckiego, które powodują, że nawet najtwardsze serca dziewic topnieją na jego widok, że ciarki przechodzą po całym ciele w momencie gdy wokalista chce w zagadkowy sposób przedstawić kolejny utwór.

 

Cała sala mogła szaleć do woli przy starych, jak i  nowych utworach Comy. Dało się na tym koncercie wychwycić różnice w tym co było kiedyś a co jest teraz. Obydwie strony są równie piękne. Poprzeplatane między sobą, które raz wznosiły publikę ponad poziom w euforii i zadumie, a za drugim razem mocno sprowadzały na ziemię przypominając, że pogo to ten element koncertu, który jest gwoździem programu. 

 

Tak cudowny koncert mimo kłopotów sprzętowych zepsuła jeszcze tylko jedna rzecz. Po koncercie, a jeszcze przed bisem Coma pożegnała się i wyszła. Tłum szalał i wołał, jednakże nikt się nie pokazywał. Mimo słów i okrzyków typu „Kurwa mać, Coma grać” nie pokazywał się nadal nikt. Po dłuższym, bliżej nieokreślonym czasie (spora część osób zrezygnowana wyszła) pokazali się muzycy, którzy zagrali parę utworów - jednakże było czuć, że trochę pędzą by mieć już wszystko z głowy. Na zakończenie zaśpiewali piękny jak zawsze utwór „Cisza i ogień”, za który można wybaczyć te zbyt długie czekanie na nich.     

 

Rogucki pochwalił się, że 23 czerwca odbędzie się koncert w Gdańsku na Targu Węglowym, na którym zagrają z Filharmonią. Obiecane zostało, że zagrają wiele utworów, zarówne te grane często, jak i te pojawiające się rzadko, a nawet wręcz te, które nigdy nie miały swojej odsłony na koncertach. Na pewno przyjdę. Zresztą – jak można ominąć koncert, który będzie już sam w sobie wspaniałą egzotyką?     


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...