"47 roninów" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 15-01-2014 23:38 ()


„47 roninów” miało zadowolić zarówno miłośników kina spod znaku przygody, magii jak i orientalnej kultury. Na pewno twórcom nie można odmówić zapału - jednak w przypadku obrazu Carla Rinscha dobre chęci nie przełożyły się na przyzwoite widowisko.  

Przedłużająca się produkcja, dodatkowe zdjęcia, w końcu wykluczenie reżysera z ostatecznego montażu, raczej trudno postrzegać za dobry omen. Na pewno wszystkie wymienione wydarzenia odcisnęły negatywne piętno na blockbusterze. Miał być rozmach, zapierające dech efekty specjalne, kino napakowane akcją i malowniczymi krajobrazami. Jedynie te ostatnie udało się zagwarantować, poza rozbuchanym do granic szaleństwa budżetem. Bez dwóch zdań jest to jedna z najdroższych produkcji 2013 r. Będzie też największą klapą finansową ostatnich dwunastu miesięcy.

„47 roninów” przybliża jedną z legendarnych opowieści o japońskich samurajach, grupa osiemnastowiecznych wojowników dąży do pomszczenia śmierci swego pana. Trzon historii opiera się na trzech wątkach – podstępu, zemsty oraz zakazanej miłości. Obraz zawodzi już na etapie budowania zainteresowanie widza. Nie gwarantuje odpowiedniego napięcia, nie jesteśmy w stanie sympatyzować z bohaterami. Wyrzucony na margines społeczeństwa mieszaniec Kai nie wzbudza emocji, bowiem podobnych kreacji w kinie było mnóstwo, a ta w interpretacji Keanu Reevesa jest po prostu nijaka i mdła. Gwiazda „Matrixa”, po latach posuchy, postanowiła ponownie zagrać wybrańca, angażując minimalistyczne umiejętności aktorskie. Również pozostała część obsady nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia. Możliwe, że stało się tak z uwagi na zbyt banalne dialogi, będące komentarzem wydarzeń obserwowanych na ekranie. Pełno w nich zadęcia, patosu, którego nie były w stanie złagodzić mikroskopijne ślady humoru wrzucone na siłę w najmniej odpowiednich momentach.

Aktorstwo i przewidywalność fabuły to nie jedyne mankamenty produkcji. Debiutujący reżyser ewidentnie nie radził sobie z montażem scen - dlatego też w obrazie mamy przeskoki charakterystyczne dla kina lat osiemdziesiątych. Ponadto widać, że nie czuł się on pewnie w świecie generowanych komputerowo efektów, do którego wkroczył dziarsko niczym żółtodziób na pole minowe. Wizualne niedoróbki widoczne są w sekwencji otwierającej, gdzie samuraje zmagają się z mityczną bestią. Ponadto sceny walk charakteryzuje uboga choreografia, a nieumiejętna dynamika poszczególnych pojedynków i ograniczony repertuar ujęć konfrontacyjnych, potęgują uczucie przegadania filmu. Ogólnego wizerunku nie poprawiają zwieszone na kwintę twarze roninów, którzy nie przejawiają bojowego ducha, a ich posępne oblicza wskazują na pogłębiający się stan depresji i zrezygnowania. Muszę przyznać, że większym uznaniem darzę stare obrazy z Jetem Li, np. Legendę Czerwonego Smoka niż niniejsze dzieło.

Rinsch nie tylko po omacku porusza się w ekranowej rzeczywistości, ale też gubi postaci wzbudzające zainteresowanie swoją oryginalnością czy egzotycznością. Kilkusekundowe epizody, które mogły przemienić się w drugoplanowe perełki, nie należą bowiem do trafnych wyborów. Cała sekwencja w bazie holenderskich kolonistów stanowi lekcję poglądową na temat: jak marnować potencjał interesujących wątków. Dodatkowo widz w żadnym momencie nie może mówić o efekcie zaskoczenia, bowiem autorzy z niebywałą precyzją niszczą wszystkie potencjalne twisty. Prostota i przewidywalność stanowią motto „47 roninów”. Zabrakło tylko statystów pojawiających się z tabliczkami z napisami: tu będzie zasadzka, teraz walczymy, a tam ktoś musi umrzeć. Jednym słowem - archaiczne kino z papierowymi postaciami i nużącymi sekwencjami walk.

W tym zalewie tandety można dostrzec niewielkie plusy - urzekającą scenografię i kostiumy. Na uwagę zasługuje też występ Cary'ego-Hiroyuki Tagawy w roli shoguna, aktora znanego m.in. z "Mortal Kombat" czy "Wyznań gejszy", a także wybijająca się ponad aktorską przeciętność kreacja wiedźmy w wykonaniu Rinko Kikuchi, którą oglądaliśmy w zeszłym roku w "Pacific Rim", a bardziej wprawny widz zapewne skojarzy aktorkę z oscarową nominację za "Babel". Na tym pozytywy się kończą. Dorzucając do tych atrakcji zbędne efekty trójwymiarowe, „47 roninów” zasila popularną kategorię kinową - omijać szerokim łukiem, nie kupować na dvd, oglądać w TV, jeżeli nic lepszego nie pozostało. Zaoszczędzone pieniądze warto zainwestować w inny seans, a początek roku obfituje w kilka wartościowych tytułów.

 5-/10

Tytuł: "47 roninów"

Reżyseria: Carl Rinsch

Scenariusz: Chris Morgan, Hossein Amini

Obsada:

  • Keanu Reeves
  • Hiroyuki Sanada
  • Rinko Kikuchi
  • Kô Shibasaki
  • Tadanobu Asano
  • Min Tanaka
  • Jin Akanishi
  • Takato Yonemoto

Muzyka: Ilan Eshkeri

Zdjęcia:  John Mathieson

Montaż: Stuart Baird

Scenografia: Jan Roelfs

Kostiumy: Penny Rose

Czas trwania: 118 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus