"Star Wars" - "Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada" - recenzja
Dodane: 30-05-2016 18:04 ()
Dwukrotnie miałem przyjemność (w jednym przypadku, niestety, raczej skrajną nieprzyjemność) recenzować komiksy, w których głównym bohaterem jest niejaki Boba Fett. Dwukrotnie podkreślałem, jak niesamowicie popularna stała się jego postać, i jak wiele gwiezdnowojennych opowieści zaczepiło się na niej, począwszy od Mandalorian, a skończywszy na połowie „Ataku klonów”. Dwukrotnie przypominałem, jak minęła epoka, gdy Fett był jedną wielką tajemnicą w prawie niezniszczalnej zbroi. Nie wspominałem tylko o tym, jak zadziwiająco niewiele potrzeba, by historię z naszym zabójczo skutecznym łowcą nagród po prostu zrobić źle. Wydawałoby się bowiem, że Fett to (anty)bohater samograj – dajcie mu zlecenie, pokażcie, jaki jest „cool” i wszystko będzie w porządku. Ach, żeby to było takie proste... Dowodem na to, że jest inaczej będzie komiks „Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada”, siódmy tom serii Legendy.
Na komiks ten składają się trzy pomniejsze historie – „Nagroda za Bar-Koodę”, „Kiedy grubaska zawiśnie” oraz „Morderstwo najgorszego sortu” – które tworzą swoistą trylogię i wiążą się ze sobą postacią głównego bohatera oraz trójki Huttów. Opowieść zaczyna się zadziwiająco zabawnie: on poznaje ją, ona jego, zakochują się w sobie, ale jej ojcem jest gość, którego on nie cierpi, więc jedyną opcją, by doszło do ślubu jest zrobienie czegoś nadzwyczajnego np. dostarczenie ojcu pewnego niesławnego pirata… Sęk w tym, że choć początek jest śmieszny, bo on, ona i ojciec są Huttami, komiks zatraca się w komizmie do tego stopnia, że zaczyna przypominać parodię Star Wars. „Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada” to jeden długi ciąg dziwacznych przygód jeszcze dziwaczniejszych postaci, które wikłają się w kolejne dziwaczne, a jakże, intrygi. Najgorsze zaś w tym wszystkim jest to, że z odległą galaktyką George’a Lucasa komiks ten ma tyle wspólnego, co F-16 z X-wingiem. Ale do tego jeszcze wrócimy.
O ile odbiór tak specyficznego humoru to kwestia indywidualnego gustu i na pewno komuś odpowiada „parodiowatość” komiksu, o tyle nie mogę przeboleć tego, co scenarzysta zrobił z Bobą Fettem. Mandaloriański łowca nagród ani troszeczkę nie przypomina postaci, z jaką oswoiliśmy się w innych dziełach z Legend. Boba Fett nie jest złośliwy i małostkowy, Boba Fett nie odzywa się bez potrzeby, wreszcie Boba Fett nie popisuje się dookoła swoimi morderczymi talentami. Krótko mówiąc, nie jest tym, kogo widzimy w komiksie. Może to sprawa tragifarsowej formuły „Śmierci, kłamstw i zdrady”, ale ja tego absolutnie nie kupuję. Z tak charakterystyczną ze swoich niewielu cech (zabójczość, precyzja, cichość) postacią nie robi się eksperymentów, bo kończą się one niedobrze.
Tu dochodzimy do miejsca, w którym nie znajdzie się ani jedna, najmniejsza pochwała. Rysownikiem i zarazem kolorystą komiksu jest nie kto inny, jak Cam Kennedy, twórca grafiki niesławnego „Mrocznego Imperium”. W recenzji tamtej produkcji nawet dość łagodnie odniosłem się do prac Kennedy’ego. W tej recenzji nie zostawię na nim nawet suchej nitki. Ohydna kreska i jeszcze bardziej ohydne przeważająco zielonkawe kolory wołają o pomstę do Mocy po stokroć. W sytuacji, gdy jedynymi elementami znanymi z filmów są Fett i Huttowie (w „Mrocznym Imperium” znajomych kształtów było znacznie więcej), rysownik miał pełne pole do popisu przy kreacji miejsc, postaci i technologii. Poległ na całej linii. To szkaradne coś, co oglądamy na kartach komiksów to nie jest Star Wars. To jest jakieś kompletnie inne uniwersum, z innymi maszynami, rasami i klimatem. To nawet nie przypomina, wspomnianą już przeze mnie, niezamierzoną parodię Star Wars.
„Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada” to komiks kroczący w oparach absurdu. W założeniu miał być humorystyczny, troszkę tak spoglądający na Star Wars z przymrużeniem oka, ale do mnie to zupełnie i kompletnie nie trafiło. Humor gwiezdnowojenny to nie tragifarsa z romansami Huttów, piratami-idiotami i postaciami, które zachowują się tak, jak je narysowano – fatalnie. Rysunki Cama Kennedy’ego do komiksów Star Wars to, moim skromnym zdaniem, jedno gigantyczne nieporozumienie. Narzekałem na jego prace w „Mrocznym Imperium”, ale tam przynajmniej mógł się bronić specyficznym mrokiem historii i stworzeniem kilku kultowych maszyn. A tu? To, co zrobił przekracza poziom mojej tolerancji. Ze wszystkich wydanych dotąd przez Egmont tomów Legend, „Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada” jest bezsprzecznie najgorszy. Nie polecam go nikomu, w szczególności fanom Boby Fetta, którzy mogą być skuszeni widokiem jego zbroi i hełmu na okładce. Nie warto sięgać po ten komiks. Szkoda Waszych pieniędzy i czasu.
- Ogólna ocena: 2/10
- Fabuła: 3/10
- Rysunki:1/10
- Kolory: 1/10
- Klimat: 1/10
Tytuł: "Star Wars" - "Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada"
- Scenariusz: John Wagner
- Rysunek: Cam Kennedy,
- Wydawnictwo: Egmont
- Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
- Seria: Star Wars Legendy
- Data publikacji: 18.05.2016 r.
- Liczba stron: 144
- Format: 170x260 mm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Wydanie: I
- Cena: 49,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus