Podwodne Miasto Potomka Cthulhu

Autor: Thythwack Redaktor: Thythwack

Dodane: 14-03-2008 00:42 ()


Miasto znajduje się na 47°09' szerokości geograficznej południowej i 126°43' długości geograficznej wschodniej.

 

 

W tym miejscu, w marcu 1925 roku, w skutek długotrwałej i stale pogłębiającej się deformacji dna oceanu wyłoniła się wyspa, lecz wkrótce potem znikła, co można przypisać podobnej aktywności sejsmicznej. Wiemy o tym z relacji Gustawa Johansena, który przybył na nią wraz ze swoją załogą na statku Alert.

 

Przytoczę zapamiętane fragmenty pamiętnika Johansena opisujący tą wyspę:

Była to mała wysepka, choć o jej istnieniu nie wspominają żadne źródła.

Ze środka morza wyrastała wielka kolumnada – wyniosłe budownictwo Cyklopów. Jej brzeg, był pochyły, mulisty i błotnisty, pokryty gdzieniegdzie śliskimi kamieniami. Wielkość tych zielonawych kamiennych bloków, ogromnych posągów i płaskorzeźb budził lęk. (płaskorzeźby przypominały tą figurkę) Niesamowite wrażenie robiły olbrzymie kąty i kamienne powierzchnie budowli, zbyt wielkich, aby mogły podlegać prawom czy właściwościom naszej Ziemi. Ich ściany były pokryte ohydnymi wizerunkami i hieroglifami. Geometria tego miejsca wykracza poza granice normy, nie zgadza się z prawem Euklidesa, a poza tym miejsce to wydzielało paskudną woń, nie znaną pośród naszych sfer niebieskich i we wszechświecie.

Wilgotne, tytaniczne bloki były oślizgłe i trudno się było po nich wspinać, najprawdopodobniej nie były schodami przeznaczonymi dla zwykłych śmiertelników.

Słońce na niebie zdawało się jakby wypaczone, kiedy się na nie patrzyło poprzez polaryzującą miazmę dobywającą się z tego perwersyjnego, nasiąkniętego morzem wnętrza, i jakaś niesamowita groza oraz niepewność czaiły się chytrze w tych zwariowanych, zwodnych wymiarach rzeźbionej skały, na której za pierwszym spojrzeniem widziało się wypukłość, za drugim wklęsłość. Trwoga ogarniała wszystkich, jeszcze zanim zdołali dostrzec coś bardziej określonego niż skała, szlam i wodorosty.

Były tam ogromne wyrzeźbione wrota wraz z płaskorzeźbą w kształcie kałamarnicy-smoka, przypominające wrota stodoły. Wszyscy byli przekonani, że są to drzwi, z powodu rzeźbionej belki, progu i framug, choć nie można było zdecydować, czy leżą one płasko jak drzwi zapadowe, czy pochyło jak zewnętrzne drzwi do piwnicy. Wymiary geometryczne w tym miejscu były na opak. Trudno było stwierdzić, czy morze i ziemia mają kształt horyzontalny, ponieważ pozycja wszystkiego wydawała się zupełnie niespotykana.

Jeden z członków załogi próbował się wspinać na groteskową, kamienną płaskorzeźbę, chociaż można by to nazwać wspinaczką, gdyby ów kształt nie był w gruncie rzeczy poziomy. Wszyscy dziwili się, że na tym świecie znajdują się aż tak ogromne wrota. Na samym wierzchołku płaszczyzna wielkości akra delikatnie i stopniowo stawała się wklęsła, po czym wszyscy ujrzeli, że jest dziwnie ruchoma. Chwilę potem obserwowali niezwykłe zjawisko jakby cofania się szkaradnie rzeźbionego portalu. W całej tej fantazji pryzmatycznego zniekształcenia przesuwał się on ukośnie, w sposób zupełnie nieprawdopodobny, będący zaprzeczeniem wszelkich praw materii i perspektywy. Chwilę potem powstał tam otwór, który ział czernią niemal namacalną, a woń z nowo powstałych głębi była wprost nie do zniesienia.

Jednego z marynarzy, według Johansena pochłoną kamienny kąt, który znalazł się tam zupełnie niespodziewanie; kąt był ostry, a sprawiał wrażenie rozwartego. Ogólnie na brzegach tej wyspy, według sprawozdania Johansena zginęło 6 ludzi.

 

 

Ten albo podobne wierzchołki grzbietu oceanicznego, pewnego dnia mogą wynurzyć się na powierzchnię, być może tym razem już na stałe. Jeżeli tak by się stało, ciągnęłyby się od miejsca odległego o jakieś trzy tysiące mil na zachód od Freemantle do Wyspy Wielkanocnej. W rzeczywistości Wyspa Wielkanocna, Nowa Zelandia, Wyspy Pitcaim i kilka innych grup wysp mogłyby stanowić najwyższe punkty tego grzbietu.

 

Gdzieś na tym długim grzbiecie oceanicznym mogłoby się wyłonić także R’lyeh oraz inne miasta potomków Cthulhu, a także to miasto, które zostało opisane wcześniej według pamiętnika Johansena, a które teraz jest ukryte dwieście pięćdziesiąt sążni nad powierzchnią oceanu.

 

 

 

Fundacja Wilmartha badała te rejony morza w ostatnim czasie, oto krótki zapis obecnej sytuacji miasta.

 

(Już na samym początku trzeba powiedzieć raz jeszcze, że według informacji uzyskanych od Fundacji Wilmartha, które poparte są licznymi badaniami i wyprawami naukowymi, wyspa, która wyłoniła się w marcu 1925 roku nie jest miastem R’lyeh, w którym panem jest Cthulhu, ale częścią innego miasta jednego z jego potomków.)

 

Obecnie morze ma tam głębokość dwóch tysięcy sążni. Miejsce to jest położone na samym skraju grzbietu oceanicznego, który opada do głębokości trzech tysięcy sążni, albo jeszcze głębiej. Cały ten obszar nie jest aktywny sejsmicznie.

 

Miasto jest pokryte grubą skorupą wodorostów, ale jego niezwykła wielkość sprawiła, że pozostało niemal nienaruszone.

 

Od patrzenia na te olbrzymie, monolityczne budowle o nieeuklidesowej architekturze, których kąty nie są ani ostre ani rozwarte, ale które wydają się ulegać ciągłym zmianom, jak w przypadku złudzenia optycznego, można dostać mdłości i zawrotów głowy.

 

Znajdują się w nim ogromne rzeźbione wrota i kamienne bloki ozdobione symbolami potomków Cthulhu, wielkie płaskorzeźby ni to kałamamic ni to smoków. Są tam dziwaczne schody i leżące wszędzie wokół gigantyczne monolity, których kolejne kondygnacje ginęły w bezdennej otchłani...

 

Powierzchnia górnych partii tego miasta wynosi około dziewięciu czy dziesięciu akrów. Pozostała część tego miasta opadła głębiej, do obszarów, gdzie nie istnieje żadne inne życie... są tylko oni. Przypuszczalnie, powierzchnia zatopionego miasta, zajmuje blisko pół miliona mil kwadratowych. (5 razy więcej niż powierzchnia Wielkiej Brytanii)

 

Owo miasto, ta pogrążona w wiecznym mroku nekropolia, ten cały kontynent zatopionych grobowców, kojarzący się z rojnymi, zamieszkanymi przez ludzi skupiskami. Miasto musi być ogromnych rozmiarów i sięgać samego dna grzbietu oceanicznego.

 

W całym zatopionym mieście spotkać można dziesiątki morskich shoggotów, którzy są Strażnikami grobowców, w których spoczywa potomstwo Cthulhu. Te stwory to prawdziwe olbrzymy, królewscy strażnicy królów zła. Przypominają góry falującej i unoszącej się protoplazmatycznej masy, podobne są do kosmicznych korków wiru mgławicy Andromedy. (Telepaci Fundacji sądzą, że na dużych głębokościach uwięzionych jest około 500 potomków Cthulhu)

 

 

Fundacja Wilmartha „nafaszerowała” cały ten obszar substancjami promieniotwórczymi o krótkim okresie połowicznego zaniku, ale zupełnie wystarczającym, aby zniszczyć większość kultur shoggotów, nie powodując zarazem trwałego zniszczenia życia w morzu. Chociaż agenci Fundacji zdawali sobie sprawę, że prawdopodobnie nie zdołają dosięgnąć żadnego z potomków Cthulhu w ich kryptach i grobowcach, to na pewno urządzą im, tam na dole, prawdziwe piekło. Istniała tylko niewielka szansa, że załatwią ich wszystkich. Swoje działania Fundacja podporządkowała wymogom ekologii, nie zamierzali wysterylizować całego Pacyfiku!

 

 

 

 

 

 

Lovecraft „Zew Cthulhu”

Brian Lumley „Przemiana Tytusa Crowa”

 

 

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...