Relacja z Pyrkonu 2009
Dodane: 31-03-2009 07:55 ()
W ubiegłym roku Pyrkon zasłynął z reklam umieszczonych w największych miastach Polski, co w konsekwencji zaowocowało gigantyczną frekwencją (2100 uczestników). W tym roku organizatorzy postawili na sprawdzony sposób – znów reklamy w dużych metropoliach, w tym w najdogodniejszych lokalizacjach. Na przykład w stolicy plakat wisiał przed UW – to jedno z najlepszych miejsc na promocję. Jeżeli nawet ktoś się nie wybrał na konwent, to nazwę zapamiętał. Na długo przed imprezą organizatorzy pomyśleli o istotnym detalu, a dokładnie o stronie internetowej. Na bieżąco aktualizowana, stanowiła doskonałe źródło informacji. Wersja beta programu pojawiła się na kilka dni przed konwentem, przez co mogła łatwiej przekonać ostatnich niedowiarków…
Zatem nie było wyboru, postanowiłam wybrać się na konwent. Już w pociągu TLK Gałczyński można było spotkać wiele osób, które najwyraźniej jechały na Pyrkon – karimaty, śpiwory i duże plecaki zdradzały cel podróży. Pociąg spóźnił się o godzinę, oprócz tego Poznań przywitał nas deszczem. Z dojechaniem na teren imprezy nie było jednak większego problemu. Organizatorzy zamieścili na stronie internetowej przydatną mapkę, która pokazywała strzałkami gdzie iść, a więc ciężko było pomylić drogę, mimo iż konwent znajdował się dosyć daleko od dworca.
Po drodze zaczęliśmy wesoło podśpiewywać melodie ze znanych filmów, aż nie zobaczyliśmy tłumów przed wejściem… Przestało być wesoło, bo pogoda nie dopisywała, trochę kropiło, a kolejka miała ponad 100 metrów. Ja przepchałam się do vipowskiej, która poruszała się najwolniej. Organizatorzy wybrali chyba dwóch najbardziej opieszałych gżdaczy do obsługi tej dyżurki. Niektórych vipów nie było w bazie danych, wówczas trzeba było wołać orga. Ponadto program, z którego korzystano na akredytacji, pisany specjalnie dla Pyrkonu, był dziurawy i wieszał się lub wyrzucał zalogowanych. Dyżurka dla zwykłych uczestników przesuwała się w miarę szybko – było pięć stanowisk z akredytacją, chociaż wiadomo, że przy tak wielkiej ilości oczekujących kolejka była bardzo długa. Aby dostać się na teren konwentu trzeba było odstać ponad dwie godziny.
Po zaakredytowaniu się otrzymałam plakietkę, opaskę na rękę oraz gruby program z ulotkami. Kolory plakietek były raczej nietrafione – gżdacze oraz orgowie mieli czerwone (+ mylące kolory koszulek – orgowie zielone, obsługa pomarańczowe), uczestnicy mieli granatowe. Oprócz tego były one dosyć nieczytelne. Inne kolory na plakietkach nie są niczym złym, szybko można się zorientować, który kolor odpowiada danej funkcji. Po prostu system barw nie odpowiadał tym, znanym z innych konwentów. Opaska na rękę była w dwóch kolorach – czarna dla vipów i żółta dla uczestników. Było to czasem męczące, gdy przy wejściu do szkoły nie wystarczyła plakietka, a trzeba było okazać obydwa znaczniki. Mimo wszystko uważam, że system ten został przemyślany – o ile plakietkę można było zapomnieć bądź zgubić, pasek na ręce pozostawał cały czas – również podczas kąpieli.
Jak prezentował się informator? Jego zawartość była bogata i atrakcyjna. Oprócz standardowego planu w formie tabelki oraz opisów poszczególnych punktów programu, znalazło się w nim kilka grafik, errata z aktualnym rozkładem sal, opowiadanie, a także, co najważniejsze, plan terenu wokół szkoły. I to na tylnej stronie okładki, co było bardzo, bardzo wygodne. Zaznaczone zostały tam obiekty pomocne dla każdego uczestnika, m.in. bankomaty, sklepy (wraz z godzinami otwarcia) oraz miejsca, w których można było coś zjeść. Mnie najbardziej do gustu przypadł umieszczony na mapie słodki wiosenny mech.
Sam program na pierwszy rzut oka prezentował się interesująco. Nie sposób wymienić wszystkich bloków: aula, trzy literackie, multimedialny, dwa erpegowe, trzy larpowe, konkursowy, komiksowo-mangowy, DDRowa i inne. W każdej z tych sal odbywały się atrakcje od rana do wieczora. Ponadto udostępniono też dziedziniec, przeznaczony na imprezy na otwartym terenie, kącik nieustających kalamburów, hol gier oraz inne spontaniczne i zaplanowane atrakcje, o których można się było dowiedzieć z informacji rozwieszonych na terenie szkoły.
Do dyspozycji uczestników był także games room składający się z niewielkiego korytarza i trzech sal. Przydzielanie gier odbywało się sprawnie dzięki komputerowemu systemowi. Można było sprawdzić, gdzie w danej chwili znajduje się poszukiwana planszówka, czy jest akurat dostępna, itp. Obsługa prawie zawsze potrafiła wyjaśnić zasady gry i chętnie służyła pomocą. Niestety, przestrzeń games roomu okazała się niewystarczająca. Wieczorami odbywały się długie poszukiwania wolnego stolika lub krzesła. Panował ścisk i tłok, chociaż nie sądzę, aby doszło do sytuacji, w której uczestnik nie mógł zagrać z uwagi na brak miejsca. Wyposażenie games roomu było wystarczające, znalazłam tam znane i popularne gry oraz nowości – dużym zainteresowaniem cieszyła się planszówka „Battlestar Galactica”, do której ustawiała się kolejka chętnych.
W programie zabrakło mi klasycznych punktów w postaci konkursu filmowego czy komiksowego. Pokazywanki wprawdzie były, ale sam kącik nieustających kalamburów okazał się nietrafionym pomysłem. Był zaiste „kątem” – ciemnym i niewielkim, w którym odbywały się inne atrakcje niż kalambury. Moim zdaniem zabrakło sali konsolowej oraz komputerowej. Sala DDRowa nie przyciągnęła zbyt wielu uczestników, być może dlatego, że znajdowała się w innej szkole.
Na konwencie do wygrania była waluta konwentowa – pyrfunty, którą wymieniało się w sklepiku. Do wyboru były koszulki, książki, komiksy, kasety video, kalendarze, czapeczki, gazety… Wybór był duży, a nagrody atrakcyjne. Moim zdaniem, które potwierdzali też inni zwycięzcy konkursów, szereg nagród w dużej mierze były znany z innych konwentów. Jednak mnie udało się wybrać oryginalne komiksy, z których byłam zadowolona.
Pyrfunty można też było dostać za prowadzenie RPG – 9 za jedną sesję, co pozwalało wybrać kilka komiksów, koszulkę, bądź kilka książek (zdarzały się i za 1 pyrfunt). Graczom udostępniono po raz pierwszy pokoje w hotelu „Cezamet”, a w nocy nawet salę restauracyjną. Atrakcje odbywały się na terenie szkoły podstawowej nr 21, zaś sleep-roomy znajdowały się w pobliskim gimnazjum numer 43. Według mnie taki podział był dobrym pomysłem. Doprowadziło to do rozdzielenia dwóch zasadniczych kwestii – programu i innych atrakcji od integracji oraz noclegu. Dwie szkoły miały zupełnie inne cele. Miało to również swoje słabe strony… Powrót do sleep roomu, kiedy się czegoś zapomniało, zajmował piętnaście zamiast pięciu minut, ale nie można mieć wszystkiego.
Mimo, iż w gimnazjum było kilkanaście sal noclegowych nie wystarczyło miejsca dla wszystkich. Sale wypełnione były po brzegi, a ludzie spali na korytarzach. Mimo najszczerszych chęci organizatorów nie zawsze panował porządek. Rankiem toalety były mocno zabrudzone efektami nocnych zabaw, jedna muszla klozetowa została wyrwana z posady i często brakowało papieru toaletowego. Dostępny był tylko jeden prysznic, do tego z zimną wodą. Jednak dzięki temu, kolejka oczekujących na otrzeźwiająca kąpiel posuwała się w miarę szybko. Mimo wszystko organizatorzy reagowali na wszystkie incydenty – za wskazanie dewastatora klozetu wyznaczono nagrodę w pyrfuntach, przychylali się też do wszystkich próśb i sugestii.
Z udogodnień na terenie konwentu, oprócz wspomnianych sal, znalazł się barek z bardzo dobrym jedzeniem, (którego momentami brakowało), szatnia (w której czasem również brakowało miejsca), dużo wystawców z ciekawymi produktami i sklepik konwentowy (koszulki, kubki, darmowe plakaty). Wszystko to bardzo dobrze skoordynowane. Jeśli coś się zmieniało w programie lub nie zgadzało się z informatorem pojawiała się o tym stosowna wiadomość. W niedziele została rozwieszona informacja o tym, że nastąpiła zmiana czasu na letni (!).
Niezaprzeczalnym atutem Pyrkonu jest panująca na nim atmosfera. Z jednej strony organizatorów cechuje duży profesjonalizm i otwartość na uwagi i sugestie, z drugiej strony przyzwolenie na dobrą zabawę wieczorami – w hotelu czy sali noclegowej. Z myślą o tych, którzy mimo wszystko nie chcieli słuchać śpiewów czy rozmów w nocy, wydzielone zostały sale z ciszą nocną. Zaangażowanie w takie, z pozoru nieistotne drobiazgi, pokazuje, że pomyśleli o wszystkim. Organizatorów było naprawdę dużo, a zielone koszulki były widoczne wszędzie – na akredytacji, w sklepiku konwentowym, w szkole z noclegami. Sam fakt noszenia tych koszulek był niezwykle pomocny, kiedy poszukiwało się orgów. Warto to podkreślić, bo często są oni zbyt zabiegani, aby udzielić odpowiedzi na pytanie uczestników.
Podsumowując uważam, że Pyrkon jest konwentem wzorowo zorganizowanym, posiadającym interesujący i urozmaicony tematycznie program. Organizatorzy włożyli w imprezę wiele wysiłku i pracy, aby każdy uczestnik bawił się dobrze i mógł udanie spędzić czas. Konwent urósł do rangi największego w Polsce, a zarazem jednego z najlepszych, na którym „każdy-musi-być”. Mimo pewnych minusów (braki programowe, poziom higieny) uważam, że prezentował wysoki poziom, a to nie lada wyczyn przy ponad 2800 uczestnikach.
Korekta: Motyl
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...