„Warcraft: Początek” - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 04-05-2017 13:02 ()


Blizzard słynie ze swoich gier i z tego, ile przychodzi graczom na nie czekać. Z czego natomiast słyną produkcje Blizzarda oprócz uzależniającego wręcz poziomu grywalności? Ze swoich filmowych wstawek i animowanych przerywników, które oszałamiają poziomem audiowizualnym i reżyserią. Często słyszy się, że fajnie by było, gdyby amerykańskie studio szarpnęło się i wypuściło pełen metraż, więc ktoś poszedł w końcu po rozum do głowy i uderzył do Blizzarda z propozycją. „Ale CGI jest drogie! Wy wiecie, ile kosztuję taki jeden przerywnik?”. „Hm, to może wrzucimy do tego filmu jakichś aktorów i zrobimy pół na pół!”. I tak powstał Warcraft: Początek, film, po który sięgam już grubo po premierze w wydaniu dvd.

Płytka ze szmerem wsuwa się do napędu, wita mnie menu wyboru języków, odpalam standardowe combo angielski lektor + polskie napisy. Rozsiadam się wygodnie i wciskam PLAY. Mija mi tak nieco ponad dwie godziny i po zakończonym seansie oddaję się zadumie. Skąd się w sieci wziął cały ten jad, którym domorośli recenzenci opluwają Warcrafta?

Historia jest niegłupia. Na dzień dobry wita nas wcale malowniczy landszaft umierającego orczego świata, a w nim ogromny portal. Gul’dan, główny zły, szumnie zapowiada inwazję na świat ludzi, po czym zielona (a także brązowa horda) zalewa świat ludzi. Ok, póki co jest dobrze, jest klimat. Pędźmy dalej. I to dosłownie pędzimy, bo w pierwszym akcie filmu reżyser i scenarzysta starają się upchnąć bardzo dużo, skaczemy więc od wątku do wątku – podupadły rycerz i jego problemy z synem, wizyta u czarodzieja, wizyta u króla, potyczka z orkami, rozłamy wewnątrz orczej frakcji. Oj dzieje się sporo, a wszystko to upchnięte w niewielki przedział czasu. Obraz na początku sprawia wrażenie chaotycznego i niesamowicie napakowanego treścią. Na szczęście dalej jest już spokojniej, a po ważnym pierwszym akcie, gdzie w ekspresowym tempie aplikuje się nam końską dawkę ekspozycji, jest już w porządku, w rozsądnym tempie, z akcją umiejętnie przeplecioną motywami politycznych intrygi i obyczajowymi. Choć nie są to labirynty wątków to intrygi te i tak są głębsze niż typowe „Ludzie dobrzy, orcy źli, idź, zabij!”, a w obrazie znalazło się miejsce dla kilku naprawdę dobrych i humorystycznych dialogów. Tylko ten wątek miłosny pomiędzy rycerzem a pół-orczycą naprawdę był w filmie zupełnie zbędny i widać z kilometra, że wrzucono go do scenariusza, tylko by zadowolić żądne taniego romansu drugie połówki wyciągnięte na seans.

Aktorstwo też stoi na niezłym poziomie, oczywiście w przypadku wygenerowanych komputerowo orków mówić możemy jedynie o dubbingu. Większość z aktorów, którzy wystąpili w filmie fizycznie, jak i tych, którzy użyczyli swoich głosów, z ról wywiązało się całkiem w porządku. Kuleje jedynie postać głównego bohatera odgrywana przez Travisa Fimmela. Aktor wyraźnie nie do końca odnajdywał się w roli samotnego ojca i oddanego obrońcy królestwa. Sceny ukazujące Anduina Lothara jako kozaka i twardziela zagrał dobrze, pozostałe, w szczególności te z wątku romansowego, w mniejszym lub większym stopniu położył. Cieszy za to aktorstwo Bena Fostera i Dominica Coopera, odpowiednio strażnika Medivha i króla Llane'a Wrynna. Foster czuje ten świat i odgrywanie podeszłego wiekiem i sypiącego się pod ciężarem obowiązków maga zasługuje na pochwałę, a Cooper pokazuje na ekranie, że władza królewska może mieć wiele oblicz.

W warstwie audio-wizualnej film błyszczy. Nie, nie, że się wyróżnia, ale dosłownie błyszczy. Wszystko w nim jest takie ładne, kolorowe, dobrze doświetlone i, z braku lepszego określenia, tchnące optymizmem. Generując w trzewiach komputerów postacie, scenerię i scenografię filmowcy wyraźnie bardzo mocno inspirowali się kierunkiem artystycznym, jaki przed laty obrały gry z serii Warcraft. I cieszy mnie to, bo w dobie silenia się na realizm i przyziemność miło ogląda się sceny jak żywcem wyciągnięte z klasycznego, być może trochę kiczowatego, fantasy. Orki są odpowiednio karykaturalne, ale nie popadają w śmieszność, scenografia jest upstrzona fantastycznymi artefaktami, a scenerię i architekturę odpowiednio podrasowano, by nadać jej nowy wymiar. Całość tworzy spójną i cieszącą oko estetykę silnie nawiązującą do pierwowzoru. Dorzućmy do tego wspomniane już dobrze zrealizowane sceny akcji, a także batalistyczne i otrzymamy naprawdę przyjemny dla oka obrazek. Dla ucha również, bo chociaż muzyka nie wyróżnia się niczym oryginalnym, to dobrze oddaje ducha całości.

Warcraft: Początek był dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Mimo że zdarzało mi się grywać w produkcje Blizzarda, i to nie mało, to do filmu podszedłem bez emocjonalnego bagażu i nostalgicznego bólu dupy. I z takiej właśnie perspektywy film okazał się sympatyczną, wciągającą i nawet niegłupią opowieścią okraszoną bardzo zadowalającą oprawą graficzną, która pozwoliła mi mile spędzić popołudnie. Jeżeli należysz do grona ludzi toczących wielogodzinne dyskusje na temat historii Azeroth, to film ci się nie spodoba, bo najprawdopodobniej masz już swoje ugruntowane przekonanie na temat tego, jak taka produkcja powinna wyglądać, w innych przypadkach, powinieneś zostać drogi widzu usatysfakcjonowany.

Ocena 7/10

Tytuł: „Wacraft: Początek"

Reżyseria: Duncan Jones

Scenariusz: Charles Leavitt, Duncan Jones

Obsada:

  • Travis Fimmel    
  • Paula Patton    
  • Ben Foster
  • Dominic Cooper
  • Toby Kebbell
  • Ben Schnetzer
  • Robert Kazinsky
  • Clancy Brown
  • Daniel Wu

Muzyka: Ramin Djawadi

Zdjęcia: Simon Duggan

Montaż: Paul Hirsch

Scenografia: Gavin Bocquet

Kostiumy: Mayes C. Rubeo

Czas trwania 122 minuty

Dziękujemy dystrybutorowi Filmostrada za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus