'Sunshine - W stronę słońca' - recenzja

Autor: Katarzyna "Katya" Ulman Redaktor: Kiriana

Dodane: 23-12-2007 10:22 ()


Only dream I ever have... is the surface of the sun... everytime I shut my eyes... it's always the same. - Cassie

 

W przyszłości, w roku 2057, ludzkości nie zagraża ani wojna z pozaziemską cywilizacją, ani unicestwienie przez meteoryt. Problem, z jakim ludzie muszą się zmierzyć, to brak światła słonecznego. Słońce gaśnie. Grupa śmiałków – astronautów wyrusza z misją, aby uratować Słońce, a tym samym przyszłość własnej planety. Jednak film nie byłby filmem, gdyby nie pojawiły się komplikacje. Najpierw aparatura całego statku zaczyna szwankować, a potem jeden z bohaterów popełnia niewybaczalny błąd, za który przyjdzie całej załodze sporo zapłacić. Oprócz tego na swojej drodze Icarus II napotyka swojego poprzednika – statek kosmiczny Icarus I, który zaginął parę lat wcześniej i na którego pokładzie naszych bohaterów czeka „niespodzianka”.

 

„Fale mnie uspokajają” (Mace)

 

Na pierwszy rzut oka fabuła nie wygląda zbyt ciekawie, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę sposób, w jaki bohaterowie zamierzają przywrócić ludzkości Słońce. Nadrzędnym celem załogi Icarusa jest dostarczenie ładunku jądrowego i zdetonowanie go, co w rezultacie ożywi najważniejszą dla człowieka gwiazdę. Daje nam to swoiste połączenie Jądra Ziemi (tylko, że teraz zamiast w dół, idziemy do góry) i Armageddonu (wedle zasady, iż duże BOOM to środek dobry na wszystko). Można się kłócić o to, czy fabuła w ogóle ma sens lub spędzić połowę czasu omawiając błędy jakie znalazły się w scenariuszu, a które dotyczą warstwy stricte naukowej. Bo też sam film podpada bardziej pod kategorię fiction, niż science. Jednak jako fikcja prezentuje dość dobry poziom, niestety tylko do pewnego momentu, o którym jeszcze napiszę.

Głównym tematem Sunshine (jak sierżant i Pan Bóg w postaci kolejno reżysera Dannego Boyle'a oraz scenarzysty Alexa Garlanda przykazali) jest sytuacja i wybory człowieka w sytuacji ekstremalnej. Wśród bohaterów mamy kapitana (Kaneda), który gotowy jest oddać życie za swoją załogę; tchórza; naukowca pełnego poświęcenia; mechanika – awanturnika (Mace), który w niebezpiecznej sytuacji okazuje się jednym z nielicznych zachowujących zimną krew; Capę – geniusza, od którego zależy powodzenie misji; panią biolog (dr Corazon) i Cassie – pilota. Każdy z nich jest postawiony przed sytuacją, z której nie ma wyjścia. Jak sobie poradzą? Co jeszcze można zrobić? Jak długi okres czasu minie, zanim kompletnie się załamią i kiedy przekroczą ten magiczny próg, po którym nie sposób już odróżnić dobra od zła; normalności od szaleństwa?

Opowiedzenie tej części historii wychodzi twórcom bardzo dobrze. Emocje bohaterów, ich walka ze sobą w momencie, gdy wszystko zaczyna się walić jest wiarygodna i pozwala widzowi w pewien sposób zrozumieć bohaterów, a nawet zacząć z nimi sympatyzować.

Aktorsko film stoi na przyzwoitym poziomie. Międzynarodowa obsada (aktorzy z Wielkiej Brytanii, Irlandii, Japonii, USA) daje sobie radę, choć może to być moja dość subiektywna opinia. Rose Byrne lubię co najmniej od Apartamentu, Cillian Murphy, Michelle Yeoh, Hiroyuki Sanada dobrzy jak zawsze, a Chrisa Evansa lubię bardzo (nie tylko ze względów artystycznych ;) ). Zresztą widać, że przy okazji Sunshine mógł się chłopak wykazać (ot, w porównaniu np. z taką Fantastyczną Czwórką).

Całości dopełnia cudowna technika oraz muzyka. Efekty specjalne i zdjęcia są po prostu przepiękne – o scenach z tego filmu pamięta się przez długi czas. Techniczny majstersztyk!

Wszystko to sprawiło, że przez pierwsze półtorej godziny filmu siedziałam w tym niewygodnym, kinowym krześle i patrzyłam z zachwytem na ekran. Potem, w momencie, gdy na scenę wkracza tzw. 5th member. Wtedy wszystko sięga dna i albo ktoś rwie sobie włosy z głowy (jak ja), albo się cieszy.

 

Why, Boyle, why?

 

Dlaczego taka, a nie inna reakcja na ten nagły zwrot akcji? Ano, w tym momencie film ze świetnego obrazu science – fiction zmienia się w średniej klasy horror. Sunshine spotyka podobny los, co swego czasu film Człowiek Widmo z Kevinem Beaconem. Tam też, nastąpiła zmiana akcji i scenarzysta postanowił, że główny bohater zacznie ganiać Elizabeth Shue (o ile mnie pamięć nie myli) z siekierą w ręce. W filmie Boyle'a całą załogę zaczyna prześladować i powoli eliminować uczestnik poprzedniej wyprawy - szalony naukowiec. Od filmu z Beaconem różni go tylko to, że ma bardziej wyrafinowane metody i jest brzydszy (lub bardziej przerażający w zależności od tego co kto woli).

Ta pogoń pomiędzy dużym, złym i brzydkim i resztą załogi kończy się optymistycznie. Moment, gdy Capa detonuje ładunek i wszystko odbywa się zgodnie z planem sprowadza film z powrotem na właściwe tory. Zwycięstwo naukowca było okupione cierpieniem, ale udało mu się doprowadzić misję do końca. Efekty w tej scenie, zdjęcia i przede wszystkim muzyka Johna Murphy'ego (próbka: The Surface Of The Sun) sprawiają, że widz jest w stanie znowu zachwycić się tym filmem.

Adwokat diabła – co jest dobre, a co złe?

Jak można podsumować wyprawę Icarusem w stronę słońca? Na górną półkę z napisem filmy psychologiczne, na pewno go nie postawimy. Jeżeli przymkniemy oko na horror w drugiej części, czy niedociągnięcia oraz sposób w jaki do filmu został wprowadzony Pinbacker, czyli nasz szalony antagonista to Sunshine daje się obejrzeć. Nawet, jak w moim przypadku, z przyjemnością.

 

Obsada:

Cliff Curtis - Dr. Searle

Cillian Murphy - Robert Capa

Michelle Yeoh - Corazon

Hiroyuki Sanada - Kap. Kaneda

Rose Byrne - Cassie

Chris Evans - Mace

 

Reżyseria: Danny Boyle

Scenariusz: Alex Garland

 

Czas: 107 minut

 

Dźwięk: angielski, polski (lektor), czeski

Napisy: polskie, angielskie, arabskie, czeskie, greckie, hebrajskie, islandzkie, portugalskie, rumuńskie


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...