„Mit” - recenzja
Dodane: 02-06-2021 15:30 ()
Każdy ma swojego Indianę Jonesa, miejmy i my! - takie można odnieść wrażenia po seansie Mitu, który całkiem przyzwoicie się zapowiadał, a ostatecznie zawiódł pokładane w nim oczekiwania. Przynajmniej moje, fanki tzw. kina kopanego i fantasy zanurzonego w azjatyckim sosie.
Niby wszystko było na dobrej drodze - całkiem niegłupi zarys fabuły i Jackie Chan, który jest gwarantem całkiem fajnie oglądających się scen walk. Co poszło nie tak, zapytacie? W sumie wszystko po trochu, ale najpierw trochę o samej fabule.
Bohaterem Mitu jest chiński archeolog Jack (w tej roli Jackie Chan), który mieszka na barce przerobionej na pływający dom (swoją drogą całkiem porządny miał ten łajbo-domek, nawet pole do minigolfa tam się znalazło) i od kilku miesięcy śni, że jest generałem cesarskiej armii, który ratuje z rąk wrogów piękną księżniczkę. Pewnego dnia odwiedza go dawno niewidziany znajomy William, który proponuje mu współpracę przy swoich badaniach nad nieważkością. Za jego namową oraz z nadzieją na znalezienie odpowiedzi, co znaczą jego sny, Jack wraz z przyjacielem, podążając tropem tajemnicy lewitującego mędrca, trafiają najpierw do Indii, by ostatecznie dotrzeć do owianego tajemnicą mitycznego mauzoleum pierwszego cesarza Chin, które według podań skrywa eliksir nieśmiertelności…
Brzmi nieźle, prawda? Jednak w rzeczywistości już tak dobrze nie było.
Jak lubię Jackie Chana, tak w Micie jakoś mi nie pasuje do granej przez niego postaci. Zresztą po wszystkich aktorach widać, jakby nie czuli się komfortowo w swoich rolach i przez cały czas zastanawiali się, co oni tutaj robią. I choć dostajemy całkiem ciekawe sceny walki, to i tak seans człowiekowi się strasznie dłuży. A nie tak powinno być, w końcu to miało być kino akcji okraszone motywami jak z chińskiej tragedii. Miało być dramatycznie i angażująco, a w międzyczasie nawet kilka łez wzruszenia powinno się pojawić (w końcu mamy tu motyw zakazanej miłości, nieprawdaż?). Przynajmniej tak wychodziło z opisu. Niestety, przy okazji spełnienia wielu oczekiwań (m.in. powstania kolejnego wielkiego blockbustera promującego chińską kulturę na Zachodzie, jak mniemam) zapomniano o trzech najważniejszych rzeczach: fabule, tempie i równowadze między kolejnymi elementami filmowej opowieści.
Bo czego tu nie ma: trzymania jedną ręką osuwającej się w przepaść karety z piękną nieznajomą z jednoczesną walką z przeciwnikiem, zszywania rany za pomocą szpili do włosów i pukli własnych włosów, latania w pięknych sukniach itp. I owszem, wiem, że przy tego typu produkcjach realizm idzie daleko w odstawkę, ale żeby chociaż było ciekawie, a niestety jest bardzo sztampowo z pełną paletą klisz, które wyskakują co rusz jak królik z kapelusza. Nie ma tu żadnych zwrotów akcji, które by zaskoczyły potencjalnego widza (nawet antagonista jest strasznie przewidywalny). Wszystkie postaci są strasznie nijakie i jednowymiarowe. Tym samym Mit to nuda opakowana w ładne kostiumy i całkiem przyjemną muzyczkę. Nic poza tym.
Jednak jest jedna rzecz, którą można odnotować na plus. Nasz dzielny pan archeolog to praworządny obywatel, patriota. Taki Indy czy Lara już dawno czmychnęliby z fantami, a on dzielnie oddaje wszystko, co znalazł do muzeum. Postawa godna naśladowania!
Ocena: 5/10
Tytuł: Mit
Reżyseria: Stanley Tong
Scenariusz: Stanley Tong, Hui-Ling Wang, Hai-shu Li
Obsada:
- Jackie Chan
- Weixing Yao
- Jianzhong Zhang
- Kim Hee-seon
- Min-su Choi
- Yang Jian
- Gang Wu Gang Wu
- Tony Ka Fai Leung
Muzyka: Gary Chase, Nathan Wang
Zdjęcia: Wing-Hang Wong
Montaż: Chi-Wai Yau
Scenografia: Oliver Wong
Kostiumy: Thomas Chong
Czas trwania: 122 minuty
comments powered by Disqus