„Godzilla vs. Kong” - recenzja
Dodane: 03-10-2021 21:15 ()
Dawno temu, widząc ogromną popularność wszelakiej maści filmowych uniwersów, studio Warner Bros. postanowiło stworzyć własne, oparte na spopularyzowanych przez japońskie kino wielkich potworach zwanych kaiju. Dzięki temu dostaliśmy dwie części o „przygodach” Godzilli oraz Kong: Wyspa Czaszki, czyli opowieść o tytułowym małpiszonie. Dorobek skromny (w porównaniu do takiego molocha jak MCU czy choćby kroków poczynionych przez DC), ale wystarczający, żeby startować z crossoverem.
I tak w główkach włodarzy studia spłodzony został pomysł, by napuścić na siebie zionącą atomowym ogniem jaszczurkę oraz przerośniętą małpę. Patrząc z boku, można by pomyśleć, że wynik starcia jest z góry przesądzony, więc trzeba było dopisać jakąś historyjkę, która uzasadniłaby to tytaniczne starcie. Ta jest, ujmując sprawę delikatnie, głupiutka i naginająca do granic możliwości prawdopodobieństwo, ale w niczym to nie szkodzi. Dlaczego? Naprawdę muszę tłumaczyć? Ok – bo filmów takich, jak recenzowana produkcja nie oglądamy, by przeżywać intelektualne katharsis. Oglądamy je, by zobaczyć, jak dwa przerośnięte maszkarony okładają się właściwymi sobie odnóżami po paszczach czy innych otworach gębowych. A pod tym względem film sprawdza się świetnie – każdy z tytułowych monstrów ma okazję zabłysnąć swoimi charakterystycznymi „zagrywkami”, walki są szalenie efektowne i emocjonujące, a co najważniejsze świetnie zaprezentowane dzięki bardzo dobrej pracy kamery i reżyserii – w każdej z tych scen po prostu czuć wielkość i potęgę ekranowych bestii. Każda z kilku potyczek toczy się również w odmiennych okolicznościach, dzięki czemu na monotonię nie można narzekać.
Ogólnie od strony wizualnej film to majstersztyk. Oba tytułowe potwory są świetnie przedstawione i zaanimowane, mają wyrazistą mimikę i mowę ciała, które doskonale oddają ich charakter, dzięki czemu ich potyczki są jeszcze bardziej emocjonujące. Jedna mała wada – w kilku naprawdę nielicznych ujęciach spece od FX, którzy w ogólnej skali naprawdę dali do wiwatu, serwując widzom wizualną ucztę, przesadzili z efektem „bloom”, przez co niekiedy widoczny na ekranie obraz jest przesycony barwą i zacierającą detale specyficzną poświatą. W porównaniu do całości, która pełna jest efektownych wybuchów, demolki i innych efektów, powyższy zarzut podpada pod czepialstwo.
Dla porządku poświęćmy jednak kilka słów fabule i aktorstwu w wykonaniu ludzi z krwi i kości. Ta pierwsza jest naiwna, oparta na niespecjalnie oryginalnych założeniach i pełna dziur – nie oszukujmy się, stanowi jedynie pretekst do tego, żeby pokazać, jak w zależności od okoliczności, jeden z dwóch tytułowych kaiju zbiera wciry. Na szczęście, żeby nie przemęczyć widza całą tą podnoszącą ciśnienie, efekciarską akcją twórcy zadbali, by poprzetykać ją nieszczególnie odkrywczą lub zaskakującą, ale całkiem strawną, gdy przymknie się oko na liczne głupotki, historyjką uzasadniającą, dlaczego Godzilla chłoszcze właśnie Konga ogonem lub dlaczego Kong zakłada właśnie przerośniętej jaszczurce nelsona. Jest jej akurat tyle, by produkcja utrzymała stałe i bardzo satysfakcjonujące tempo. Ba, powiem nawet więcej, o ile w tego typu filmach w scenach, gdy dwa kaiju nie naparzają się na ekranie, gapię się zazwyczaj w telefon, to tym razem śledziłem losy ludzkich postaci z pewną uwagą – choćby po to, by zobaczyć, w jak absurdalną sytuację się wpakują i w jaki sposób logika się wygnie, by ich z tej sytuacji wyciągnąć. Co do bohaterów – są schematyczni, prości i transparentni, ale jednocześnie na tyle wyraziści i sympatyczni (lub w przypadku czarnych charakterów antypatyczni) oraz przyzwoicie zagrani, by nie wywoływać zgrzytania zębami. No, chyba że drażni was głupota i niekompetencja, którą zdarza im się często przejawiać.
Oglądając starcie dwóch najbardziej znanych, kultowych wręcz filmowych potworów co chwila myślałem sobie: „mój Boże, ale to jest naiwne...”. Dosłownie sekundę później przez moją głowę przemykała myśl „ależ to jest zajeb**te!”. Godzilla vs. Kong to jest filmową papką i nie da się tego ukryć, ale jednocześnie jest to papka o tak gładkiej konsystencji i pełna tak smakowitych kąsków, że nie sposób nie wciągnąć jej ze smakiem – nawet jeśli degustacja tego filmowego dania sprowadzi się do niemiłosiernego szydzenia z pracy scenarzystów. Zdecydowanie polecam na ponure popołudnia, najlepiej do obejrzenia w gronie przyjaciół.
Ocena 7/10
Tytuł: Godzilla vs. Kong
Reżyseria: Adam Wingard
Scenariusz: Zach Shields, Michael Dougherty, Terry Rossio
Obsada:
- Alexander Skarsgård
- Millie Bobby Brown
- Rebecca Hall
- Brian Tyree Henry
- Shun Oguri
- Eiza González
- Julian Dennison
- Kyle Chandler
- Demián Bichir
- Kaylee Hottle
Muzyka: Junkie XL (Tom Holkenborg)
Zdjęcia: Ben Seresin
Montaż: Josh Schaeffer
Scenografia: Rebecca Cohen, Ronald R. Reiss
Kostiumy: Ann Foley
Czas trwania: 113 minut
Dziękujemy dystrybutorowi Galapagos Films za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus