„Star Wars. Sana Starros: Sprawy rodzinne” - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 22-11-2024 21:36 ()


Jak być może pamiętacie, Sana Starros zadebiutowała w świecie komiksów Star Wars – a było to już w czwartym zeszycie pierwszej serii „Star Wars” (tej z 2015 roku) – iście wybuchowo: przedstawiając się jako żona Hana Solo. Wywołało to sporo emocji wśród fanów, choć oczywiście szybko się okazało, że Sana nie do końca mówiła prawdę. Tym niemniej, od tego czasu czarnoskóra przemytniczka przewija się przez przeróżne serie komiksowe, często pojawiając się w nich w drugoplanowej roli. Po latach przyszedł jednak moment na to, by dziewczyna przejęła stery swojej opowieści i zajęła czołowe miejsce w jednotomowej historii stworzonej dla niej i jej pokręconej rodziny.

„Sprawy rodzinne” wrzuca Sanę, a więc także i nas, w wir pokręconych wydarzeń niemal od początku. A dzieje się dużo – poza właściwym wątkiem głównym, poznajemy nowych członków rodziny, Sana kradnie rancora (!), walczy z łowcami nagród i na dokładkę musi złapać równowagę po ostatnich przejściach z Aphrą. Jest tego nieco za dużo, jakby scenarzystka Justina Ireland – bardziej znana z pisania powieści młodzieżowych niż komiksów – chciała upchnąć jak najwięcej pomysłów w zbyt małym opakowaniu.

Ze względu na fabularne skoki w bok główny wątek, łączący się z kolejną znaną przodkinią Sany (Avon, córkę postaci z The High Republic), jest mocno poszatkowany. Jest też, jak przystało na tak wybuchową grupkę postaci, szalony. Ubarwia ją plejada Starrosów, w tym imperialny lojalista i brat Sany, Phel, oraz jej kuzynka, Aryssha, która wyszła za mąż za… imperialnego kapitana korwety typu Raider (fani „Armady” i „Battlefronta II” niewątpliwie to docenią) – postać niestety tak stereotypowo złą, że zęby zgrzytają. Do dopełnienia obrazka brakowałoby mu tylko podkręcania wąsa i maniakalnego śmiechu. Jest to na tyle irytujące, i na tyle trudne do uwierzenia, by Aryssha w kimś takim się zakochała, że momentami ma się ochotę rzucić komiksem w kąt.

Jakkolwiek by jednak nie oceniać głównej linii fabularnej – niczym nie zaskakuje, ale nie jest też do bólu oklepana – to postacie występujące w komiksie (no, przynajmniej kobiece) i ich wzajemne interakcje to złoto. Nie miałbym nic przeciw temu, by Justina Ireland wycięła ze dwa niepotrzebne wątki poboczne, by zrobić nieco miejsca na przekomarzanie się kuzynek, babcię Starros w akcji, czy matkę Sany flirtującą z randomowym gościem w zoo – tak, była taka przecudna scenka. Sama Sana, śpieszę z radością donieść, jest zdecydowanie na pierwszym miejscu i światła jupiterów rzadko kierują się na kogoś innego.

Innymi słowy: mimo mielizn, chaosu i stereotypowych Imperialców, chciałbym tego więcej, tym bardziej że komiks kończy się lekkim cliffhangerem. Niestety, wiemy, że nie będzie z tego dłuższej serii; nie ma się co czarować; komiks wyszedł półtora roku temu i nie dostał kontynuacji. „Sprawy rodzinne” nie są w żadnym wypadku ani wybitne, ani ‘must-have’ dla miłośnika Star Wars, natomiast wypełniają pewną niszę obrazkowo-powieściowej odległej galaktyki i każdy fan Sany Starros obowiązkowo powinien tę lekturę przeczytać.

 

Tytuł: Star Wars. Sana Starros: Sprawy rodzinne

  • Scenariusz: Justina Ireland
  • Rysunki: Pere Pérez
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Data wydania: 31.07.2024 r.
  • Seria: Star Wars
  • Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
  • Druk: kolorowy
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Format: 16,7x25,5 cm
  • Stron: 128
  • ISBN: 9788328164543
  • Cena: 49,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus