"Rycerze Starej Republiki" tom 9: "Demon" - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 01-12-2012 14:14 ()


Zayne Carrick i jego towarzysz, hochsztapler Gryph, poznają prawdę o zawziętej i tajemniczej Jarael oraz dziwnym mandaloriańskim dezerterze Rohlanie Dyre’u. Znajomość faktów z przeszłości Jarael tłumaczy obsesję, którą Rohlan najwyraźniej ma na punkcie kobiety – ale z tą wiedzą związane jest śmiertelne zagrożenie. Zayne musi ratować sytuację i liczyć na to, że jego dziwna więź z Mocą nie przeszkodzi mu uchronić przyjaciół przed niebezpieczeństwami...

Demonicznych postaci w "Star Wars" mamy jak na pęczki. Wystarczy spojrzeć na Dartha Maula – wypisz-wymaluj demon. Ale wygląd to jedna sprawa, zupełnie inną jest demoniczny charakter. Nie każdy, kto nim dysponuje, wygląda na demona... A o których demonach myślał scenarzysta John Jackson Miller, tworząc tytuł i fabułę finalnej opowieści z cyklu "Rycerze Starej Republiki"? Zapewne o obu. Ale to kwestia drugorzędna wobec faktu najważniejszego – końca. Końca serii komiksowej, która od początku (właściwie "Początku", bo tak brzmi nazwa pierwszego tomu) prezentowała bardzo wysoki poziom i porwała mnie swoją wizją odległej galaktyki i nietuzinkowych postaci. Któtko mówiąc, najlepszej długodystansowej serii komiksowej w dotychczasowej historii Star Wars. Czy muszę wobec tego dodawać, że moje oczekiwania odnośnie wielkiego finału narosły do rozmiarów gigantycznego balonu i aż prosiły się o jego przekłucie? Nie sądzę.

"Demon" to zakończenie bez fajerwerków. Nie ma tu bitwy, która wstrząśnie Wojnami Mandaloriańskimi i galaktyką, nie ma bohaterskich Jedi i Mandalorian, brak także patosu i epickich śmierci. Jest za to wszystko inne. "Demon" to opowieść skromniutka, w pewnym stopniu nawet osobista, oparta na nieoczekiwanej zmianie tożsamości jednej z postaci (w duchu oryginalnej gry "Knights of the Old Republic") i intrydze rozpoczętej już w drugim tomie, "Flashpoint". Komiks osiąga rzecz dość niebywałą – udaje mu się wspaniale rozwiązać wszystkie poboczne wątki, nie umniejszając ani odrobinkę temu głównemu. Dowiadujemy się między innymi, jak Gryph ze Slysskiem uciekli z Serroco (w "Dniach strachu, nocach gniewu"), i co Zayne zrobił z kredytami zarobionymi w przeróżnych punktach historii. John Jackson Miller w "Demonie" po prostu przeszedł sam siebie i w tym momencie śmiało mogę określić "Rycerzy Starej Republiki" najbardziej spójną, najprecyzyjniej zaplanowaną i wykonaną historią, z jaką się zetknąłem w swoim życiu – oczywiście w kategorii tych dłuższych, trwających po kilka lat. Jedynie "Babylon 5", znakomity serial sci-fi sprzed dwóch dekad, dorównuje "Rycerzom" dokładności w kreowaniu wątków i fabuły. Chylę czoła, panie Miller!

Dobrze, dobrze, ale przecież nie o to chodzi w finałach, by podziwiać talenty organizatorsko-logistyczne twórcy czy twórców. "Demon", dzięki wspomnianej zmianie tożsamości, przekręca do góry nogami cały wątek z udziałem Jarael i historię, która wydawała się prosta, doprawia dużą dawką dramatyzmu i tajemniczości. W grze pojawiają się starzy znajomi, w tym Dace Golliard, Demagol, Shel Jelavan, Malak i Saul Karath, by pomóc lub przeszkodzić Carrickowi i spółce w uratowaniu Jarael – nie tylko przed nią samą. Sukces "Demona" polega na tym, że jest świetną opowieścią o emocjach i uczuciach. Nienawiść, miłość, zazdrość i nadzieja pięknie się ze sobą przeplatają w osobach Zayne'a, Chantique, Jarael i tej czwartej osoby, by na końcu dać – nie ma co ukrywać, jeśli znacie "Rycerzy Starej Republiki", nie możecie oczekiwać niczego innego – wspaniały happy end. Wspaniały, bo wiarygodny i wprowadzony naturalnie; nie ma tu miejsca na żadne wymuszone czy przyspieszone rozwiązanie wątku. Jest dokładnie tak, jak powinno być. Również w sferze graficznej, gdzie na wysokości zadania stanął główny rysownik serii, Brian Ching. Byłbym zdziwiony i bardzo zawiedziony, nie widząc na tych dziewięćdziesięciu kilku stronach jego typowej, leciutko rozmazanej kreski. Może i są lepsi artyści, niż Ching, ale "Rycerze Starej Republiki" jednoznacznie kojarzą się właśnie z nim; myślę, że to jego największe dokonanie.

Jak doskonale widać, jestem zachwycony ostatnim tomem cyklu. Balon nie został przekłuty i nie uleciało z niego powietrze. "Demon" jest zakończeniem idealnym i komiksem samym w sobie co najmniej bardzo, bardzo dobrym. Ciężko będzie się pożegnać z menażerią niesamowicie sympatycznych i nieszablonowych bohaterów – z dobrodusznym Zaynem, silną i zdeterminową Jarael, wiecznie zabawnym Gryphem i jego niestereotypowym pomocnikiem - Trandoshaninem, Slysskiem na czele. Życzyłbym sobie, aby więcej serii komiksowych i książkowych mogło się poszczycić choćby ćwiercią tak charakterystycznych, lubianych oraz perfekcyjnie skonstruowanych postaci. A zauważcie, że mówię tylko o postaciach! Gdyby zliczyć jeszcze fabułę, zwroty akcji, humor, rysunki, nawiązania do szerokiego Expanded Universe, dorosłe historie z moralnymi dylematami... Może już lepiej, jak skończę recenzję, bo ta wyliczanka nigdy się nie skończy. Dlatego też powiem to raz, ale dobitnie: "Rycerze Starej Republiki" są najlepsi i basta. Po nich już nic nie będzie takie same...

  • Ogólna ocena: 9,5/10
  • Fabuła: 10/10
  • Klimat: 10/10
  • Rysunki: 8,5/10
  • Kolory: 9/10

 

Tytuł: "Rycerze Starej Republiki" tom 9 : "Demon"

  • Scenariusz: John Jackson Miller
  • Rysunki: Brian Ching
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 08.10.2012r.
  • Przekład: Jacek Drewnowski
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kreda
  • Objętość: 96 stron
  • Format: 150 x 228 mm
  • Cena: 39,99 zł

comments powered by Disqus