„Star Wars” tom 4: „Szkarłatne rządy” - recenzja
Dodane: 07-07-2023 20:05 ()
Wydawane dotychczas crossovery uniwersum Star Wars rządziły się dość klasyczną formułą: zbieramy głównych bohaterów każdej serii, wrzucamy ich do jednego worka i mieszamy, tworząc potencjalnie wybuchową mieszankę. W „Wojnie łowców nagród” wyszło to nieźle, ale ceną była konieczność dobrej znajomości każdej serii, by czerpać frajdę z lektury. „Szkarłatne rządy” podążają całkiem odmienną ścieżką – wygląda na to, że każda z serii trzyma się swojego głównego wątku, a crossoverowy wątek znajduje się jedynie gdzieś w tle historii (choć dokłada doń swoją cegiełkę). Taki jest właśnie najnowszy tom cyklu „Star Wars”.
„Star Wars: Szkarłatne rządy” to w istocie dwie oderwane od siebie opowieści, pierwsza – dwuzeszytowa – o poszukiwaniach nowej wiedzy o Mocy i Jedi przez Luke’a Skywalkera, i druga – trzyzeszytowa – o zbieraniu rozsianej po galaktyce flocie Rebelii, i (być może) ostatecznym starciu z komandor Zahrą. Towarzyszy temu antologia krótkich komiksów Charlesa Soula, pomysłów, które kiedyś tam wpadły mu do głowy, ale średnio się nadawały do zamiany w dłuższą formę.
Historia Luke’a to taki minicrossover (jak na ironię) z erą Wysokiej Republiki, gdyż nasz bohater spotyka na swej drodze... Elzara Manna, nieżyjącego od stuleci mistrza Jedi. Jak to możliwe, zapytacie? Tego nie zdradzę, powiem jedynie, że Luke wędruje od jednego miejsca do drugiego, nie popisując się przy tym ani cierpliwością godną Jedi, ani szczególną roztropnością... ale być może to jeden z powodów, dla których lektura jest tak fascynująca. Luke mierzący się z rosnącą niecierpliwością i licznymi wątpliwościami po przegranej z Vaderem jest nam bardzo bliski, i jak nigdy ludzki. Tak jak czasem nie jestem fanem jego twórczości, tak niezmiennie szanuję Charlesa Soula za ukazanie nam Skywalkera od tej strony.
W drugiej opowieści ścierają się dwa wątki – przetrwania Shary Bey na pokładzie wrogiego okrętu i misji, by ją uratować, oraz polowania komandor Zahry na Leię. ‘Ścierają się’ to o tyle trafne określenie, że w natłoku wydarzeń pierwszy wątek szybko traci impet i swoją siłę emocjonalną; co gorsza finał zostawia nas z uczuciem głębokiego niedosytu. Zahra i jej wendetta wypadają znacznie lepiej, a bitwa jej pokaleczonego gwiezdnego niszczyciela z flotą Sojuszu stanowi ciekawe odwrócenie motywu, w którym to Imperium ma przewagę liczebną, a Rebelia musi się wysilić na oryginalną taktykę, by zwyciężyć. Ten finał ma swój ciężar emocjonalny, i do końca potrafi zaskoczyć, a Leia otrzymuje swoich pięć minut, by pokazać, jaką drogę pokonała, odkąd pierwszy raz ją ujrzeliśmy na pokładzie „Tantive IV”.
Gdzie w tym wszystkim Szkarłatny Świt? Qi’ra pojawia się w komiksie, by pomóc Rebelii – po tym, jak w głównej miniserii zrobiła coś całkiem odwrotnego – i szybciutko znika, robiąc miejsce na wątki serii „Star Wars”. Crossoverowa część „odbębniona”, można się bawić dalej, prawda? Niekoniecznie jest to zła rzecz; po prostu inna i być może nie do końca taka, jakiej czytelnicy mogą się spodziewać. Jako samodzielna pozycja, bo w 90% tym w istocie jest, „Star Wars: Szkarłatne rządy” znakomicie rozwijają historię Rebelii po klęsce na Hoth, prowadząc postaci Luke’a i Lei do zmierzenia się ze swoimi słabościami, i przygotowując grunt pod wydarzenia „Powrotu Jedi” w spójny i logiczny sposób. A że przy okazji to świetna lektura? Tym lepiej!
Tytuł: Star Wars tom 4: Szkarłatne rządy
- Scenariusz: Charles Soule
- Rysunki: Marco Castiello, Ramon Rosanas, Daniele Orlandini, Will Sliney i Phil Noto
- Przekład: Bartosz Czartoryski
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Objętość: 160 stron
- Format: 167x255
- ISBN: 978-83-281-5543-5
- Cena: 49,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus