"Uwielbiam być cholernym Batmanem!!!" - recenzja komiksu "All Star Batman i Robin. Cudowny Chłopiec"

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 31-12-2009 17:23 ()


Gdyby Frank Miller pokusił się o napisanie własnej biografii, powinien ją zatytułować „Batman i Ja”, ponieważ na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza jego twórczość odcisnęła silne piętno na postaci Nietoperza.

„Powrót Mrocznego Rycerza” i „Year One” to podwaliny, bez których trudno sobie wyobrazić współczesny komiks. Wspomniane tytuły zapoczątkowały rewolucję nie tylko w sposobie postrzegania Gacka, ale także wyznaczyły nowy trend. Historyjki obrazkowe wyszły z getta, przestały być odbierane jedynie jako trywialna rozrywka dla najmłodszych.

Po nieudanym dziele jakim był „Mroczny Rycerz kontratakuje” Miller ponownie spróbował pokazać obrońcę Gotham w nieco innym świetle niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Sukces „All Star Superman” autorstwa Granta Morrisona i Franka Quitely’ego sprawił, że włodarze DC Comics w podobne ramy postanowili „włożyć” drugą flagową postać swojego wydawnictwa. Zadbali o dwa głośne nazwiska, aby ich nowe dziecko okazało się spektakularnym wydarzeniem. Obok Millera angaż otrzymał Jim Lee, znany przede wszystkim ze swojej pracy nad mutantami Marvela.

Cyklowi „All Star” dość często przypisywana jest łatka odważnej odpowiedzi DC na marvelowski świat Ultimate. Trudno nie polemizować z tą opinią, ponieważ zarówno Batman i Superman w tej wersji doczekali się raptem kilkunastu zeszytów, mających problemy z regularną publikacją, natomiast imprint konkurencji to bogate w tytuły i stale rozwijające się uniwersum. Zatem brak jest przesłanek stanowiących o drobiazgowej analogii – tym bardziej, że dwa sztandarowe tytuły Ultimate – „Spider-Man” i „X-Men” traktują o początkach bohaterów, czego nie można powiedzieć o wspomnianych pozycjach ze stajni DC.

Wracając jednak do komiksu, główna oś fabularna albumu opiera się na morderstwie rodziców Dicka Graysona i pierwszego spotkania chłopaka z Batmanem. Widząc zdolności i potencjał dziecka Bruce zamierza wytrenować go na pomocnika. Widzi w nim odbicie siebie, osoby która straciła wszystko wraz ze śmiercią bliskich, przepełnionej goryczą i bólem, a zarazem potrafiącej przemienić te emocje w motywację do walki z przestępczością.

Batman w interpretacji Millera to samozwańczy obrońca Gotham często przekraczający granicę szaleństwa, balansujący między dobrem a złem. Autor kreśli go jako brutalnego i bezwzględnego psychopatę stającego na krawędzi zdrowia psychicznego. Jest dokładnie taki sam jak miasto, które chroni – opętany, nieobliczalny, wróg publiczny miejscowych glin. Kreując jego postać twórca nawiązuje do innych silnych charakterów ze swojego dorobku – Marva, Leonidasa czy Bruce’a z „Powrotu Mrocznego Rycerza”.

Niestety, fabuła traktująca o początkach dynamicznego duetu, po atrakcyjnym wstępie, rozmywa się, a do scenariusza wkrada się wszędobylski chaos. Miller w kolejnych zeszytach całkowicie gubi wątek i sens opowieści. Skupia się na relacjach między uczniem a mistrzem wplatając w nie masę różnorodnych wątków nie mających żadnego znaczenia, przynajmniej na takim etapie opowieści.

W komiksie ukazana jest Justice League, której daleko do monolitu, a poszczególni jej członkowie nie są krystaliczni i pozbawieni wad. Postaci, które zawsze były integralną częścią świata Batka – jak Alfred czy Gordon - zostały zepchnięte na margines. Widać, że autor nie zapomniał o nich, ale też nie zadał sobie wiele trudu, aby udanie wkomponować ich do fabularnej układanki. W zamian zaserwował czytelnikom konglomerat bohaterów i gościnnych występów złoczyńców, z których nie wynika nic konstruktywnego. Album składa się z dziewięciu zeszytów, więc istniała możliwość pokuszenia się o solidną opowieść. Miller uczynił tylko wstęp zakreślając dość głęboko postacie, ale nie pokazał, w jakim kierunku zmierza. Gdzieś na kartach miga nam Catwoman, Batgirl, Joker, a nawet Black Canary w roli barmanki, bardziej przypominającej przydrożną prostytutkę niż heroinę. Dzieje się tak chyba wyłącznie po to, aby Jim Lee miał okazję porysować trochę seksownych bohaterek. To samo tyczy się Vicky Vale paradującej w bieliźnie. Na ogół składają się strzępy pomysłów bez konkretnego rozwiązania oraz sceny rażące bezradnością autora.

Czy takiego Batmana pragniemy czytać? Stanowczo nie. Miller daje upust swojej fantazji jakby sam chciał przywdziać kostium Mrocznego Rycerza, wspiąć się na mury Gotham City i krzyknąć z całej siły - „Uwielbiam być cholernym Batmanem!!!”. Dla niego to zabawa światem, który zna od podszewki i może właśnie ten urodzaj sprawił, że „All Star Batman i Robin” rozczarowuje. Trudno mieć nadzieję, że dalej będzie lepiej, skoro kolejne części powstają w żółwim tempie, a zapał do tego tytułu już dawno ostygł. Niniejsza pozycja na pewno przypadnie do gustu koneserom ponadprzeciętnych umiejętności Jima Lee. Reszta może być nieco zdegustowana.

 

Tytuł: "All Star Batman i Robin. Cudowny Chłopiec"

  • Scenariusz: Frank Miller
  • Rysunek: Jim Lee, Scott Williams
  • Tłumaczenie: Jarosław Grzędowicz
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 11.2009
  • Liczba stron: 240
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Cena: 89 zł

Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...