"Max Payne" - recenzja

Autor: Paweł "Ivan" Iwanowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 03-11-2008 21:08 ()


Wszyscy miłośnicy gier komputerowych znają ten ból, kiedy ich ulubione produkcje rzucone zostają prosto w otwarte paszcze hollywoodzkich hien. Mieliśmy już wcześniej okazję przekonać się, że ekranizacja gry to nie zawsze dobry pomysł – jak jest w przypadku Maxa Payne’a? Cóż, odpowiedź do najłatwiejszych nie należy...

Dlatego też postanowiłem poniższą recenzję podzielić na dwie części. Pierwsza będzie fragmentem przeznaczonym dla fanów gry komputerowej, natomiast druga dla potencjalnego widza, który nie oczekuje niczego innego, oprócz dobrego kina akcji. W związku z tym przydzielone zostaną dwie oddzielne oceny, jednak nie należy się nimi ślepo kierować – ten film jest na tyle „oryginalny”, że poglądy na jego temat są bardzo zróżnicowane.

 

„They were all dead...”

 

No właśnie, gdyby film zaczynał się tą właśnie frazą, tak dobrze znaną każdemu fanowi, zapewne skradłby dusze niejednej osoby. Niestety, tak nie jest, gdyż historia w nim opowiedziana jest podobna, acz nie taka sama, jak w grze. Żeby nie było niedomówień – to jest film NA MOTYWACH, a nie dokładna adaptacja dzieła komputerowego. Takie proste zdanie, a zmienia bardzo wiele. Przede wszystkim wątek z Valkyrem nie został do końca wykorzystany, a scena po napisach końcowych (tak, zgadza się – lepiej posiedzieć dłużej i poczekać) zwiastuje niechybną kontynuację. Dodatkowo pozamieniano część lokacji, w których rozgrywa się akcja, wycięto kilka postaci tak ważnych w grze (m.in. Vinni Gogniti czy Vladimir), a innym przypisano zupełnie odmienne role czy pochodzenie (litości – Jim Bravura nie był murzynem, a Mona Sax nie trzymała z rosyjską mafią!).

Na szczęście twórcom udało się utrzymać klimat znany z gry (ale nie do końca – o tym za chwilę). Od razu widać, że mamy do czynienia z tragiczną historią gliniarza, podlaną noir’skim sosem z dużą ilością strzelanin. I chociaż to ostatnie może nie wszystkim pasować do ogólnego obrazu filmu (a przynajmniej jego 2/3 długości), to nie ma się co oszukiwać – w grze tylko to się robiło. Warto pochwalić twórców za kilka nawiązań do gry – chociażby Roscoe Street Station, wszędobylski znak Valkyru czy scena ze zwolnionym czasem. Chociaż ta ostatnia jest również pewną wadą – ludzie, którzy grali w Maxa Payne’a przychodzą do kina, aby zobaczyć wszystkie te triki w bullet timie, świszczące kule i dziurawione ciała. Jedna jedyna scena tego nie rekompensuje.

Pretensje można mieć również do odtwórcy głównej roli, Marka Wahlberga. Aktor na długo przed rozpoczęciem zdjęć oświadczył, że w grę nie zagra, bo boi się popaść w nałóg. Cóż, postać wykreował znakomicie, ale brakuje w niej czegoś payne’owskiego – gdyby nie owa ignorancja pana Wahlberga, w filmie nie zabrakłoby tego specyficznego charakteru Maxa.

Oczywiście w tym momencie część graczy (o zwykłych widzach nie wspomnę) pewnie powie, że za bardzo się czepiam. Cóż, ośmielę się nie zgodzić. Co roku mam w zwyczaju w zimie odkurzać sobie grę i jak dla mnie, uzyskała ona już status kultowej – i to nie za realizację, ale za historię jaką opowiada. I dlatego tak wysoką poprzeczkę postawiłem przed filmem.

Moja ocena: 4/10

 

„But it's like looking down into the grave of your love”

 

No dobrze, a jak wygląda film z perspektywy przeciętnego widza? Świetny obraz akcji, z klimatycznym początkiem (2/3 filmu), ostrą strzelaniną pod koniec i trochę w trakcie (1/3 filmu), wyśmienitą muzyką i... zbyt pokręconym wątkiem z walkiriami.

Ogólnie rzecz biorąc, produkcja zaczyna się bardzo ciekawie i już na początku można załapać jej specyficzny klimat. Część scen została przerobiona komputerowo, tak że przywodzą na myśl technikę wykorzystaną w „Sin City”. Dzięki temu obraz staje się jakby mroczniejszy, a także widać pewne nawiązanie do komiksów z gry. Historia jest dość zręcznie opowiedziana, bez zbędnych dłużyzn, nawet podczas scen ukazujących cierpienie głównego bohatera. Zdaję sobie sprawę, jak ironicznie wygląda taki opis zamieszczony kilka linijek pod całkowitym zmiażdżeniem filmu. Ale taka jest prawda – jako zwykły film akcji, „Max Payne” naprawdę daje radę.

Twórcy zostali postawieni przed nie lada wyzwaniem. Ponieważ gra to nie tylko bieganie i strzelanie, ale także koszmary senne Maxa, trzeba je było jakoś wprowadzić do filmu. Autorzy zdecydowali się na skrzydlate upiory, które atakowały ludzi, zażywających Valkyr (bardzo silny narkotyk, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział). O ile na początku obrazu nie za bardzo wiadomo o co chodzi, to wraz z rozwojem fabuły staje się jasne, że jest to pewna forma metafory. Jednakże, panowie filmowcy przesadzili chcąc zbytnio wydłużyć swoje dzieło i napakować je efektami specjalnymi. W rezultacie otrzymujemy końcówkę filmu, która jest przesycona skrzydlatymi walkiriami, ogniem piekielnym i czym tam jeszcze można było. Scena ta (szczególnie, gdy Max wychodzi z wody i zaczyna krzyczeć na tle płonącego miasta) tak nie pasuje do klimatu, który został zbudowany na początku, że w pewnym momencie można odnieść wrażenie, iż człowiek nagle znalazł się na zupełnie innym seansie. O ile do tego momentu siedziałem w fotelu z w miarę zadowoloną miną, to pod koniec kręciłem głową i zastanawiałem się, jak ktokolwiek mógł do czegoś takiego dopuścić. Ponadto zakończenie pozostawia pewien niedosyt – prawdopodobnie z myślą o części drugiej.

Wychodząc z kina usłyszałem porównanie „Maxa Payne’a” do „Punishera”. Cóż, uważam, że jest ono jak przysłowiowa kula w płot. O ile w „Payne’ie” dużych strzelanin było w sumie dwie (i to dość krótkie), o tyle w „Punisherze” odbyła się cała jatka z naprawdę pokaźną ilością krwi. A ponieważ w MP krwi nie ma (ktoś zwrócił na to uwagę?), film jest dozwolony od 15 lat.

Moja ocena 7/10

 

Tytuł: "Max Payne"

Reżyseria: John Moore

Scenariusz: Beau Thorne, Thomas H. Fenton, Shawn Ryan    

Obsada:    

  • Mark Wahlberg
  • Mila Kunis
  • Beau Bridges
  • Ludacris
  • Donal Logue
  • Chris O'Donnell  
  • Joel Gordon
  • Kate Burton

Zdjęcia: Jonathan Sela  

Muzyka: Marco Beltrami   

Montaż: Dan Zimmerman 

Kostiumy: George L. Little

Dźwięk: Glen Gauthier      

Czas trwania: 100 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...